Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na

"Dziennik Zachodni": Matka, która opóźniła terapię, by urodzić dziecko, świętą

0
Podziel się:

Mieszkańcy Żarek wspólnie z proboszczem z
tutejszej parafii zastanawiają się, czy matka, która będąc w
zaawansowanej ciąży nie zgodziła się na chemioterapię, ponieważ
chciała urodzić zdrowe dziecko, powinna zostać wyniesiona na
ołtarze. O sprawie pisze "Dziennik Zachodni".

Mieszkańcy Żarek wspólnie z proboszczem z tutejszej parafii zastanawiają się, czy matka, która będąc w zaawansowanej ciąży nie zgodziła się na chemioterapię, ponieważ chciała urodzić zdrowe dziecko, powinna zostać wyniesiona na ołtarze. O sprawie pisze "Dziennik Zachodni".

Ksiądz proboszcz Jan Wajs z parafii w Żarkach jest przekonany, że młoda matka, która bez wahania oddała życie za swoje dziecko, zasługuje na to, by ją czcić. Ksiądz przyznaje, że temat wyniesienia na ołtarze Anny Radosz pojawił się zaraz po jej śmierci, czyli 11 maja. Wyjaśnia, że głosy zwolenników pomysłu nie milkną. Należy się więc z nimi liczyć.

"Będę musiał szybko sprawdzić, kto ma zainicjować procedurę kanonizacyjną, czy należy to do mnie, czy do bliskich. To poważna sprawa, do której trzeba się przygotować. Jeśli proces się zacznie, to na pewno potrwa bardzo długo. Bada się całe życie kandydata, jego wiarę, uczynki, związek z Kościołem. W tym wypadku jest jednak poważna przeszkoda. Dotąd nie było świętej z nieślubnym dzieckiem" - mówi ks. Wajs.

27-letnia Anna Radosz pochodziła z Żarek. Po studiach, jak wielu jej rówieśników, wyjechała do Wielkiej Brytanii. Gdy była w szóstym miesiącu ciąży, dowiedziała się, że jest chora na złośliwy nowotwór. Szansą dla niej była chemioterapia. Kobieta zrezygnowała jednak z leczenia, ponieważ mogło ono zaszkodzić dziecku. Ryzykowała życiem, bo wierzyła, że po urodzeniu zdrowego syna wygra z chorobą - przypomina gazeta.

Anna zwróciła się do ośrodka pomocy społecznej o finansowe wsparcie na specjalistyczne leczenie w Bostonie (USA). Pisała: "Jest to dla mnie ostatnia szansa na ratunek. Chciałabym cieszyć się życiem i moją rodziną, i patrzeć, jak dorasta mój synek". Całe Żarki zbierały pieniądze na jej leczenie. Nie udało się. Zmarła w szpitalu w Myszkowie, pół roku po porodzie. W Szkocji zostali jej syn i partner.

"Przyszła do mnie niedługo przed śmiercią i powiedziała, że jeśli nie doczeka pomocy, to zebrane dla niej fundusze oddaje innym chorym. To piękny gest. Czy Ania ma szansę na kanonizację? Czy by tego chciała? Niech odpowiedzą najbliżsi" - mówi kierowniczka Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Żarkach i krewna Anny, Teresa Kowacka.

Na konto Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej w Żarkach, na które wpływały datki na leczenie Ani, wpłynęło ponad 23 tys. zł. Ale Ania potrzebowała ponad 150 tys. dolarów.

Grób Anny na cmentarzu w Żarkach nadal cały tonie w kwiatach. Rodzina nie wie, jak zachować się wobec planów wyniesienia Anny na ołtarze. "Moja siostra była mądrą, dobrą i kochającą dziewczyną. Ale całkiem zwyczajną, nie czuła się wyjątkowa. I taką chcę ją pamiętać" - mówi "Dziennikowi Zachodniemu" brat Ani, Łukasz. (PAP)

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)