Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na

Indie: Rakesh - Indus z polską duszą

1
Podziel się:

Kiedy skończył się komunizm, w Polsce pojawiła się nagle odzież i sztuczna
biżuteria z Indii. Nie było wówczas kobiety bez biżuterii od Rakesha. A jeszcze w 1989 roku Rakesh
Arora nie miał grosza przy duszy i pomysłu na życie. Aż spotkał Polaków.

Kiedy skończył się komunizm, w Polsce pojawiła się nagle odzież i sztuczna biżuteria z Indii. Nie było wówczas kobiety bez biżuterii od Rakesha. A jeszcze w 1989 roku Rakesh Arora nie miał grosza przy duszy i pomysłu na życie. Aż spotkał Polaków.

"Nie myślałem, że będę latał samolotem" - Rakesh Arora zawiesza głos i rozgląda się po swoim sklepie. Przy wejściu, pod ścianami na stojakach wiszą gęsto upakowane sukienki, dalej w głębi w górę pną się stosy odzieży. Trwa rozładunek towaru i pracownicy wspinają się na wypchane kartony. Na handlu z Polską Rakesh Arora dorobił się majątku.

"Tutaj, na Pahargandżu, połowa obcokrajowców, to byli kiedyś Polacy. Tu było tanio, można było znaleźć nocleg za dolara. Chodzili główną ulicą w szortach, zazwyczaj przez ponad tydzień, bo z taką częstotliwością kursował do Delhi polski Lot" - opowiada Arora. Pahargandż, inaczej nazywany Głównym Bazarem, to kłębowisko uliczek prowadzących do stacji kolejowej New Delhi, serca stolicy. Kiedyś nie było tu nawet porządnego chodnika i co chwilę potok ludzi, krów, motocykli i riksz zatykał wąską arterię. Ryk zwierząt, podenerwowane głosy ludzkie i wściekłe odgłosy klaksonów stawały się wtedy nie do zniesienia.

Przed zawodami Wspólnoty Narodów w 2010 r. poszerzono ulicę i wyłożono ją kostką, ale wciąż miejsce jest popularne wśród samotnych podróżników. Ciągle można tu znaleźć najtańszy nocleg w mieście, dlatego Głównym Bazarem przechadza się kolorowy tłum turystów z plecakami, hippisów, młodych ludzi z długimi dredami i dziwaków z Europy przebranych w bordowe stroje mnichów buddyjskich lub pomarańczowe szaty sadhu, hinduskich ascetów.

"Pahargandż to jest świetna szkoła języków" - uśmiecha się Sanjeev, brat Rakesha. Obaj mówią po polsku, ale Rakesh płynnie, szybko i bez wysiłku. "Na początku było tylko +cześć+ i +dzień dobry+. Niegramatyczne zdania, ale mam świetną pamięć, głowę jak komputer" - zapewnia Rakesh i prosi, by zapytać go o dowolny numer kierunkowy w Polsce. Po chwili podaje z pamięci numery telefonów i adresy; znał kiedyś nawet rozkłady jazdy pociągów w Polsce. Przerywa dopiero zapytany o to, jak się to wszystko zaczęło.

"Miałem dwadzieścia siedem lat, grosza przy duszy i żadnego pomysłu na życie - zaczyna. - Tak się przyglądałem tym grupom Polaków przewijających się przez Pahargandż i myślałem o własnym biznesie". Polacy przyjeżdżali tu na handel. Przywozili zegarki, parasole, golarki i przede wszystkim kryształy. Kupowali odzież, wyroby skórzane i sztuczną biżuterię. W Polsce na początku lat 90. wszystko szło jak woda.

Pewnego razu Rakesh wybrał się z poznanym Polakiem do sklepu z biżuterią i bardzo się zdziwił, jak wiele obcokrajowiec przepłacił za towar, chociaż tak ostro się targował. "Dla nas, Indusów, każdy obcokrajowiec, to Amerykanin, który jest bogaty i ma dolary. Dlatego kupcy oszukują" - tłumaczy. Zaraz poszedł do tego samego sklepu i kupił biżuterię, którą interesował się Polak.

"Wisiorki, kolczyki. Sprzedawano to w detalu za 25 rupii, stargowałem na 23 rupie i z tą jedną sztuką stanąłem na głównej ulicy Pahargandżu" - opowiada Rakesh, rozwieszając niewidzialny naszyjnik na dwóch palcach, prezentując towar.

Polacy od razu się zainteresowali. "Powiedziałem im 25 rupii. Zaczęli się targować i mówią połowę ceny. Tłumaczę, że to za mało, że to ostateczna cena. Nie mogli uwierzyć, że to prawda, bo zazwyczaj kupowali za połowę ceny wyjściowej. A ja byłem nowym biznesmenem i nie pomyślałem o tym. Miałem zaledwie 2 rupie zysku" - uśmiecha się. W końcu Polacy zorientowali się, że Rakesh ich nie oszukuje jak inni kupcy.

Na pierwszej transakcji zarobił miesięczną pensję. "I to w ciągu godziny!" - podkreśla, dodając że wszystko to za pożyczone pieniądze od rodziny i znajomych. A wtedy mieszkali w jednym pokoju na Pahargandżu. W 1947 roku, kiedy powstały Indie i Pakistan, rodzina Arorów uciekła z pakistańskiej części Pendżabu. Zostawili za sobą cały majątek. Szacuje się, że podczas walk na tle religijnym zginęło wtedy około miliona ludzi, a 12 mln muzułmanów i hindusów musiało uciekać ze swych domów.

Rakesh pamięta, kiedy pierwszy raz odwiedził Polskę: "Było to dokładnie 21 grudnia 1990 r. Zobaczyłem wtedy śnieg". Dwudziestu znajomych Polaków zapraszało go do domów. "Polacy i Indusi są bardzo gościnni, jesteśmy podobni do siebie, pasujemy do siebie" - zapewnia Rakesh, chwaląc się że po 23 latach zna przynajmniej kilka tysięcy ludzi w Polsce. "W każdym mieście mam znajomych, w którąkolwiek stronę nie pojadę z Warszawy, co 20 kilometrów mam znajomego" - zaręcza.

Może dlatego, że nikomu nie może odmówić pomocy. Polacy u niego nocują, pomaga im załatwiać bilety i hotele. Trzy lata temu na pogrzebie w Rzeszowie poznał księdza Andrzeja Szpaka, salezjanina prowadzącego chór "Echo Sacrosongu". W 2011 r. chór przyjechał do Indii na koncerty, a Rakesh sponsorował pobyt grupy w hotelach. "Polska ambasada dowiedziała się o tym już po fakcie i pytali, dlaczego się do nich nie odezwałem. A ja nawet o tym nie pomyślałem" - opowiada.

Biznes z Polską skończył się wraz z likwidacją Stadionu Dziesięciolecia. "Na stadionie miałem około stu kontrahentów, ale przeszli do innych biznesów. Kiedyś marża wynosiła kilkakrotność kosztów, zarówno dla mnie jak i moich kontrahentów w Polsce. Teraz sklepy indyjskie padają, ponieważ jest za dużo towarów indyjskich na rynku. Młodzi Indusi mieszkający w Polsce przejęli rynek" - tłumaczy.

W latach 90. sprzedawał towar na kredyt. Niechętnie przyznaje, że dwie, może trzy osoby z Polski oszukały go na duże kwoty, ale uważa, że to jest wliczone w ten biznes. "Kto nie ryzykował, ten nie zarabiał" - podkreśla. Obecnie nie widzi możliwości handlu z Polską. Kiedyś opłacało się nawet sprowadzać złom z Polski, ale teraz sens mają tylko wielkie kontrakty, gdzie zaangażowany jest rząd.

Niedawno myślał o zamieszkaniu w naszym kraju: "Polska jest moją drugą ojczyzną, nie czuję, że będąc w Polsce, jestem w obcym kraju". Odkłada te plany, bo musi pilnować dobrze prosperującego biznesu w Indiach. Polskie firmy proponują mu współpracę. Odmawia. "Wie pan, ja już nie muszę tak pracować, całe życie ciężko pracowałem. 23 lata od rana do wieczora. Kiedyś trzeba zwolnić" - przyznaje.

Z Delhi Paweł Skawiński (PAP)

pas/ cyk/ kar/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(1)
WYRÓŻNIONE
DK & JK
2 lata temu
To prawda, znam Rakesha, mieszkaliśmy w jego mieszkaniu (nic za to nie chciał) podczas podróży do Indii. On i jego brat brat bardzo nam pomogli i doradzili gdzie co i jak. Człowiek bratnia i dobra dusza.
NAJNOWSZE KOMENTARZE (1)
DK & JK
2 lata temu
To prawda, znam Rakesha, mieszkaliśmy w jego mieszkaniu (nic za to nie chciał) podczas podróży do Indii. On i jego brat brat bardzo nam pomogli i doradzili gdzie co i jak. Człowiek bratnia i dobra dusza.