Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na

Izrael: Palestyńczycy czują, że nie mają po co iść na wybory

0
Podziel się:

Wielkim nieobecnym wtorkowych wyborów parlamentarnych w Izraelu mogą się
okazać Palestyńczycy z izraelskimi paszportami. Sondaże przewidują, że frekwencja wśród nich będzie
najniższa w historii, gdyż tracą oni wiarę w izraelską demokrację.

Wielkim nieobecnym wtorkowych wyborów parlamentarnych w Izraelu mogą się okazać Palestyńczycy z izraelskimi paszportami. Sondaże przewidują, że frekwencja wśród nich będzie najniższa w historii, gdyż tracą oni wiarę w izraelską demokrację.

"Ludzie są rozczarowani. Nie wierzą, że arabscy członkowie Knesetu są wstanie coś zmienić. Ale co ważniejsze, rośnie przekonanie, że udział w tak zwanej izraelskiej demokracji nie jest właściwą formą walki o prawa palestyńskiej mniejszości w Izraelu. Nawet z naszym udziałem (Kneset) uchwala kolejne rasistowskie przepisy" - powiedział w rozmowie z PAP dyrektor Arabskiego Stowarzyszenia na rzecz Praw Człowieka Mahmud Zeidan.

We wtorek Izraelczycy głosują w wyborach parlamentarnych. W ich rezultacie obecny premier Benjamin Netanjahu najpewniej dalej będzie piastował swoje stanowisko, a sondaże przewidują, że w następnym Knesecie umocni się pozycja prawicy.

Arabska mniejszość stanowi 20 procent ludności Izraela. Gdyby wszyscy głosowali na jedną wspólną listę wyborczą, to w następnym Knesecie mogliby mieć drugą największą frakcję. Ale do 120-osobowego parlamentu trzy główne arabskie partie startują osobno. W ustępującym Knesecie Hadasz, Balad i Ta'al mają razem 11 mandatów i odzwierciedlają zróżnicowanie poglądów Palestyńczyków w Izraelu: od komunistycznych, przez centrowe, po religijne.

Frekwencja wyborcza wśród Palestyńczyków spada z 75 proc. w 1999 roku do 53 proc. w poprzednich wyborach w 2009 roku. Badanie przeprowadzone przez prof. Asada Ghanem z Uniwersytetu w Hajfie pokazuje, że w tym roku zagłosować może mniej niż połowa izraelskich Arabów.

Na malejącą frekwencję zareagowała nawet Liga Arabska. W niedzielę wydała oświadczenie wzywające Palestyńczyków do udziału w wyborach. "Badania opinii publicznej przeprowadzone w Izraelu wskazują, że większość mandatów zdobędzie radykalna prawica. W jej skład wchodzą prawicowe grupy, które nie chcą pokoju (...) i traktują izraelskich Arabów jako zagrożenie dla państwa. (...) Jeśli izraelscy Arabowie skorzystają z możliwości głosowania w wyborach krajowych, mogą mieć wpływ na skład następnego Knesetu" - napisano w oświadczeniu.

"Udział w izraelskich wyborach nie ma sensu. To czego my się domagamy - kulturalnej i politycznej autonomii - stoi w sprzeczności z ideą państwa żydowskiego. Proszę spojrzeć co się dzieje na pustyni Negew, w Jaffie, czy Lyddzie - trwa judaizacja i wysiedlanie arabskich obywateli. Kneset to promuje, nie wiem czemu mielibyśmy się spodziewać, że nagle przestaną" - powiedział Abu Mansur z organizacji Synowie Kraju, która wzywa Palestyńczyków do bojkotowania wyborów.

Głosy Palestyńczyków oddawane są jednak nie tylko na arabskie partie. W wyborach parlamentarnych w 2009 roku takich głosów było ponad 80 procent, ale w 1992 roku Palestyńczycy najchętniej głosowali na izraelską centrolewicową Partię Pracy. To właśnie w tym czasie palestyńscy parlamentarzyści odegrali ważną rolę, kiedy w 1993 roku głosy sześciu arabskich członków Knesetu zapewniły niezbędną większość do przyjęcia izraelsko-palestyńskich porozumień pokojowych z Oslo.

Dlatego izraelskiej lewicy również zależy by arabska mniejszość głosowała. Dziennik "Haarec" opublikował artykuł redakcyjny po arabsku, wzywający Palestyńczyków by w imię walki o swoje prawa poszli do urn.

"Wiele osób odnosi się obojętnie do wyborów i to osłabi naszą pozycję w Knesecie. Ale ja wierzę w wybory i będę głosował na Daem" - powiedział w rozmowie z PAP Osama Masri z miasta Akka. Daem to partia żydowsko-arabska, radykalnie lewicowa. Popularność zyskała sobie podczas protestów społecznych, które przetoczyły się latem 2011 roku przez Izrael.

Przewodnicząca Daem, Asma Agbaria Zahalka, została przez dziennik "Haarec" okrzyknięta nową twarzą lewicy. Ta arabska 39-latka z Jaffy mówi, że w pierwszej kolejności trzeba zacząć zwalczać dziki kapitalizm, a potem okupację. Do wielu osób to trafia. Według badania przeprowadzonego przez profesora Ghanema 47 procent wyborców palestyńskich za najbardziej palące uznało problemy gospodarcze.

Ale Daem wciąż jest poniżej progu wyborczego, więc mimo medialnego szumu wokół Asmy jej partia może nie wejść do Knesetu. Zbliżony program ma komunistyczna partia Hadasz, również żydowsko-arabska, promująca współistnienie Żydów i Arabów. Hadasz miała do tej pory cztery miejsca w Knesecie.

Kolejna Palestynka, która trafiła na nagłówki gazet to druga na liście centrowej partii Balad, członkini Knesetu Hanin Zuabi. Palestyńską deputowaną z udziału w wyborach chciała wykluczyć komisja wyborcza za udział we flotylli płynącej z pomocą do Strefy Gazy. Sąd Najwyższy Izraela przywrócił jej jednak prawo kandydowania.

W Knesecie Zuabi została nazwana terrorystką i zdrajczynią, a żydowscy posłowie krzyczeli do niej "wracaj do Gazy", gdzie rządzi radykalny Hamas. Według Centrum Mossawa, zajmującego się prawami arabskiej mniejszości, w 2012 roku miało miejsce 37 naruszeń praw i wolności arabskich polityków w Izraelu.

Choć arabskie partie nigdy nie dostają zaproszenia do udziału w rządzącej koalicji, stojący na czele listy Ta'al Ahmed Tibi wierzy, że ich obecność w Knesecie jest wciąż ważna. "Każdy kto nie głosuje oddaje de facto głos na największą partię, czyli tak jakby wspierał (wspólną listę) Likudu i Naszego Domu (...). Arabowie powinni skorzystać z prawa (do głosowania), chociażby po to, by zmniejszyć wpływy prawicy" - mówił Tibi cytowany przez panarabską gazetę "Al Arab".

Z Jerozolimy Ala Qandil (PAP)

aqa/ ap/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)