Ok. 400 osób protestowało w poniedziałek w mieście Aktau na zachodzie Kazachstanu, sprzeciwiając się zwolnieniom ze spółek naftowych i żądając podwyżek. Publiczne protesty, jakie trwają w tym mieście od niedzieli, należą w Kazachstanie do rzadkości.
Ok. 400 osób protestowało na głównym placu 150-tysięcznego Aktau, stolicy naftowego obwodu mangystauskiego na zachodzie.
"Protest przebiega spokojnie, nie doszło do starć" - poinformowały lokalne władze.
"Nie jesteśmy chuliganami" - krzyczeli demonstranci. Zareagowali w ten sposób na stanowisko władz Kazachstanu, które orzekły, że zajścia zostały wywołane przez siły przestępcze i grupy wandali.
W Astanie policja zatrzymała kilkanaście osób, które próbowały dostarczyć list otwarty do pałacu prezydenta Nursułtana Nazarbajewa. W dokumencie wyrażają oni poparcie dla pracowników sektora naftowego w Żanaozen, mieście portowym, gdzie w piątek w wyniku zamieszek zginęło 14 osób, a ok. 100 zostało rannych.
Nazarbajew obiecał, że w sprawie śmierci demonstrantów zostanie przeprowadzone jawne śledztwo.
Od ponad sześciu miesięcy trwają protesty setek pracowników spółek naftowych, którzy domagają się wyższych wynagrodzeń i lepszych warunków pracy.
W Kazachstanie, który od ponad 20 lat jest rządzony twardą ręką przez prezydenta Nazarbajewa i który jest najsilniejszą i największą gospodarką Azji Środkowej, rzadko dochodzi do publicznych protestów. (PAP)
akl/ mc/
10436488 arch.