(dochodzą szczegóły z rozprawy)
11.7.Warszawa (PAP) - Były prokurator wojskowy Janusz B., jeden z trzech oskarżonych o utrudnianie na początku lat 80. śledztwa w sprawie pacyfikacji kopalni "Wujek", w której zginęło dziewięciu górników, a kilkudziesięciu zostało rannych, przyznał na wtorkowej rozprawie, że śledztwo "było prowadzone niezgodnie z zasadami sztuki, wręcz skandalicznie".
Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie kontynuował we wtorek proces Witolda K., Romana T. i Janusza B. z Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Gliwicach. Pion śledczy Instytutu Pamięci Narodowej z Katowic zarzucił im, że celowo i świadomie utrudniali śledztwo - po to, by milicjanci, którzy strzelali do górników, uniknęli odpowiedzialności.
Według IPN, prokuratorzy nie podjęli odpowiednich działań w celu zebrania wszystkich dowodów dotyczących śmierci górników protestujących przeciw wprowadzeniu stanu wojennego. Wszyscy trzej oskarżeni odrzucili zarzuty. Grozi im do 3 lat więzienia.
"To nie jest normalna praktyka, że w ciągu miesiąca umorzono śledztwo, w którym było dziewięć śmiertelnych ofiar. Miałem świadomość błędów w postępowaniu, ale nie miałem na to żadnego wpływu, byłem bezradny" - przekonywał B.
Tłumaczył, że początkowo przyznał się do zarzutów (sąd odczytywał we wtorek jego wcześniejsze wyjaśnienia), ale jedynie w kontekście podpisania postanowienia o umorzeniu śledztwa, co "nie oznacza, że przyznał się do popełnienia czynu przestępnego". "Mówiąc, że ponoszę odpowiedzialność, miałem wówczas na myśli odpowiedzialność moralną" - zastrzegł.
"Nie kwestionuję, że podpisałem postanowienie. Gdybym tego nie zrobił, naraziłbym się co najmniej na odpowiedzialność dyscyplinarną, jeśli nie karną, bo wówczas obowiązywały przepisy stanu wojennego" - przekonywał.
"Był także aspekt psychologiczny tej sprawy. Byłem wówczas 28- letnim porucznikiem, wysłano mnie do Warszawy, do najwyższej instancji prokuratorskiej; powiedziano +podpisz+, więc podpisałem. Nie miałem nawet czasu na przeczytanie dokumentu" - powiedział oskarżony.
Odpierając zarzut nieprzesłania poszkodowanym odpisu postanowienia o umorzeniu śledztwa, Janusz B. powiedział, że wykonał jedynie rozkaz w tej sprawie innego oskarżonego, swojego przełożonego Romana T. Zaznaczył, że pokrzywdzeni nie dostali wprawdzie odpisu, ale otrzymali informację o decyzji procesowej i zostali poinformowani o środkach odwoławczych.
"Nie było w tym nic nadzwyczajnego. W czasie mojej pracy na stanowisku prokuratora wojskowego wielokrotnie zetknąłem się z takimi sytuacjami, gdy pokrzywdzonym nie wysyłano oficjalnego dokumentu procesowego, a jedynie list, np. w przypadku śmierci żołnierzy. Robiono tak ze względu na tajemnice wojskowe lub na to, że dokument mógłby być niezrozumiały dla osób niewykształconych" - przekonywał.
"Miałem świadomość, że niewysłanie odpisu naruszało przepisy ówczesnego Kodeksu postępowania karnego; niemniej nie blokowało pokrzywdzonym dostępu do odwołania, które zresztą nastąpiło" - zauważył.
Janusz B. kilkukrotnie powtarzał, że nie miał wpływu na przebieg śledztwa. "Po latach zrozumiałem, jaką rolę pełnił prokurator z Naczelnej Prokuratury Wojskowej (NPW). Pilnował, żebyśmy czegoś +nie zmajstrowali+, co byłoby niezgodne z koncepcją NPW" - ocenił.
"Uczestniczył np. w przesłuchaniach ZOMO-wców z plutonu specjalnego. Zadawane przez niego pytania były gładkie i widać było, że ZOMO-wcy byli przygotowani do odpowiedzi. Wszyscy zgodnie twierdzili np., że brali broń ze stojaków +jak leci+, nie biorąc przydzielonej im broni służbowej" - powiedział B.
Termin kolejnej rozprawy wyznaczono na 11 września. Janusz B. ma wówczas odpowiadać na pytania prokuratora. Zaplanowano również wezwanie dwóch świadków, m.in. ówczesnego dyrektora kopalni "Wujek".
IPN oskarżył całą trójkę w 2004 r. Początkowo ich sprawy umorzono z powodu przedawnienia. IPN zaskarżył tę decyzję do Sądu Najwyższego, argumentując, że dopuścili się oni zbrodni komunistycznej, która przedawnia się dopiero w 2010 r. Ostatecznie umorzenia uchylono; zarzuty dotyczą właśnie "zbrodni komunistycznej".
16 grudnia 1981 r. w czasie pacyfikacji kopalni "Wujek" - strajkującej przeciw wprowadzeniu stanu wojennego - od strzałów milicjantów zginęło dziewięciu górników. Postępowanie w tej sprawie prokuratura wojskowa umorzyła po miesiącu "z uwagi na brak ustawowych znamion przestępstwa"; przyjęto bowiem tezę o obronie koniecznej milicjantów.
Proces milicjantów pacyfikujących "Wujka" toczy się przed katowickim sądem już po raz trzeci. Oba wyroki, uniewinniające 22 byłych milicjantów lub umarzające wobec nich postępowania, uchylał potem Sąd Apelacyjny w Katowicach. Trzeci proces, który objął 17 oskarżonych, rozpoczął się we wrześniu 2004 r. (PAP)
ktl/ hes/