Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Leszkowicz: nie miałem prawa zwalniać kogoś z aresztu

0
Podziel się:

B. wicedyrektor departamentu śledczego
Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w latach 1952-53 Wiktor
Leszkowicz powiedział w poniedziałek przed sądem, że nie miał
prawa zwalniać z aresztu kogoś, kto do niego trafił.

B. wicedyrektor departamentu śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w latach 1952-53 Wiktor Leszkowicz powiedział w poniedziałek przed sądem, że nie miał prawa zwalniać z aresztu kogoś, kto do niego trafił.

W swoich wyjaśnieniach Leszkowicz - jeden z trzech oskarżonych w procesie o bezprawne pozbawienie wolności w połowie lat 50. Józefa Stemlera, b. wiceministra informacji z Delegatury Rządu na Kraj - mówił, że taką decyzję mogli podjąć albo jego przełożony - dyrektor departamentu śledczego, albo wiceminister w MBP, który śledztwa nadzorował.

W procesie, który od 21 maja toczy się przed Wojskowym Sądem Garnizonowym w Warszawie, oskarżeni są, oprócz Leszkowicza, b. prokurator Józef Chorzątkowski i b. sędzia Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie Jerzy Godlewski. Zarzucono im niedopełnienie obowiązków przy kontroli zasadności i terminowości stosowania i przedłużania aresztowania Stemlera. Grozi im do 10 lat więzienia. Żaden z nich nie przyznał się do winy.

Leszkowicz potwierdził, że zatwierdzał wnioski do sądu i prokuratury o przedłużenie aresztowania Stelmera. Przyznał też, że zdarzało się - jak wynika z zachowanych akt z lat 50. - iż wnioski te były zatwierdzane kilka dni po terminie, do którego ważne było poprzednie aresztowanie. Powiedział, że po ponad 50 latach nie pamięta szczegółów tamtych zdarzeń. "Za dwa lata będę miał dziewięćdziesiątkę, jakie szczegóły można w takim wieku pamiętać?" - mówił.

Zaznaczył, że wszystkie wnioski o przedłużenie aresztu przedkładał mu do zatwierdzenia naczelnik wydziału śledczego i to on miał w obowiązkach pilnowanie terminów przedłużenia aresztowań. "Ja podpisywałem przygotowane dokumenty, nie sprawdzałem, jakie są tam daty i czy one się zgadzają, miałem zaufanie do naczelnika wydziału" - mówił Leszkowicz.

Przypomniał, że on nie decydował o przedłużeniu aresztu, a jedynie zatwierdzał wniosek w tej sprawie. "To utwierdzało mnie w przekonaniu, że wnioski były zasadne" - mówił. Pytany czy przy zatwierdzaniu wniosków o przedłużenie aresztu zapoznawał się ze sprawą, czy czytał akta, tłumaczył, że nie było takiej możliwości i ograniczał się jedynie do tego, co było zapisane we wniosku.

"To znaczy, że na podstawie lakonicznego zdania: +Ponieważ sprawa wymaga dalszego prowadzenia, wnioskuję o zastosowanie dalszego aresztu+ decydował pan, żeby ktoś siedział kolejne trzy miesiące?" - pytał sędzia płk Piotr Raczkowski, odczytując treść wniosku z akt. "Nie mogłem czytać całych akt" - odpowiedział Leszkowicz. Dodał, że naczelnik referował mu czasem dlaczego areszt ma być przedłużony, nie pamięta jednak, by mówił dlaczego wniosek jest po terminie.

"Czy można było w tamtych warunkach trzymać kogoś bez sankcji prokuratorskiej. Czy było tak, że kodeks kodeksem, a praktyka praktyką?" - pytał sędzia. "Różnie bywało, mogło być święto i dlatego jakiś wniosek mógł się opóźnić" - odpowiedział Leszkowicz. Podkreślił, że wtedy miał doświadczenie wojenne - frontowe, nie miał wykształcenia prawniczego, a jedynie 7 klas szkoły podstawowej.

Sędzia Raczkowski pytał, czy zastanawiał się wtedy, że za bezmyślne zatwierdzanie wniosków może ponieść odpowiedzialność. "Czy czuliście się wtedy tak pewni władzy, że nie zastanawialiście się nad tym" - pytał.

"To była inna sytuacja od dzisiejszej, nieświadomie mogłem to robić, zostałem przeniesiony do MBP z wojska na rozkaz. Najpierw byłem naczelnikiem wydziału zajmującego się sprawozdawczością, później dostałem rozkaz mianujący mnie wicedyrektorem departamentu śledczego MBP" - tłumaczył. "To nie była żadna władza. Za dużo było spraw, by o każdej wiedzieć" - dodał.

"Wtedy nie można było - jak dziś - powiedzieć, że nie chcę tego robić, bo się nie znam i zabrać swoje manatki. Mnie obowiązywał rozkaz i zgodnie z nim wykonywałem to lub tamto" - mówił. Zaznaczył, że dwa razy składał do ministra raport, by mógł wrócić do swej jednostki, lecz odpowiedź była odmowna.

Tłumaczył, że gdyby nie zatwierdził wniosku, to oficer śledczy poszedłby z nim do jego przełożonego, lub do drugiego wicedyrektora. Gdyby zauważył, że wniosek jest skierowany po terminie poprzedniego tymczasowego aresztowania, musiałby wypowiedzieć się na ten temat dyrektor, lub wiceminister - mówił. "Nie było to celowe działanie z mojej strony, czyniłem wszystko, aby ludzie nie siedzieli bez sankcji" - mówił.

W marcu 1945 r. Stemler został aresztowany i wywieziony do Moskwy, gdzie sądzono go w ramach procesu 16 przywódców polskiego państwa podziemnego i uniewinniono. Po powrocie do Polski wszczęto przeciwko niemu śledztwo dotyczące gromadzenia i przekazywania informacji stanowiących tajemnicę wojskową i państwową - do 1951 r. Stemler był szefem przedstawicielstwa Kongresu Polonii Amerykańskiej w Warszawie. W lutym 1951 r. został zatrzymany i aresztowany na trzy miesiące, jednak formalna decyzja o tym aresztowaniu została podjęta nie - jak pozwalało prawo - po 48 godzinach od zatrzymania, a dopiero 5 dni po upływie tego okresu. Kolejne decyzje o aresztowaniu na następne trzy miesiące też zapadały z naruszeniem terminów. Właśnie takie bezprawne działanie prokuratorów i sędziego stało się podstawą aktu oskarżenia.

Podczas trwającego od 1951 do 1955 roku śledztwa i procesu takie decyzje o przedłużeniu aresztowania podejmowało kilkanaście osób - prokuratorów i sędziów. W sprawie pojawiają się - oprócz oskarżonych - nazwiska osób już nieżyjących, albo takich, które pozostają obecnie poza możliwościami ścigania przez polski wymiar sprawiedliwości - prokurator Heleny Wolińskiej i sędziego Stefana Michnika.

Kolejna rozprawa 19 czerwca. (PAP)

ago/ bno/

prawo
wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)