Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

PE: Polacy apelują do rządu, by w Lizbonie domagał się zwiększenia liczby polskich eurodeputowanych

0
Podziel się:

Polscy eurodeputowani z różnych frakcji
wyjątkowo zgodnie nie poparli w czwartek raportu Parlamentu
Europejskiego w sprawie nowego podziału miejsc, apelując do rządu,
by na przyszłotygodniowym szczycie unijnym w Lizbonie domagał się
zwiększenia polskiej delegacji w PE.

Polscy eurodeputowani z różnych frakcji wyjątkowo zgodnie nie poparli w czwartek raportu Parlamentu Europejskiego w sprawie nowego podziału miejsc, apelując do rządu, by na przyszłotygodniowym szczycie unijnym w Lizbonie domagał się zwiększenia polskiej delegacji w PE.

378 głosami za, spośród 641 głosujących, Parlament Europejski przyjął w czwartek raport na temat nowego podziału miejsc; zakłada on, że od wyborów do PE w czerwcu 2009 roku Polska będzie miała 51 miejsc w liczącym 750 członków unijnym parlamencie.

Polacy z wszystkich frakcji politycznych albo głosowali przeciw albo wstrzymali się od głosu.

"Wynik jest zdecydowanie słabszy niż oczekiwali sprawozdawcy PE, którzy liczyli na szerokie poparcie. Wówczas Rada (rządy) miałaby jednoznaczny sygnał, że eurodeputowani chcą takiego właśnie podziału. Takiego sygnału PE nie wysłał" - powiedziała PAP Genowefa Grabowska (SdPl) z frakcji europejskich socjalistów (PSE).

Podobnego zdania był Jacek Protasiewicz (PO) z frakcji chadeckiej (EPP-DE), przekonując w rozmowie z PAP, że to słabe poparcie sprawia, że decyzja jest teraz w rękach przywódców unijnych państw, którzy raport PE mogą potraktować jedynie jako niewiążącą rekomendację.

"Stwarzamy możliwość dla prezydenta i minister spraw zagranicznych, żeby na szczycie w Lizbonie powiększyli oferowaną Polsce liczbie miejsc" - powiedział Protasiewicz.

"Polski rząd powinien wreszcie się tą sprawą zająć, bo do tej pory absolutne nic nie zrobił. Inni - jak Włochy czy Irlandia - precyzują swoje stanowisko, polski rząd milczy. Odbieram to jako despekt dla polskiego społeczeństwa, które powinno mieć możliwość szerokiej reprezentacji w PE" - dodała Grabowska.

Także zdaniem Bronisława Geremka (PD) z frakcji liberałów i demokratów (ALDE) rząd powinien zabiegać o zwiększenie polskiej reprezentacji w PE. "Liczba eurodeputowanych jest ważniejsza niż sprawa rzecznika generalnego w Trybunale Sprawiedliwości i Joaniny" - powiedział profesor Geremek. Przyznał, że zawsze był przeciwnikiem wprowadzenia mechanizmu odwlekania decyzji (tzw. kompromisu z Joaniny) do prawa pierwotnego UE, czym byłoby wpisanie tego mechanizmu do Traktatu Reformującego UE albo towarzyszącego mu protokołu, o co Warszawa chce zabiegać na szczycie w Lizbonie.

Przeciwko raportowi PE głosowali też Polacy z eurofrakcji Unia na rzecz Europy Narodów, gdzie zasiadają m.in. PiS i Samoobrona.

"Głosowaliśmy przeciw jak jeden mąż" - tłumaczył PAP Konrad Szymański (PiS). Także jego zdaniem rząd powinien teraz "iść tym tropem" i przynajmniej zabiegać o utrzymanie status quo, czyli 54 eurodeputowanych dla Polski. Szymański odrzucił jednak krytykę, że rząd nic w tej sprawie dotychczas nie robił, zauważając, iż dotychczas nie było ku temu okazji.

Podkreślił też, że nie należy łączyć liczby europosłów z innymi polskimi postulatami w sprawie nowego Traktatu Reformującego UE. "Liczba posłów to sprawa osobna, która zostanie rozstrzygnięta i tak dopiero po szczycie" - powiedział Szymański.

Tymczasem zdaniem Maciej Giertycha (LPR) reprezentującego eurosceptyczny nurt w europarlamencie "polscy eurodeputowani jak zwykle wszystko przegrali". "Na szczycie w Lizbonie też wszystko przegramy, bo polski rząd już wywiesił biała flagę" - dodał poseł LPR.

Polscy eurodeputowani tłumacząc, dlaczego nie poparli zaproponowanego przez sprawozdawców PE podziału miejsc w PE wskazywali, że opierał się on nie na liczbie obywateli, ale na liczbie mieszkańców danego kraju. Polska na tym traci, gdyż liczba zamieszkującej Polskę ludności maleje, m.in. z powodu trwającej emigracji głównie do Wielkiej Brytanii i Irlandii.

"To oznacza, że Polacy teraz mieszkający za granicą, którzy za jakiś czas wrócą do kraju, nie będą mieli swojego polskiego posła w PE" - tłumaczyła Grabowska.

Polacy mieszkający w Wielkiej Brytanii czy Irlandii (i we wszystkich innych krajach UE) mogą natomiast w wyborach do PE głosować na eurodeputowanych z tamtejszych krajów.

51 deputowanych dla Polski oznacza jedno miejsce więcej niż przyznano Warszawie na szczycie w Nicei w 2000 roku, lecz trzy mniej niż w obecnym 784-osobowym europarlamencie. Z powodu opóźnionego wejścia Rumunii i Bułgarii do UE w stosunku do "dziesiątki" z 2004 roku, Polsce przyznano bowiem tymczasowo 54 mandaty.

Oprócz Polski eurodeputowanych, w porównaniu z obecną sytuacją, tracą w raporcie PE wszystkie duże kraje UE, poza Hiszpanią.

Inga Czerny (PAP)

icz/ kot/ zab/ ro/ mhr/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)