Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Proces ws. katastrofy pod Jeżewem: wg rodziców były błędy w śledztwie

0
Podziel się:

Na początku śledztwa dotyczącego katastrofy drogowej pod Jeżewem
(Podlaskie) we wrześniu 2005 roku, w której zginęło 13 osób, w tym dziesięcioro maturzystów i
trzech kierowców, popełnione zostały poważne błędy - uważają rodziny zmarłych licealistów.

Na początku śledztwa dotyczącego katastrofy drogowej pod Jeżewem (Podlaskie) we wrześniu 2005 roku, w której zginęło 13 osób, w tym dziesięcioro maturzystów i trzech kierowców, popełnione zostały poważne błędy - uważają rodziny zmarłych licealistów.

Rodzice licealistów są oskarżycielami posiłkowymi w toczącym się przed Sądem Rejonowym w Białymstoku procesie pośrednio związanym z tym wypadkiem.

Oskarżeni to małżonkowie Z., do których należała nieistniejąca już firma, której autokar przewoził uczniów. Prokuratura zarzuciła im szereg nieprawidłowości dotyczących rozliczania czasu pracy kierowców czy zgłaszania ich zarobków do ZUS. Mają też zarzut sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy drogowej poprzez dopuszczenie do pracy kierowcy, który z powodów zdrowotnych nie powinien mieć zawodowych uprawnień do prowadzenia autokarów czy ciężarówek, bo cierpiał na epilepsję.

Autokar wiozący licealistów do Częstochowy zderzył się z ciężarową lawetą i stanął w płomieniach. Oprócz młodzieży w wypadku zginęli także kierowcy obu aut i zmiennik kierowcy autokaru. Był to najtragiczniejszy w województwie podlaskim wypadek drogowy ostatnich lat.

W środę przed sądem zeznawał prokurator z Prokuratury Okręgowej w Łomży prowadzący początkowo śledztwo w sprawie wypadku (teraz pracuje w prokuraturze w Zambrowie) oraz ówczesny komendant policji w Wysokiem Mazowieckiem. To na terenie działania tej komendy doszło do wypadku na drodze krajowej nr 8 Białystok-Warszawa koło Jeżewa.

Rodzice ofiar uważają, że w śledztwie zlekceważono m.in. informacje, jakie wpłynęły do Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku już dzień po wypadku, że kierowca, który prowadził autokar, był chory na epilepsję i dlatego mógł spowodować wypadek. Rodzice podkreślają - zwrócił na to uwagę także sąd - że w materiałach nie ma nawet "śladu procesowego" o tym, że prokuratura badała tę kwestię i przesłuchiwała autorów informacji.

O informacji, jaką dostała policja, matki ofiar dowiedziały się kilka miesięcy po wypadku podczas przeglądania akt. Natychmiast interweniowały w Ministerstwie Sprawiedliwości, podnosząc, że sprawa jest niewłaściwie prowadzona. Po tej interwencji śledztwo zostało przejęte z Łomży i wydłużone przez Prokuraturę Okręgową w Białymstoku, choć już miało być umorzone, bo sprawca wypadku nie żyje.

Prokurator - pytany o początek śledztwa - zeznał, że nie miał wiedzy o tym, że kierowca mógł być chory. Gdy się o tym dowiedział, ta kwestia była badana. Nie potrafił jednak powiedzieć dokładnie od kiedy. Przyznał też, że sprawa została przejęta przez białostocką prokuraturę po - jak się wyraził - "interwencji polityków najwyższego szczebla". Powiedział, że "wie, iż były pretensje od samej góry, że sprawa jest prowadzona skandalicznie", ale prokuratury nadzorujące badały te akta i żadnych nieprawidłowości nie stwierdziły.

Rodzice podnoszą także, że popełniono błędy podczas wykonywania protokołu oględzin i wydawania przedmiotów należących do ofiar. Zarzucają m.in., że wydano rodzinie leki należące do kierowcy, które - w ich ocenie - są ważnym dowodem w sprawie. Jedna z matek - Krystyna Biegańska - mówiła w środę do przesłuchiwanego prokuratora, że ze względu na błędy, jakie dostrzega w przeprowadzaniu protokołu oględzin i wydawaniu przedmiotów, "nie ma pewności, czy w grobie leży jej córka". Prokurator odpowiadał, że identyfikacja zwłok odbywała się na bazie analiz DNA rodzin.

W środę zeznawał także ówczesny komendant policji w Wysokiem Mazowieckiem (potem komendant miejski policji w Białymstoku, obecnie emerytowany - PAP). Powiedział, że w dniu wypadku był na zwolnieniu lekarskim i nie pamięta, kiedy z niego wrócił, a w sprawie nie wykonywał żadnych czynności. Mówił, że sprawę nadzorował jego zastępca (obecnie również emerytowany) oraz kierownik grupy, która dokonywała oględzin na miejscu wypadku. W lutym, na kolejnej rozprawie sąd chce oprócz tych policjantów przesłuchać także prokurator z Wysokiego Mazowieckiego, która nadzorowała postępowanie na początku. Chce także otrzymać od policji dane, czy informacje o chorobie kierowcy były przekazane prokuraturze i kiedy.

Sąd chce też przesłuchać dwóch spośród ocalałych z wypadku maturzystów (inni byli już przesłuchiwani). Obaj przebywają za granicą. Jeden odniósł największe obrażenia ze wszystkich ocalałych w wypadku. Przeszedł długie i skomplikowane leczenie. Jak poinformował w środę sąd, chłopak unika kontaktu z sądem, przebywa na studiach we Włoszech w ramach wymiany międzynarodowej.

Według ustaleń śledztwa dotyczącego bezpośrednio przyczyn wypadku, doprowadził do niego kierowca autokaru, który nie zachował należytej ostrożności w czasie wyprzedzania innego auta i doszło do czołowego zderzenia. Według biegłych, pożar powstał w wyniku uszkodzenia zbiornika z paliwem.

Po bardzo szczegółowym śledztwie, po interwencji matek w Ministerstwie Sprawiedliwości, do sądu trafiły dwa akty oskarżenia. Oba pośrednio związane z wypadkiem. Pierwszy proces zakończył się prawomocnym wyrokiem. Dotyczył m.in. lekarki, która wydała kierowcy zgodę na wykonywanie zawodu, gdy okazało się, że miał on epilepsję - chorobę uniemożliwiającą taką pracę. Kobieta została skazana na karę więzienia w zawieszeniu i czasowy zakaz wykonywania zawodu, ale sąd złagodził jej kwalifikację prawną. Przyjął, że między jej zaniedbaniami a wypadkiem nie ma związku przyczynowo-skutkowego. Drugi proces trwa.(PAP)

kow/ abr/ bk/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)