Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Świadek: ostrzał Nangar Khel kontynuowano mimo widocznych tam cywili

0
Podziel się:

Ostrzał w rejonie wioski Nangar Khel był prowadzony, mimo że między
zabudowaniami widać było biegających ludzi - zeznał w środę jeden ze świadków w procesie żołnierzy
oskarżonych w związku ze śmiercią cywili podczas akcji w 2007 r.

Ostrzał w rejonie wioski Nangar Khel był prowadzony, mimo że między zabudowaniami widać było biegających ludzi - zeznał w środę jeden ze świadków w procesie żołnierzy oskarżonych w związku ze śmiercią cywili podczas akcji w 2007 r.

"Ogień był kierowany - najpierw pojedyncze pociski na wzgórze, następnie do wioski. Jeden z granatów uderzył centralnie w wioskę, a potem - bez zmian nastawień - spadły jeszcze tzw. dwa, trzy szybkie. Tak się strzela z moździerza - jak cel zostaje trafiony, to poprawia się następnymi" - powiedział przed Wojskowym Sądem Okręgowym st. plut. Krzysztof B.

"Widziałem całe zabudowania - trzy lub cztery budynki. Na podwórzu byli ludzie; padły strzały, w wiosce wybuchł popłoch. Ludzie uciekali do domów. Jeden z mieszkańców zaczął biec w stronę naszych sił. Moździerz cały czas strzelał. Nie liczyłem pocisków, ale było ich dużo" - dodał B.

Jego zdaniem na wioskę spadło kilka granatów. "Plut. Tomasz Borysiewicz starał się mnie przekonać, że spadł tylko jeden, pokazując mi na miejscu zdarzenia lej po bombie. Nic mu nie powiedziałem, bo był zdenerwowany" - powiedział.

Pytany o wadliwość moździerza, świadek powiedział, że podczas pobytu w Afganistanie "czasami, ale niezbyt często" trafiały się pojedyncze "wadliwe" granaty. "Przejawiało się to tym, że zamiast lecieć na 1000 m, spadał po 300" - powiedział. Jak ocenił, miało to związek z wadliwością amunicji, nie zaś samej broni.

Wskazywał, że istotne było tzw. posadowienie moździerza. "Postawiony na skale przewróciłby się po pierwszym strzale; na miękkim stopniowo wbijał się w grunt i stabilizował" - powiedział.

Świadek relacjonował, że w okolicy, gdzie doszło do wybuchu miny pułapki pod amerykańskim pojazdem i polskim transporterem, co poprzedziło zajście w wiosce, pojmano dwóch rebeliantów. "Jednego Amerykanie postrzelili, wzywano do niego medevac (ewakuację medyczną - PAP); zaś drugi, który udawał martwego, został zatrzymany" - powiedział.

Wątek ten podnosił w środę także drugi ze świadków, st. szer. Antoni P., obecnie w rezerwie. Jak powiedział, przy rebeliantach znaleziono m.in. kamerę i radio.

Drugi świadek mówił także o problemach z łącznością z pierwszym plutonem, w skład którego wchodzili oskarżeni dziś żołnierze. "Nie mogłem z nimi złapać kontaktu" - powiedział. "Próby połączenia polegały na wywoływaniu ich na różnych częstotliwościach, na wszystkich środkach łączności" - dodał.

Na ławie oskarżonych zasiada w procesie siedmiu wojskowych: kpt. Olgierd C.(jako jedyny nie zgadza się na podawanie danych), ppor. Łukasz Bywalec, chor. Andrzej Osiecki, plut. Tomasz Borysiewicz i trzech starszych szeregowych: Damian Ligocki, Jacek Janik i Robert Boksa. Sześciu oskarżono o zabójstwo ludności cywilnej, za co grozi kara dożywotniego więzienia; siódmego o ostrzelanie niebronionego obiektu, za co grozi od pięciu do 15 lat pozbawienia wolności i - w wyjątkowych przypadkach - kara 25 lat więzienia.

Wskutek ostrzału wioski przez polskich żołnierzy 16 sierpnia 2007 r. na miejscu zginęło sześć osób - dwie kobiety i mężczyzna (pan młody przygotowujący się do uroczystości weselnej) oraz troje dzieci (w tym dwoje w wieku od trzech do pięciu lat). Trzy osoby, w tym kobieta w zaawansowanej ciąży, zostały ciężko ranne.(PAP)

ktl/ itm/ jbr/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)