Po krwawych starciach opozycji z wojskiem i policją podczas weekendu szef sił lądowych Tajlandii po raz pierwszy wspomniał w poniedziałek o możliwości rozwiązania parlamentu, czego domagają się demonstranci.
"Jeśli nie znajdziemy politycznego rozwiązania tego konfliktu, będziemy pewnie musieli rozwiązać parlament" - powiedział w telewizji generał Anupong Paochinda.
Właśnie rozwiązania parlamentu i rozpisania nowych wyborów domagają się od kilku tygodni dziesiątki tysięcy demonstrantów, protestujących przeciw rządowi w Bangkoku. Premier Abhisit Vejjajiva wykluczał dotąd takie rozwiązanie.
Sytuacja dramatycznie zaostrzyła się w sobotę. W Bangkoku zginęło 21 ludzi, gdy policja i wojsko usiłowały stłumić akcję protestacyjną. Przeciwko demonstrantom użyto armatek wodnych, gazu łzawiącego i gumowych pocisków, ale ostatecznie to siły bezpieczeństwa musiały uciekać, pozostawiając w centrum miasta czołgi i transportery. Wśród zabitych było pięciu żołnierzy.
W niedzielę demonstranci ponownie wzywali premiera do dymisji i opuszczenia kraju.
Demonstrujący przeciwnicy rządu, którzy nazywają siebie "czerwonymi koszulami" (właśnie w czerwonych koszulach występują), są zwolennikami byłego premiera Thaksina Shinawatry, odsuniętego przez wojsko od władzy we wrześniu 2006 roku.
Zwolennicy Thaksina twierdzą, że są marginalizowani przez popierających obecnego premiera Abhisita wojskowych, wielkomiejskie elity i monarchistów. Większość manifestantów przybyła do Bangkoku z rolniczej północy, skąd pochodzi Thaksin, i północno-wschodnich terenów kraju. Były premier cieszy się popularnością wśród biedniejszych warstw społeczeństwa.
Thaksin kierował rządem Tajlandii w latach 2001-2006. Został usunięty z urzędu w 2006 roku w wyniku zamachu stanu przeprowadzonego przez wojskowych, zarzucających mu korupcję i nepotyzm. W 2008 roku został skazany zaocznie na dwa lata więzienia pod zarzutem "konfliktu interesów" i nadużycia władzy. Obecnie przebywa na emigracji.(PAP)
az/ kar/
6020484,arch.