Premier Donald Tusk jest przeciwny używaniu przemocy wobec manifestujących w sprawie krzyża przed Pałacem Prezydenckim. "Jestem ostatnią osobą, która chciałaby tę wojnę o krzyż potęgować" - mówił we wtorek premier. Dodał też, że nikt nie kwestionuje potrzeby upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej.
Szef rządu odniósł się w ten sposób do nocnej manifestacji przed Pałacem Prezydenckim, podczas której zebrało się tam kilka tysięcy osób, zarówno zwolenników przeniesienia krzyża ustawionego po katastrofie smoleńskiej, jak i jego pozostawienia w tym miejscu.
Demonstrację zabezpieczało kilkuset policjantów, którzy ocenili, że było spokojnie i nie doszło do poważniejszych incydentów.
"Muszę państwu powiedzieć, że wczoraj też trochę obserwowałem te zdarzenia późnowieczorne i - inaczej niż niektórzy komentatorzy - nie widzę powodu, aby twierdzić, że dzieją się tam rzeczy straszliwe. To są rzeczy dla niektórych z nas osobliwe. Uważam, że te emocje dotyczą głównie polityków, którzy z krzyża stojącego przed Pałacem chcą zrobić taki sposób na polityczną walkę" - ocenił szef rządu na konferencji prasowej w Warszawie.
Jego zdaniem, jeśli jednak chodzi o zachowanie ludzi przed Pałacem Prezydenckim, to nie ma wrażenia, że "sprawa wymaga jakiejś specjalnej reakcji".
"Wydaje się, że ten osobliwy Hyde Park, jeśli nawet dla niektórych nieprzyjemny, nie jest dla miasta jakoś szczególnie groźny. I dlatego proponuję maksimum spokoju i konsekwentne działanie" - powiedział Tusk. Zapewnił, że jeśli będzie tylko taka potrzeba, to służby, za które on odpowiada, będą gotowe do działania.
"Wczoraj, jak sądzę, dość sprawnie zapobiegły (one) jakimkolwiek ostrzejszych wariantom tego happeningu" - podkreślił Tusk.
Premier ocenił też, że na całym świecie w sytuacjach, które budzą emocje, a - jak przyznał - sprawa krzyża jest tematem emocjonującym bardzo dużą część opinii publicznej, ludzie się zbierają, demonstrują, czasami przygotowują happeningi. "I Warszawa przypomina tu raczej stolice tych tradycyjnych demokracji, a nie jakieś gorszące miejsce" - ocenił Tusk.
"Z całą pewnością dobrze byłoby, aby rozwiązanie, jakie zaproponował prezydent Komorowski, znalazło swój finał. Naszym zadaniem jest, żeby tam (przy krzyżu - PAP) nie dochodziło w żadnym wypadku do jakichś zajść gorszących czy stanowiących ryzyko dla zdrowia czy życia ludzi" - podkreślił szef rządu.
Jednocześnie zaznaczył, że nikt nie kwestionuje potrzeby upamiętnienia ofiar katastrofy. Jego zdaniem, Warszawa nie miałaby nic przeciwko temu, żeby w pobliżu Pałacu Prezydenckiego - w wyniku otwartego konkursu, możliwie szybko przeprowadzonego - powstała tablica czy postument.
"Żeby takie upamiętnienie stało się faktem. Ja mogę zagwarantować, że ze strony rządu będzie też najlepsza dobra wola, jeśli w ogóle rząd będzie miał tu cokolwiek do zrobienia, ale gwarantuję pozytywne działanie" - zapewnił Tusk.
Zaznaczył też, że proponuje maksimum zdrowego rozsądku oraz "czasami też odrobinę poczucia humoru i dystansu do samych siebie". "Tu żadna katastrofa się nie dzieje, nawet jeśli nie zawsze jesteśmy gotowi przyjąć te dość osobliwe i czasami zaskakujące formy protestu czy wymiany myśli, to jakiś czas pewnie jeszcze musi minąć, zanim te emocje opadną" - przyznał szef rządu.
Jak dodał, nie chciałby, żeby jakakolwiek władza "dołożyła do tego swój happening, tzn. szarpaninę z ludźmi czy bicie ludzi, bo ta sytuacja nie wymaga radykalnych działań, czyli stosowania bezpośrednio przemocy".
"Byłbym przeciwny temu, bo obawiam się, że przyniosłoby to skutki odwrotne od zamierzonych. A ja jestem ostatnią osobą, która chciałaby tę wojnę o krzyż potęgować, bo to samo w sobie nie jest jakimś szczególnie sympatycznym zjawiskiem. Chociaż nie ukrywam, że mam głębokie przekonanie, że taka polityczna odpowiedzialność w tej sprawie ciąży na bardzo konkretnych osobach, które chciały tę sytuację dla siebie wykorzystać" - ocenił premier.
Zwrócił uwagę, że Warszawa była miejscem, gdzie odbywały się burzliwe demonstracje, m.in. związków zawodowych, podczas których "używano koktajlów Mołotowa, podpalano policjantów i demolowane gmachy użyteczności publicznej czy paraliżowano życia miasta". (PAP)
eaw/ par/ gma/