Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Tusk: wybór 4 lipca - pięć lat wojny albo spokoju

0
Podziel się:

"Możemy mieć teraz pięć lat wojny albo spokoju. Wybór 4 lipca" - mówi
premier Donald Tusk w wywiadzie w najnowszym numerze "Polityki". W rozmowie z tygodnikiem szef
rządu zapowiada, że we wrześniu "bezwzględnie" chce dać nauczycielom 7-procentowe podwyżki.

*"Możemy mieć teraz pięć lat wojny albo spokoju. Wybór 4 lipca" - mówi premier Donald Tusk w wywiadzie w najnowszym numerze "Polityki". W rozmowie z tygodnikiem szef rządu zapowiada, że we wrześniu "bezwzględnie" chce dać nauczycielom 7-procentowe podwyżki. *

Tusk ocenił, że marszałek Sejmu Bronisław Komorowski jest optymalnym kandydatem na prezydenta, "także w tej nowej sytuacji" (po katastrofie smoleńskiej). "Nie zmieniły się również okoliczności, które spowodowały moją decyzję o niekandydowaniu" - zaznaczył.

W opinii premiera, zwycięstwo lidera PiS Jarosława Kaczyńskiego w II turze oznaczałoby "wydatkowanie gigantycznej ilości energii i czasu i koncentracji na politycznej wojnie". "Jarosław Kaczyński w roli prezydenta byłby gorszą wersją Lecha Kaczyńskiego. A i wtedy nie było łatwo" - zaznaczył premier.

"Nieustanna konfrontacja między Lechem Kaczyńskim a rządem teraz nabrałaby gwałtownego przyspieszenia. Z racji temperamentu Jarosława Kaczyńskiego, determinacji, ale też bardzo wyraźnie odczuwalnej chęci odwetu na mnie i Platformie" - tłumaczył Tusk w wywiadzie.

Według niego - prawda o tym, jak obecnie postrzega Polskę lider PiS i jego obóz - to nie są słowa szefowej jego sztabu wyborczego Joanny Kluzik-Rostkowskiej czy rzecznika sztabu Pawła Poncyljusza. "PiS jest taki jak Macierewicz, ksiądz Rydzyk czy Mariusz Kamiński, jak Ziobro, Jacek Kurski czy Pospieszalski" - uważa.

"Taka też będzie prezydentura Jarosława Kaczyńskiego. To jest totalna wojna także w imię zemsty, bo przecież w tym obozie rośnie obsesja dotycząca Smoleńska, obsesja wojny domowej" - podkreślił Tusk.

Jak zauważył, im bardziej Jarosław Kaczyński "udaje germanofila i rusofila, centrystę i lewicowca, im grubszy pancerz na siebie zakłada, tym ten skrywany płomień nienawiści jest w nim większy". "Dlatego jest tyle przebrań, tyle hochsztaplerki w tej kampanii, bo trzeba bardzo udawać, żeby schować to, co naprawdę w nim jest" - powiedział premier.

Jak ocenił, temu "groźnemu, czarnemu heroizmowi, rzekomo romantyczno-żałobnemu, a w istocie odwetowemu, trzeba umieć przeciwstawić podobną skalę pozytywnych emocji". "Możemy mieć teraz 5 lat wojny albo spokoju. Wybory 4 lipca" - dodał.

Premier w wywiadzie podkreślił, że wie, co należy zrobić jesienią. "Chce bezwzględnie we wrześniu dać obiecane 7-proc. podwyżki nauczycielom" - zapowiedział. Tusk zaznaczył, że "analizował sprawę", a zarobki nauczycieli - mimo istotnych podwyżek w ostatnich dwóch latach - są nadal niskie. "Oznacza to konieczność jeszcze większego zdyscyplinowania budżetu" - zaznaczył premier.

Mówiąc o innych planach rządu na jesień, premier zapowiedział powrót do głosowania nad reformą służby zdrowia. Poinformował, że minister zdrowia Ewa Kopacz we współpracy z Radą Gospodarczą Jana Krzysztofa Bieleckiego przez wiele miesięcy pracowali na tym, "aby projekt był lepszy od tego odrzuconego przez (prezydenta) Lecha Kaczyńskiego".

"Musimy to przeprowadzić, aby uratować szpitale. To nie jest łatwe zadanie, a do tego musimy mieć akceptację prezydenta" - podkreślił Tusk.

"Mamy dwa wielkie, choć może mało efektowne projekty legislacyjne dotyczące sposobów wydawania pieniędzy publicznych" - powiedział premier, dodając, że chodzi o tzw. regułę wydatkową i regułę budżetową.

"Dlatego twierdzę, że Jarosław Kaczyński byłby zagrożeniem dla tych spokojnych, i będę to cały czas podkreślał, wcale nie radykalnych i niezbyt kosztownych dla ludzi, ale posuwających nas do przodu zmian" - zaznaczył szef rządu.

Według premiera "nie ma wątpliwości, że ewentualne zwycięstwo Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich oznaczałoby początek krucjaty politycznej". "Byliśmy tego świadkami przez dwa lata w wykonaniu Lecha Kaczyńskiego, ale to było nic w porównaniu z tym, do czego jest zdolny Jarosław" - podkreślił Tusk w wywiadzie dla "Polityki", która ukaże się w środę.

"Krucjata polityczna", - jak mówił - polega na tym, że "prezydentem zostaje się po to, aby stać na czele opozycji i robić wszystko przeciwko rządowi i większości, aby de facto odwrócić wynik wyborów, który tak bardzo dotknął Jarosława Kaczyńskiego".

Premier, pytany o to, że Kaczyński zapowiada wzmocnienie pozycji Polski na arenie międzynarodowej, zaznaczył, że prezes PiS obiecuje zrównanie dopłat dla polskich rolników z krajami starej Unii - "co zresztą i tak zostało przesądzone w 2004 roku, a jednocześnie działa w jednej partyjnej frakcji z Brytyjczykami, którzy uważają, że dopłaty są za duże i są przeciwnikami dotychczasowej unijnej polityki rolnej".

"Co w ten sposób można załatwić oprócz opowiadania bajek?" - pytał premier, przypominając jednocześnie, że to Platforma należy do największej europejskiej rodziny politycznej.

Według premiera, prezes PiS i jego partia próbują zawłaszczyć "pewne tęsknoty, potrzeby, wzruszenia". Jak podkreślił także PO "dociera do tego typu emocji". "To już nie jest tak, że jeśli ktoś śpiewa hymn ze łzami w oczach, wiesza flagę narodową, ma w domu portret Piłsudskiego i tęskni czasami za epoką jagiellońską, to musi być wyborcą PiS" - zaznaczył szef rządu, dodając, że obecnie taki bywa też wyborca Platformy.

"PiS nie ma już monopolu na takie wzruszenia i czuje, że ta wyłączność należy do przeszłości. I być może dlatego podkręca nastroje" - uważa premier.

Tusk pytany był także o koalicję Platformy z PSL i pozycję Stronnictwa po słabym wyniku Waldemara Pawlaka w I turze wyborów. "Wydaje mi się, że ocena naszej koalicji z PSL nie wypada źle" - zaznaczył. Według premiera, wybory prezydenckie "ludowcom nigdy nie służyły". "Ale czy to moment na zmianę koalicjanta? Ludzie by pomyśleli o nas: +kupią i sprzedadzą wszystko, byleby utrzymać się przy władzy+" - ocenił.

Jeśli chodzi o pozyskanie głosów lewicowego elektoratu 4 lipca - mówił premier - kluczowym pytaniem jest, nie "kto jakiej sztuczki użyje", ale "kto dotrze z racjonalnym i uczciwym przekazem do wyborców lewicowych". "Dlatego mam szacunek do Komorowskiego, że nie przebiera się, nie krzyczy, że jest lewicowcem, bo nim nie jest. Kaczyński robi to, gdyż bardzo dobrze czuje się w politycznej hochsztaplerce" - podkreślił.

Według Tuska, pierwszorzędną sprawą przed II turą jest przekonanie wyborców lewicy, że dla niej dobrą perspektywą jest posiadanie "poważnego partnera w centrum, partnera, który nie udaje, że jest lewicą, ale szanuje konkurenta, nie koniunkturalnie, ale z istoty swej natury".

"Czyj zatem przekaz jest prawdziwszy: Komorowskiego, który mówi: nie jestem wasz, ale całym dorosłym życiem udowadniałem, że umiem się porozumieć dla wyższych celów, czy Kaczyńskiego, który mówi: nienawidziłem was, ale zmieniłem się po Smoleńsku, teraz jestem prawie jak wy?" - pytał premier. Według niego, dużo ważniejsza jest otwarta rozmowa z wyborcami lidera SLD Grzegorza Napieralskiego niż "dwuznaczny handel".

Premier ocenił także, że "nigdy w historii" media publiczne nie działały "tak jawnie jako sztab jednego kandydata". "Gdy podejmowałem decyzję, aby nie zwiększać w budżecie wydatków sztywnych (...) i nie chciałem zapisywać konkretnej corocznej kwoty na media publiczne - w najczarniejszych snach nie sądziłem, że będziemy mieli w telewizji tak cynicznych politycznych graczy" - zaznaczył Tusk.

Według niego, telewizja "w ostatnich latach rządów Jaruzelskiego nie była tak stronnicza jak obecna". "Przyznaję, rzeczywiście zabrakło mi wyobraźni, że można coś tak cynicznego zrobić z mediami publicznymi, ale jednak uważam, że to, co robią w nich Kaczyński z Napieralskim, jest grzechem o wiele cięższym niż mój brak wyobraźni" - ocenił premier.

Pytany o rolę Kościoła w kampanii wyborczej, szef rządu powiedział, że "zaangażowanie się tak wielu księży w kampanię polityczną dużo więcej mówi nam o samym Kościele niż o Kaczyńskim czy Komorowskim".

"Z punktu widzenia kanonów chrześcijańskich, co niektórzy księża czasami przyznają, Komorowski jest lepszym kandydatem niż Kaczyński. Chodzi więc o podziały polityczne wśród nich samych, a nie ocenę wartości chrześcijańskich u obu kandydatów" - ocenił premier.

"Do tego możemy jeszcze dołożyć dramatycznie innych niż kiedyś liderów związkowych z Solidarności, którzy zaangażowali się z taką mocą po stronie Kaczyńskiego" - dodał premier.

Jak dodał, zarówno dla niego samego, jak i dla Komorowskiego "największą satysfakcją" będzie wygrana kandydata PO "mimo tych okoliczności".(PAP)

sdd/ par/ bk/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)