Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

UE: Rośnie presja na redukcje emisji CO2 o 30 proc.

0
Podziel się:

#
dochodzi wypowiedź ministra Sikorskiego
#

# dochodzi wypowiedź ministra Sikorskiego #

08.12. Bruksela (PAP) - Cztery główne frakcje polityczne Parlamentu Europejskiego są za tym, by Unia Europejska zgodziła się na konferencji klimatycznej w Kopenhadze zredukować swoje emisje CO2 o 30 proc. do 2020 roku, czyli ponad uzgodnione dotychczas 20 proc. Polska uważa, że zobowiązania innych uprzemysłowionych potęg nie są na razie wystarczające, by UE miała sama sobie podnosić poprzeczkę.

"Jeżeli Chiny zadeklarują redukcje o 50 proc., podobnie Indie i Stany Zjednoczone, to nie będzie z tym żadnego problemu" - powiedział we wtorek minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski na konferencji prasowej w Brukseli. Przypomniał, że Polska jest liderem redukcji emisji w UE (ok. 30 proc. od 1988 roku). Dlatego surowo odniósł się do apeli o przejście z 20 do 30 proc. w porównaniu z 1990 rokiem, wysuniętych w poniedziałek przez siódemkę bogatych krajów UE: Danię, Francję, Niemcy, Wielką Brytanię, Finlandię oraz obecną i przyszłą prezydencję: Szwecję i Hiszpanię.

"Życzymy zachodniej Europie, żeby w kolejnych 20 latach zredukowała tyle, co my w ostatnich" - powiedział.

Jednak apele, by UE wykazała w Kopenhadze więcej ambicji, powtarzają się. We wtorek za 30-procentowym celem opowiedział się socjaldemokratyczny eurodeputowany z Niemiec Jo Leinen, który jest szefem delegacji PE w Kopenhadze. "UE wzięła na siebie rolę lidera w walce o ochronę klimatu i chcemy, by tak samo było w Kopenhadze. Musimy podtrzymać naszą ofertę: 30 proc. redukcji CO2 do 2020 roku" - oświadczył Leinen.

15-osobowa delegacja PE, która przebywa w Kopenhadze, ma w tej sprawie poparcie głównych frakcji PE. W poniedziałek, w dniu rozpoczęcia kopenhaskiej konferencji, szef największej, chadeckiej grupy Joseph Daul oświadczył, że jest za ustanowieniem wiążącego celu redukcji dla krajów rozwiniętych w wysokości 30 proc. do roku 2020 w porównaniu z rokiem 1990. We wtorek takie samo stanowisko uzgodniła europejska lewica na kongresie w Pradze. "Socjaliści i socjaldemokraci są wiodącą siłą, dzięki której UE przyjęła ambitne cele klimatyczne (...). Teraz reszta świata powinna pójść naszymi śladami" - powiedział szef Partii Europejskich Socjalistów, Poul Nyrup Rasmussen.

Już wcześniej za przejściem z 20 na 30 proc. opowiedzieli się Zieloni oraz liberałowie.

Presja ze strony PE rośnie. W środę o podwyższenie unijnych ambicji wspólnie zaapelują eurodeputowani z czterech głównych frakcji zrzeszeni w prośrodowiskowej inicjatywie EU Globe. Przekonują oni, że dla przedsiębiorstw przejście z 20 na 30 proc. oznacza ciężar niewiele większy, niż redukcje o 20 proc., uzgodnione w przyjętym w grudniu zeszłego roku unijnym pakiecie klimatyczno-energetycznym. O wiele większe zaś będą zyski dla środowiska, oraz impuls do rozwoju "zielonej", niskoemisyjnej gospodarki. Pod apelem podpisało się ponad 120 deputowanych do PE i parlamentów narodowych z 16 krajów członkowskich UE.

Rząd w Warszawie sceptycznie podchodzi do apeli o zwiększenie unijnym ambicji świadom kosztów, jakie pakiet klimatyczno-energetyczny oznacza dla polskiej gospodarki. Szef UKIE Mikołaj Dowgielewicz podkreślał w poniedziałek w Brukseli warunkowość zapowiedzi UE. Przypomniał, że przejście na cel 30 proc. może nastąpić jedynie wtedy, kiedy inne kraje zdobędą się na porównywalny wysiłek.

"Obecnie nie są spełnione warunki, by przejść z 20 na 30 proc." - powiedział. Ocenił, że zapowiedzi redukcji innych krajów "nie są porównywalne ze zobowiązaniami Europy".

I rzeczywiście - Komisja Europejska szacuje, że wszystkie dotychczasowe deklaracje (w tym zakładając unijną redukcję o 30 proc.) oznaczają maksymalne redukcje globalne o 17,9 proc. w 2020 roku. Francja, Wielka Brytania, Dania i inne kraje przekonują, że jeśli UE jednostronnie podwyższy swoje ambicje, inni zrobią to samo. Szef brytyjskiej dyplomacji David Milliband przekonywał w poniedziałek w Brukseli, że przejście na 30 proc. nie jest żadnym nowym pomysłem, bowiem UE obiecała, że dojdzie do tego w kontekście ambitnego porozumienia.

"Z powodu recesji, 30 proc. jest jak 20 proc. Koszty i obciążenia są bardzo zbliżone do tych, jakie jeszcze niedawno oznaczały redukcje emisji o 20 proc." - powiedział.

Polska chce przestrzegania ustalonych w 2008 roku zasad, że ewentualne przejście na cel 30 proc. musi być poprzedzone analizą kosztów wykonaną przez Komisję Europejską. I taką decyzję - jeśli w Kopenhadze rzeczywiście dojdzie do sukcesu - mogliby podjąć na szczycie w marcu szefowie państw i rządów UE, skoro nowe, wiążące prawnie porozumienie klimatyczne i tak ma być podpisane dopiero pół roku po Kopenhadze na konferencji w Meksyku. Polska, z energetyką opartą na węglu, obawia się, by na fali entuzjazmu w duńskiej stolicy UE nie wzięła na siebie ciężaru nie do udźwignięcia przez biedniejsze kraje Europy Środkowej i Wschodniej.

Sojusznikiem Polski okazała się unijna federacja pracodawców BusinessEurope. W liście opublikowanym we wtorek przed czwartkowo-piątkowym szczytem UE w Brukseli, przewodniczący Jurgen Thumann przestrzegł przed przejściem z 20 na 30 proc. - w obawie o jeszcze większe obciążenie europejskiego przemysłu. "Propozycja Kongresu USA, by do 2020 r. ograniczyć amerykańskie emisje CO2 o 17 proc. w porównaniu z 2005 r., oznacza redukcję o zaledwie 3 proc. w porównaniu z 1990 rokiem. Dlatego nie może być uznana za porównywalny wysiłek, który uzasadni przejście UE na cel 30 proc." - oświadczył.

To stanowisko zostało z kolei skrytykowane przez obrońców środowiska z organizacji WWF, którzy przekonują, że UE może bez trudu zredukować emisje o 40 proc.

Michał Kot (PAP)

kot/ icz/ kar/ gma/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)