Kanadyjczyk arabskiego pochodzenia stał się ofiarą pomyłki władz Kanady, które uznały go za terrorystę, oraz kontrowersyjnego amerykańskiego programu przewożenia podejrzanych o terroryzm do krajów arabskich, gdzie rutynowo stosuje się tortury.
36-letni obecnie Maher Arar, z zawodu specjalista komputerowy, został aresztowany we wrześniu 2002 r. w Nowym Jorku, gdzie przesiadał się do drugiego samolotu. Zatrzymano go, ponieważ policja kanadyjska przekazała agentom w USA fałszywą informację, że jest islamskim ekstremistą.
Arara przetrzymywano najpierw w areszcie i przesłuchiwano przez 12 dni bez kontaktu z adwokatem, a następnie odesłano do Jordanii, skąd został przewieziony do swej ojczystej Syrii. Był tam bity i torturowany, w wyniku czego zeznał, że przeszedł szkolenie terrorystyczne w Afganistanie, choć nie było to prawdą. Przez 10 miesięcy trzymano go w celi wielkości trumny.
Władze Syrii zwolniły go 2,5 roku temu i odesłały do Kanady. W poniedziałek komisja w Ottawie, która badała jego sprawę, orzekła ostatecznie, że Arar jest całkowicie niewinny.
Chociaż Arar padł przede wszystkim ofiarą pomyłki kanadyjskiej policji, jego przypadek może się stać argumentem dla krytyków amerykańskich metod walki z terroryzmem, szczególnie programu odsyłania podejrzanych do obcych krajów - zwykle arabskich krajów ich pochodzenia - znanych ze stosowania tortur.
Administracja prezydenta George'a Busha zaczęła to robić w wyniku krytyki traktowania w USA więźniów podejrzanych o terroryzm. Bush broni tego programu, podobnie jak twardych metod przesłuchań więźniów przez CIA i wywiad wojskowy. Naciska też na Kongres, aby uchwalił ustawę sankcjonującą dotychczasowe metody, krytykowane jako tortury.
Tomasz Zalewski (PAP)
tzal/ mc/