Pokojowa Nagroda Nobla zmusi prezydenta Baracka Obamę do przyjęcia twardszego kursu w polityce zagranicznej, aby odeprzeć zarzuty, że jest pupilem europejskiej lewicy i kieruje się bardziej wizją i interesami społeczności międzynarodowej niż interesami USA.
Taką tezę wysunął w niedzielnym "Washington Post" politolog z Uniwersytetu Minnesota, Ronald Krebs, którego zdaniem Nobel stanie się dla Obamy "politycznym ciężarem, jako że umacnia opinię, iż jest nie tylko ukrytym socjalistą, lecz także +peacenikiem+".
"Peacenik" (od "peace" - pokój) to amerykańskie określenie lewicowych pacyfistów, zwolenników dążenia do pokoju za cenę daleko idących ustępstw na rzecz brutalnych dyktatur.
Jak uważa Krebs, w odpowiedzi na nagrodę Obama "będzie się starał zatrzeć wrażenie, że jest +peacenikiem+, będąc do tego zmuszony w politycznej atmosferze w USA wciąż głęboko ukształtowanej przez atak terrorystyczny 11 września".
"Nagroda Nobla może go zatem zmusić do prowadzenia twardszej polityki, m.in. w Afganistanie. Wahania administracji w tej sprawie zakończą się zgodą na postulat (dowódcy sił USA i NATO w tym kraju) generała McChrystala, aby przysłać tam więcej wojsk" - pisze autor.
"Prezydent może też poczuć się zmuszony do zmiany polityki zagranicznej w jakiejś innej sprawie, aby po prostu pokazać, że jest bardziej lojalny wobec narodowych interesów Ameryki niż wobec jakiegoś kosmopolitycznego marzenia" - czytamy w artykule.
Tomasz Zalewski (PAP)
tzal/ mc/