Kogo chronią ograniczenia w kredytach walutowych, czyli działania nadzoru bankowego z kozą w tle
Do lipca banki mają czas, aby wprowadzić nowe zalecenia Komisji Nadzoru Bankowego. Dla klientów oznacza to tyle, że – mniej korzystnie – będzie liczona ich zdolność kredytowa. Przy obliczeniach do kapitału zostanie doliczony bufor w wysokości 20 proc. Z tego powodu część klientów o niższych dochodach nie dostanie kredytu w walutach na obecnych warunkach, a część otrzyma sumę mniejszą niż dotychczas.
- Nowe regulacje budzą sprzeciw klientów, a tłumaczenie urzędników nadzoru bankowego wydaje się wielu nieprzekonujące. Money pl. postanowiło zorganizować dyskusję w której udział wzięli:
- Wojciech Kwaśniak, Generalny Inspektor Nadzoru Bankowego, jeden z autorów nowych zaleceń
- Robert Gwiazdowski, Prezydent Centrum im. Adama Smitha
- Ryszard Jezierski, dyrektor BGŻ ds. kredytów
- Jacek Bielecki, Prezes Polskiego Związku Firm Deweloperskich
- Maciej Kosowski, Expander
Money.pl: Czy rzeczywiście ograniczenia musiały zostać wprowadzone? I kogo one mają chronić?
Wojciech Kwaśniak, Generalny Inspektor Nadzoru Bankowego: Nadzór chroni tych polskich obywateli, którzy składają w bankach swoje oszczęd-
ności, a także stabilność całego sysemu bankowego, czyli banki przed upadłością. A czy rekomendacje musiały zostać wprowadzone? Nie, nie musiały, gdyby wszystkie banki racjonalnie zarządzały ryzykiem, nie przyjmując nadmiernego ryzyka na swój portfel kredytowy. Ale niestety, grupa banków, około dziesięciu, a zwłaszcza jeden bank w ostatnich trzech latach doprowadziły do sytuacji, w której rynek został zdestabilizowany. Skutkiem tego było, że Europejski Bank Centralny oraz dwie agencje ratingowe zwróciły uwagę na poziom ryzyka występujący w całym sektorze bankowym. A jest to problem, który występuje nie tylko w Polsce, ale w czterech krajach regionu.
Jedna trzecia kredytów w Polsce to kredyty w walucie i ten fakt oraz trend, który został ujawniony w ubiegłym roku powodują, że cały system bankowy przejmuje na siebie większe ryzyko. Oczywiście grozi to – w przypadku zaburzeń na rynku walutowym – poważnym zagrożeniem dla działalności tych banków i o ile banki zabezpieczają się przed tym ryzykiem, o tyle klienci są przed nim zupełnie nie zabezpieczeni.
Z doświadczeń kryzysów bankowych wynika, że w przypadku zaburzeń kursowych, większość osób, które spłacają kredyt w walucie, podnosi argument, że zostali wprowadzeni w błąd przez banki i z tego powodu nie są w stanie obsługiwać swojego zadłużenia. Jeśli odbywa się to na duża skalę,
robi się z tego problem społeczny. W ostateczności, w krajach, w których dochodziło do takich kryzysów, albo banki na siebie przejmowały to ryzyko, co odbijało się na depozytach złożonych w tych bankach, albo państwo musiało interweniować i przeznaczać pieniądze na ratowanie stabilności niektórych banków. My uważamy, że należy wprowadzić takie rozwiązania, które nie są decyzjami administracyjnymi i nie zakazują udzielania kredytów walutowych, za to powodują, że jest zdrowy balans między właścicielami banków, którzy wywierają presję na krótkoterminowy wzrost zysków i wypłacanych dywidend oraz udziału w ranku a wielkością funduszy, którymi oni naprawdę ryzykują. W efekcie, jeśli
system bankowy tego ryzyka nie wytrzyma za wszystko zapłaci polski podatnik.
Robert Gwiazdowski, Centrum im. Adama Smitha: Trzeba powiedzieć, że ograniczenia, które zostaną wprowadzone są dużo łagodniejsze od zapowiadanych, więc rynek odebrał to jako teorię „kozy”. Mogło być o wiele gorzej, ale „koza” została wyprowadzona i na razie nie jest, tak źle jak się banki spodziewały.
Wojciech Kwaśniak: Ale to banki wystąpiły do nas z propozycją zakazu udzielania takich kredytów, nie my.
Robert Gwiazdowski: Marzeniem każdego z banków jest to, żeby zostać monopolistą na rynku. Niech się więc Pan nie dziwi.
Wojciech Kwaśniak: To, że rynek ukształtował się tak, a nie inaczej, nie jest winą małych banków, a dużych. To jest pytanie do banków, dlaczego zdecydowały się wystąpić z propozycją zakazu.
Ryszard Jezierski, dyrektor ds. kredytów hipotecznych BGŻ, reprezentujący też Związek Banków Polskich: Trzeba przyznać, że początkowa propozycja niektórych banków, aby w ogóle zakazać udzielania kredytów, była błędem.
Maciej Kosowski, Expander: Ludzie się dziwią proponowanym regulacjom, ponieważ oni spłacają kredyty walutowe i to bardzo terminowo. Te kredyty są najbardziej bezpiecznymi kredytami. Groźny jest natomiast artykuł prasowy, który mówi, że 5 groszy podrożał frank szwajcarski i trzeba coś z tym zrobić. Wtedy ludzie przewalutowują je i realizują stratę na kapitale, który im się zwiększa często o kilkadziesiąt tysięcy. Moim zdaniem to jest właśnie ryzyko.
Spłacanie kredytów walutowych jest w porządku, tym bardziej, że klient przez ostatnie 3 lata zaoszczędził ok. 11 tys. na przeciętnym kredycie. I teraz on może to tracić, bo ma wypracowaną rezerwę.
Wojciech Kwaśniak: Tak, Pan ma na myśli klientów, którzy spłacają kredyty. Tylko, że my mówimy bankom tak: możesz udzielać kredytów, ale dobrze badaj zdolność kredytową klienta, tak żeby było wiadomo, czy klient jest w stanie wziąć na siebie ryzyko kursowe.
Mogę powiedzieć, że zidentyfikowaliśmy banki, które oferują kredyt rodzinie 4-osobowej z dochodami poniżej 2 tys. zł, przy założeniu, że w Warszawie koszty stałe utrzymania rodziny wynoszą 180 złotych.
Czy to ma coś wspólnego z rozsądną polityką bankową?
Jacek Bielecki, prezes Polskiego Związku Firm Deweloperskich: Mają panowie rację, że początkowy sygnał nie został dobrze wytłumaczony i poszedł w niewłaściwym kierunku. Ja od samego początku interesowałem się tymi regulacjami, ale zabrakło mi odpowiedniej informacji. W ten sposób w środowisku deweloperów pojawił się duży niepokój. Ale zaczynam myśleć, że więcej było szumu ze strony banków, które chciały temu przeciwdziałać - bo nie grały do końca fair - niż rzetelnego wyjaśnienia nadzoru bankowego.
Money.pl: Krótko mówiąc, całemu temu złu są winne banki?
Ryszard Jezierski: Tak naprawdę mówimy tu o pewnej selekcji klientów, doborze klientów, przez kryterium: czy dany klient o niskich dochodach jest w stanie spłacać kredyt w określonym terminie.
Rzeczą bezdyskusyjną jest, że nie można mieć tylko dobrych klientów. Natomiast w praktyce banków jest tak, że każdy klient, który „się wywróci” ze spłatą kredytu, ciągnie mocno w dół rentowość całego portfela kredytów hipotecznych.
W praktyce ta rekomendacja, która teraz jest – moim zdaniem – niewiele zmieni. Na przykład bank, który ja reprezentuję, ale nie tylko, uwzględnia pewną korektę obliczając ryzyko. W naszym banku, jest to akurat ok. 23-25 proc. Ale faktem jest, że klienci nie są dobrze informowani o ryzyku kursowym, dlatego że presja na sprzedaż kredytów jest bardzo duża. Z drugiej strony banki dają możliwość przewalutowania kredytu w dowolnym momencie.
Wojciech Kwaśniak: Tak, ale musi Pan zaznaczyć, że przy takiej zamianie, klient ma przeliczony cały harmonogram spłat i może się okazać, że przez dwa, trzy lata (albo dłużej) spłacał kredyt, a tu się okazuje, że ma więcej kapitału do spłacenia, niż na początku i do tego rosną mu raty.
Ja mam skargę klienta – pracownika naukowego uczelni - który w 2001 r. dokonał przewalutowania, bo analitycy mu tak poradzili i okazało się, że ma więcej do spłacenia niż dwa lata temu, a raty tak wzrosły, że aby je obsługiwać, musiał podjąć dodatkowe zatrudnienie. Wszelkie rozmowy z bankiem kończyły się tak: płać, albo cię wyrzucimy z czteroosobową rodziną z mieszkania.
I teraz proszę sobie wyobrazić, że w takiej sytuacji znajduje się pół miliona klientów.
Nadzór bankowy musi brać wszystkie sytuacje pod uwagę. Na przykład Litwa limituje wszystkie kredyty, nie tylko walutowe.
Można podać też przykład kryzysu w Hiszpanii, czy skandynawskiego, gdzie kredyty były udzielane bardzo liberalnie.
W warunkach polskich unikniemy oskarżenia, że nadzór nie przestrzegał. Pytanie, jakie działania podejmą banki.
U nas jeszcze nie ma wysokiej gorączki, ale dynamika i trend, zauważony w ostatnim roku wymaga reakcji.
Robert Gwiazdowski: Ale dlaczego został zauważony w ostatnim roku? Dlatego, że powstał w zeszłym roku na skutek różnych okoliczności, między innymi dlatego, że wydarzały się różne rzeczy polityczne, a gospodarka rosła. Okazało się w zeszłym roku, że różne głupawe zachowania polityków mają coraz mniejszy wpływ na stan gospodarki. Dlatego, gdy zahamowana została inflacja i złotówka się umocniła, to ludzie, którym perspektywa własnego M, uciekała i uciekała, nagle doszli do wniosku, że mogą to M złapać.
I moim zdaniem, powinniśmy reformować różne system np. sprawiedliwości,
tak aby egzekucje były sprawniejsze, zamiast wprowadzania działania, które okażą się niekorzystne.
Na początku lat 90-tych największym marzeniem Polaków był dom, samochód i telefon. Dom uciekł, był poza zasięgiem, więc stał się boom na samochody, ale i on został przyhamowany podwyżkami cła i podatków, więc samochody też zaczęły odjeżdżać. Stąd fala dużego niezadowolenia i oby teraz nie doszło do tego na rynku kredytów mieszkaniowych.
Póki co, te regulacje nie są na razie jeszcze takie, aby rwać sobie włosy z głowy. Trochę jak ze Stalinem – miał zabić, a tylko przypieprzył.
Money.pl: „Nie należy pozbawiać obywateli prawa do podejmowania ryzyka na własną odpowiedzialność” (cyt. Zyta Gilowska) – zgadzają się Panowie z takim poglądem?
Wojciech Kwaśniak: Oczywiście, że tak. Ale instytucje licencjonowane, jakimi są banki, które gromadzą nasze oszczędności należy limitować, w zakresie sposobu ich działalności. Czyli tak, ale nie w tym przypadku.
Robert Gwiazdowski: Całkowicie się z tymi słowami zgadzam: nie ma rozwoju bez ryzyka. Ryzykujemy tylko na własną odpowiedzialność, pod warunkiem, że tej odpowiedzialności nie zrzucamy na kogoś innego.
Dyskusję moderowali:
Joanna Kuciel
Daniel Gasiorowski
Relacja dźwiękowa: Donata Wancel
Relacja dźwiękowa: Radosław Chrześciański