Miało być odbicie i było. Ale chyba mało kogo ucieszyła skala wtorkowych wzrostów. WIG20 zyskał na wartości 1,2 proc. i można byłoby to odczytywać jako niezły wynik, gdyby nie fakt, że jeszcze rano indeks rósł prawie dwa razy mocniej - o 2 proc.
Wśród pozostałych spółek było jeszcze słabiej. Indeks średniaków mWIG z trudem jeszcze dotrzymywał kroku gigantom - wzrósł o 1,1 proc. - ale już oddający nastroje na rynku mniejszych spółek sWIG radził sobie znacznie gorzej - zwiększył wartość o symboliczne 0,2 proc.
Mizerną skalę odbicia po piątkowych ostrych spadkach oddaje też statystyka spółek rosnących i malejących. Pierwszych i drugich była zbliżona liczba (na plusie zakończyło dzień około 30 firm więcej). Jeszcze rano wydawało się, że wtorkowa sesja będzie przysłowiowym ,,spacerkiem".
Po eufoycznych wzrostach w USA w poniedziałkowy wieczór było jasne, że i u nas akcje muszą odrabiać straty. Animuszu starczyło tylko na kilka godzin, a wszystko znów popsuły dane makro z Ameryki. Po ich publikacji najpierw zaczęły spadać kontrakty terminowe na indeksy z Wall Street, potem indeksy w Zachodniej Europie, a potem nasze.
To, że udało się obronić przynajmniej część porannych zysków - w przypadku akcji mniejszych spółek bardzo niewielką część - jest pewnym sukcesem, ale trudno mówić o tym, że rynek pokazał nadzwyczajną siłę. Nie dość, że rosnących spółek było niezbyt wiele, to jeszcze obroty nie przekroczyły 1,35 mld zł. Widać, że siły optymistów są małe.
We wtorek wieczorem w USA dominowały niewielkie spadki. Amerykański bank centralny, zgodnie z oczekiwaniami analityków, zachował stopy procentowe bez zmian, ale w komunikacie po swoim posiedzeniu nie umieścił zbyt wielu sygnałów przepowiadających tak oczekiwaną przez inwestorów obniżkę stóp w przyszłości.
W Warszawie środowa sesja może więc mieć remisowy przebieg i nawet ogłoszenie wyników finansowych przez PKO BP, jedną z największych notowanych spółek, wcale nie musi przełamać marazmu.