36 tys. nowych miejsc pracy w amerykańskiej to wynik dużo gorszy od prognoz ekonomistów, a spadek stopy bezrobocia z 9,4 proc. do 9,0 proc. to jeszcze większa niespodzianka, bo oczekiwano wzrostu do 9,5 proc. Interpretacja styczniowych danych, m.in. ze względu na nietypowe czynniki zewnętrzne, wymaga głębszej analizy niż jedynie rzut oka na dwa podstawowe wskaźniki. Sektor prywatny stworzył w styczniu 50 tys. nowych etatów, eksperci szacowali, że liczba ta będzie wyższa o prawie 100 tys. Dane z poprzednich dwóch miesięcy zrewidowano w górę o 40 tys.
Niespodziewany spadek stopy bezrobocia do 9 proc. przypomina, że równie ważna, jak liczba osób, które znalazły pracę, są korekty demograficzne (np. aktualizacja relacji między urodzeniami i zgonami). W styczniu zasoby siły roboczej (mianownik ) skurczył się o 504 tys. osób, natomiast zatrudnienie znalazło 117 tys. osób (o tyle zmniejszył się licznik równania). Oczywiście, z punktu widzenia całej gospodarki bardziej pożądana jest odwrotna sytuacja, tzn. spadek stopy bezrobocia w wyniku dużego wzrostu zatrudnienia. Warto podkreślić, że w styczniu 2011 r. odnotowano pozytywną zmianę wynagrodzenia (stawka godzinowa była o 1,9 proc. wyższa niż rok wcześniej) oraz spadek szerokiego wskaźnika bezrobocia (tzw. U-6), które zmniejszyło się do 16,1 proc. z 16,7 proc. w grudniu. Największym problemem amerykańskiej gospodarki pozostają bezrobotni, którzy nie mogą znaleźć pracy od długiego czasu - przeciętny okres pobierania zasiłku wzrósł do nowego maksimum (36,9 tygodnia).
Reakcja rynków akcji na publikację danych z rynku pracy nie była zbyt zdecydowana i chyba trudno się dziwić, że inwestorzy nie do końca wiedzieli, co dla amerykańskiej gospodarki oznaczają w dłuższym terminie najświeższe. Tuż po godzinie 17 czasu warszawskiego europejskie indeksy akcji niwelowały wcześniejsze wzrosty, a indeksy z Wall Street poruszały się w okolicy czwartkowego zamknięcia. WIG i WIG20 zdołały dowieźć do końca sesji symboliczne wzrosty.
Na rynku obligacji niepokój inwestorów był bardziej widoczny, gdzie długoterminowe papiery wyprzedawano po najniższych cenach o kilku miesięcy. Rentowność dziesięcioletnich obligacji USA po raz pierwszy od maja 2010 r. osiągnęła 3,6 proc., a trzydziestoletnie papiery osiągnęły rentowność 4,7 proc. (najwięcej od kwietnia 2010r.). To ewidentny sygnał, że instytucje finansowe obawiają się wzrostu inflacji i większą wagę niż do zniekształconych korektami miesięcznych danych zmianie zatrudnienia przykładają do przyspieszającego wzrostu wynagrodzeń.