Wtorkowy handel zakończył się na poziomie 75,89 USD za baryłkę, jednak już dzisiaj rano przekroczona została bariera 76 USD. Przed godziną dziesiątą w środę płacono 76,35 USD. Skąd takie wzrosty? Konflikt izraelsko-libański ciągnie się i ciągnie i nie chce skończyć, dodatkowo coraz częściej mówi się o przygotowaniach w państwach sąsiednich na wypadek rozszerzenia działań zbrojnych. W ostatnich dniach głośno było o awarii na jednym z odcinków rurociągu „Przyjaźń”, transportującym ropę z Rosji do Europy. Choć nie jest to ponoć zakłócenie poważne, to jednak wystarczyło do wywołania niepokojów o bezpieczeństwo dostaw i doprowadziło do podwyżek. Rok temu huragany nad Zatoką Meksykańską spustoszyły instalacje naftowe i podciągnęły cen paliw na bardzo wysokie poziomy. Teraz znów na rynek paliw docierają informacje, że w stronę wybrzeży amerykańskich podąża huragan. Sama taka wzmianka wystarczy, by zaniepokoić poważnie handlowców i windować wartość ropy dalej do góry. Dzisiaj swój raport o stanie zapasów w USA
ogłosi, jak co tydzień, tamtejszy Departament Energii. Analitycy spodziewają się spadku ilości zarówno ropy, jak i paliw gotowych, rynek przyjął już tę informację, więc poważniej wpłynąć na ceny mogłyby ewentualnie wyniki sprawozdania znacząco odbiegające od oczekiwanych.
Jedną z najważniejszych wiadomości, jakie dotarły na rynek wczoraj, była informacja o ogłoszeniu przez sąd bankructwa Jukosu. Niegdyś jedna z największych firm naftowych na świecie teraz ma poważne problemy z fiskusem (zarzuca się jej matactwa podatkowe), a jej były szef, Michaił Chodorkowski, trafił do obozu pracy. Prawnicy Jukosu nie rezygnują z walki, twierdząc, że firma padła ofiarą wymierzonej w nią akcji, wygląda jednak na to, że los koncernu jest raczej przesądzony.