Administracja prezydenta Trumpa ogłaszała już 10 lipca, że rozważa wprowadzenie 10-procentowych ceł na tysiące chińskich produktów, których import wynosi około 200 mld dol. rocznie. Żywność, chemikalia, stal i aluminium oraz dobra konsumpcyjne, jak karma dla zwierząt, meble, dywany, opony samochodowe, rowery, rękawice do baseballa i produkty pielęgnacji urody, ale także układy scalone i wyroby oświetleniowe - to lista wyrobów, które mogą być wkrótce obciążone cłami.
To miało być kolejne posunięcie po uruchomieniu w lipcu 25-procentowych taryf na towary o wartości 34 mld dol. We wtorek pojawiły się jednak nieoficjalne informacje o kolejnej propozycji. Nowe cła mają być nie 10, ale 25-procentowe. To będzie miało dużo większe znaczenie dla rynku konsumpcyjnego w USA, niż poprzednie podatki importowe. Co więcej, lista produktów ma się w przyszłości jeszcze poszerzyć i dojść do łącznej wartości 500 mld dol.
Co prawda taryfy nie będą wprowadzone zanim odbędzie się tzw. publiczny komentarz w amerykańskim parlamencie, ale sama groźba takich opłat świadczy o eskalacji wojny handlowej między dwoma największymi gospodarkami świata. Źródła agencji Reuters wskazują, że administracja prezydenta ogłosi plan nowego poziomu ceł nie wcześniej niż w środę.
Chińczyków wieści o nowych propozycjach kompletnie zaskoczyły. Nawet nie było oficjalnego komentarza i groźby kontr-ceł. Przy pierwszych lipcowych propozycjach natychmiast ostrzegali, że oddadzą uderzenie.
Inwestorzy wystraszyli się eskalacji konfliktu handlowego. Akcje na giełdzie w Szanghaju straciły 1,8 proc. Wartość notowanych tam spółek spadła o 626 mld juanów, czyli 92 mld dol.
Czemu prezydent Trump robi takie zamieszanie? Powiedział już wcześniej, że cła będą karą za odwet, jaki zastosowały Chiny na pierwsze działania, które miały na celu wymuszenie ograniczenia transferu technologii i zmianę polityki handlowej Państwa Środka.
Obecne działania to m.in. efekt utrudnień jakie inwestorzy zagraniczni, czy eksporterzy mają w Chinach i manipulacji kursem walutowym przez władze Kraju Smoka. Prezydent USA jako biznesmen stosuje jak widać metodę bardzo twardych negocjacji. Ryzykownych dla światowej gospodarki, ale z jego punktu widzenia najwyraźniej koniecznych dla USA.
Wielki biznes jest przeciw
Największe grupy biznesowe w Stanach Zjednoczonych potępiły agresywną politykę celną Trumpa. Jeszcze we wtorkowych notowaniach na Wall Street akcje zyskiwały właśnie m.in. ze względu na sygnały, że USA i Chiny mają prowadzić rozmowy, by rozładować napięcie pomiędzy krajami i zakończyć wojnę handlową. Przedstawiciel resortu skarbu USA Steven Mnuchin i chiński wicepremier Liu He rozmawiali prywatnie w sprawie restartu negocjacji - podawał Bloomberg. W środę na rynkach prawdopodobnie nie będzie wesoło.
Erin Ennis, wiceprezes Izby Handlowej Chin w USA stwierdziła, że już 10-procentowe cła były problematyczne, ale więcej niż podwojenie to bardzo zła wiadomość.
- Patrząc na zakres produktów, widać że cła obejmą ponad połowę importu z Chin do USA, włączając we to towary konsumpcyjne - powiedziała cytowana przez Reuters Ennis. - Koszt będzie przerzucony na konsumentów, więc odbije się na portfelach Amerykanów - oceniła.
Publiczny komentarz w Izbie Reprezentantów odnośnie propozycji 10-procentowych ceł odbędzie się między 20 a 23 sierpnia, a decyzja zapadnie 30 sierpnia. Dopiero kilka tygodni po tym terminie cła mogłyby być wprowadzone.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl