Trwa ładowanie...
Zaloguj
Przejdź na
Czary mary polityków. Czy w Polsce możliwy jest krótki tydzień pracy?
Kamil Fejfer
Kamil Fejfer
|
WP magazyn

Czary mary polityków. Czy w Polsce możliwy jest krótki tydzień pracy?

(Agencja Gazeta, Sławomir Kamiński)

Można żyć szczęśliwiej, zarabiać tyle samo, a przy tym pracować krócej? Kolejne kraje sprawdzają, czy pracownicy muszą w robocie pojawiać się każdego dnia. W niektórych branżach już dziś jest to podstawowy warunek pracowników. A debata o skróceniu czasu pracy - dzięki lewicy i Donaldowi Tuskowi - właśnie wchodzi do Polski.

40 godzin, 5 dni - tak formalnie pracują Polacy. Ostatni raz tydzień pracy skracany był w 2000 roku. Wcześniej do pracy chodziło się na 42 godziny. W połowie lat 90. w pracy Polacy spędzali - ustawowo - przynajmniej 46 godzin. Raz po raz w politycznej przestrzeni pojawiają się postulaty, by liczbę przepracowanych godzin znów skrócić.

Debaty i pilotaże odnoszące się do skrócenia czasu pracy odbywają się w niemal całym wysoko rozwiniętym świecie, czyli na przykład w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, czy na Islandii. Z pewnością ten fakt odnotował walczący z lewicą o elektorat Donald Tusk. Dlatego sam zdecydował się przejąć lewicową agendę.

Ale jak w praktyce wyglądają skutki skracania czasu pracy? Czy krótszy tydzień pracy jest możliwy dla wszystkich? I czy aby na pewno wyczekiwany w niektórych krajach od dekad postulat ma szanse na realizację?

O skróceniu czasu pracy głośno stało się już latem zeszłego roku, kiedy pojawił się raport podsumowujący pilotaż z Islandii. Precyzyjniej rzecz ujmując mieliśmy wtedy do czynienia z dwoma pilotażami: jednym pod auspicjami rządu islandzkiego i drugim organizowanym przez miasto Rejkjawik.

W obu udział wzięło około 2500 pracowników. Skala nie wydaje się oszałamiająca, jednak, jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę mieszkańców wyspy, to okaże się, że eksperyment objął ponad 1 proc. jej siły roboczej. W pilotażu udział wzięli pracownicy firm, szkół, żłobków, przedszkoli i policji.

Eksperyment był solidnie przeprowadzony, bo obejmował również grupy kontrolne. Dzięki temu można było dowieść, że zmiany, które zaobserwowano, były spowodowane właśnie – jak to mawiają badacze - "interwencją", a nie czynnikiem zewnętrznym, na przykład zmianą koniunktury gospodarczej.

Co się okazało? Po pierwsze, wraz z mniejszą liczbą przepracowanych godzin nie spadła jakość świadczonych usług. Wzrosła za to produktywność pracowników. Co jest zresztą naturalną konsekwencją utrzymania jakości przy krótszym czasie pracy. Jednocześnie spadł poziom stresu pracowników.

Inny efekt zmian? Mężczyźni chętniej mieli partycypować w obowiązkach domowych. Autorzy raportu zwracają też uwagę, że skrócenie czasu pracy było szczególnie korzystne dla samotnych rodziców.

Eksperyment islandzki nie dotyczył jednak - jak często mylnie cytowały media - 4 dniowego tygodnia pracy. Chodziło po prostu o skrócenie godzin pracy w tygodniu.

I tu warto powiedzieć, że sama idea krótszej pracy może przejawiać się w różny sposób: albo jako trzydniowy weekend, albo jako dodatkowy dzień wolny w tygodniu, albo jako mniej godzin pracy codziennie, albo na przykład jako krótsze piątki. Nieco mylącym jest postulat wolnego piątku przy jednoczesnym wydłużeniem czasu pracy w pozostałe dni. W takim przypadku nie mamy do czynienia ze skróceniem pracy, a z jej "przegrafikowaniem". Liczba przepracowanych godzin w tygodniu w tym wypadku pozostałaby przecież na tym samym poziomie.

Idea krótszego tygodnia pracy zaledwie kilka tygodni temu powtórnie zagościła w światowych mediach za sprawą kolejnego dużego pilotażu, który odbywa się w Wielkiej Brytanii.

Jest to największy tego typu eksperyment na świecie. Objętych nim jest ponad 3300 pracowników w 70 brytyjskich firmach. Pilotaż będzie trwać 6 miesięcy, a po jego zakończeniu badacze sprawdzą w jaki sposób krótsza praca przełożyła się na dobrostan pracowników oraz na wydajność w firmach.

Jak czytamy na stronie Światowego Forum Ekonomicznego, pilotaż zakłada funkcjonowanie w modelu 100-80-100. Oznacza to, że pracownicy będą dostawali 100 proc. wypłaty za 80 proc. czasu i jednocześnie oczekuje się, że utrzymają 100 procentową (a więc nie mniejszą niż przed wprowadzeniem eksperymentu) wydajność na poziomie firm.

I tu ważna uwaga - jeśli skracamy pracownikom czas pracy, a mają oni dostarczyć tej samą usługę lub wytworzyć ten sam produkt, to na poziomie pracowników wydajność pracy - rozumiana właśnie jako wytwarzanie jakiegoś dobra w jednostce czasu - rośnie. Owe "100" wspomniane powyżej odnosi się do efektów końcowych działalności konkretnego przedsiębiorstwa. Mówiąc wprost: z perspektywy przedsiębiorstwa krótszy czas pracy nie może oznaczać np. spadku produkcji.

Oczywiście Wielka Brytania nie jest jedynym państwem, które eksperymentuje ze skróceniem czasu w pracy. Newsweek wylicza ponad 30 amerykańskich firm, które w ostatnim czasie zdecydowały się na taki krok. Spora część z nich to firmy sektora technologicznego. Nie jest to zresztą przypadek, do czego jeszcze wrócę.

Jedną z firm, które wprowadziły u siebie skrócony czas pracy, jest przedsiębiorstwo technologiczne Buffer. Firma znana jest już z innego - nowatorskiego - podejścia do zarządzania swoim zespołem, bo wprowadziła kompletną przejrzystość siatki płac w swojej organizacji. Na stronie internetowej firmy możemy sprawdzić, ile zarabia szef Buffera i jego pracownicy. Otóż Joel Gascoigne (na stronie podpisany po prostu jako Joel) zarabia dokładnie 298 tys. 958 dolarów rocznie. A Mitra - pracująca w marketingu firmy - 92 tys. dolarów.

Motorem napędowym obecnej fali pilotaży jest pandemia i związana z nią mała "zdalna" rewolucja na rynku pracy.

Rewolucja - o czym warto pamiętać - obejmująca zawody wykonywane głównie przez klasę średnią i wyższą. Chodzi oczywiście o prace biurowe, eksperckie, consultingowe czy zarządcze. Nie jest łatwo bowiem wysłać na pracę zdalną niebieskie kołnierzyki, czyli osoby zajmujące się produkcją. I mniej zarabiające niż klasa średnia.

Wspomniana rewolucja rozgrywała się na dwóch płaszczyznach. Po pierwsze pracownicy, którzy przechodzili na home office, sami zaczęli kwestionować istotność pracy w starym modelu. Czy warto tak się spalać? Być może możliwe są inne konfiguracje kariery?

Nieco inne, ale również istotne w kontekście zmian na rynku, pytania zadawali sobie konserwatywni pracodawcy: "skoro wysłaliśmy ludzi na zdalną i nic wielkiego się nie wydarzyło, ba, zaoszczędziliśmy nawet trochę pieniędzy na wynajmie powierzchni biurowych, to może poeksperymentujmy z innymi modelami pracy?"

Na to wszystko nałożyło się widoczne - głównie w Stanach Zjednoczonych - zjawisko tzw. Wielkiej Rezygnacji. Polegało ono na masowym rzucaniu przez pracowników nielubianych robót. Choć, wbrew temu, o czym pisały niektóre media, ubytek siły roboczej miał miejsce głównie w sektorach usługowych i w sprzedaży, to pracodawcy poczuli na karku "wiatr zmian". Dlatego zaczęli nieco chętniej przyglądać się nowym sposobom zarządzania swoimi zespołami. W tym i krótszemu czasowi pracy.

Ale to nie znaczy, że przed pandemią nie mieliśmy do czynienia z podobnymi eksperymentami. W 2019 roku japoński Microsoft przeprowadził eksperyment, w ramach którego pracownicy tej firmy w sierpniu dostali wolne piątki. Efekt? Wskaźniki sprzedaży wzrosły względem roku 2018 o 40 proc., wzrosła - oczywiście - produktywność pracowników, pracownicy brali również mniej zwolnień. Spadło za to zużycie energii - o 23 proc., jak również liczba zadrukowanych kartek. Tu spadek był jeszcze bardziej spektakularny, bo sześćdziesięcioprocentowy. A to przełożyło się na mniejsze koszty prowadzenia działalności.

Innym szeroko przywoływanym przykładem na skrócenie czasu pracy jest zakład Toyoty w Goeteborgu, gdzie 6 godzinny dzień pracy został wprowadzony już ponad dekadę temu.

A czy tego typu eksperymenty są również prowadzone w Polsce? Na to pytanie można odpowiedzieć w sposób następujący: Tak, ale…

Jednym z pracodawców, który wdrożył niestandardowe rozwiązanie, jest technologiczna firma Nozbe. Wprowadziła ona instytucję "piąteczków" już w 2017 roku.

Nie jest to klasyczne skrócenie tygodnia pracy, ile "poluzowanie" wymogów zawodowych. Piątek jest więc w przedsiębiorstwie przeznaczany do swobodnego dysponowania przez pracowników. Mogą oni w tym czasie na przykład dokształcać się, czytać zaległe artykuły czy książki, planować zadania na przyszły tydzień. Jest to więc rodzaj "nie-pracy", czyli sytuacji, gdzie osoba zatrudniona jednak pozostaje w firmie, ale nie ma jasno zleconych zadań. Pomysł chwycił na tyle dobrze, że został wprowadzony również przez część firm współpracujących z Nozbe.

Zakładem, który wprowadził wolne piątki, są Polskie Zakłady Lotnicze Mielec. I tu nie mamy do czynienia z klasycznym skróceniem czasu pracy, a jedynie ze zmienionym planem godzinowym pracy. Wolne piątki otrzymują więc ci pracownicy, którzy decydują się pracować dłużej w pozostałe dni. Podobny system obowiązuje również w Amazonie. Na podobny krok zdecydowała się firma technologiczna Mad Mountain. Jej pracownicy wykonują swoje obowiązki w systemie 4 dni po 10 godzin. W tygodniu przepracowują więc 40 godzin, ale w innym układzie.

Jak widać, pojedyncze firmy w Polsce robią coś w kierunku przeorganizowania czasu pracy, ale o niewielu z nich naprawdę można powiedzieć, że skracają zatrudnionym pracę.

Jednym z niewielu wyjątków jest agencja komunikacyjna Monday. Cytowana przez Money.pl szefowa firmy, Ewa Mittelstaedt, mówiła, że przygotowania do zmiany nie należały do najłatwiejszych, co wynikało między innymi z konieczności odpowiedniego przeorganizowania grafików - jej kontrahenci przecież nie skracają czasu pracy.

Nie jest jednak przypadkiem, że znaczna część firm, które w jakiś sposób eksperymentują ze skróceniem czasu pracy, to firmy tworzące wysokowydajne produkty, często przedsiębiorstwa z sektora IT. To one bowiem operują na rynku wysoko cenionych specjalistów. A ci ostatni na prawdziwym rynku pracownika – im firmy raczej nie mogą powiedzieć "mam pięciu na twoje miejsce". Bo nie mają. Trudno znaleźć szybkie zastępstwo dla wysoko wykwalifikowanej osoby ze specjalistyczną wiedzą, która odejdzie z przedsiębiorstwa. Znakomita większość z nas nigdy nie będzie miała tego luksusu.

Firmy zdają sobie oczywiście sprawę z pozycji przetargowej pracowników-ekspertów, dlatego zabiegają o nich różnymi sposobami. Jednym z nich jest właśnie krótszy dzień pracy.

I tu pojawia się ogólniejsze pytanie: po co w ogóle to robić? Po co i dlaczego skracać czas pracy?

Jedna z odpowiedzi jest oczywista: chcemy pracować krócej przy zachowaniu tej samej pensji. Chcemy mieć więcej czasu dla siebie, dla swoich pasji, dla rodziny i dla przyjaciół. A przynajmniej chce tego spora część z nas. Jak duża?

O to pracowników zapytała w Polsce firma Hays. Nie będzie zaskoczeniem, że 96 proc. pytanych osób chciała pracować jeden dzień krócej, zachowując to samo wynagrodzenie. Mało tego, aż 9 proc. pytanych odpowiedziało, że pracowało już w modelu 4-dniowego tygodnia pracy. W tym 37 proc. z tej grupy z zachowaniem poprzedniego wynagrodzenia. Oznaczałoby to, że ponad 3 proc. aktywnych zawodowo Polaków, czyli około pół miliona osób, pracowało już w krótszym wymiarze czasu pracy. Coś tu się nie zgadza, prawda? Otóż Hays pytał o zdanie głównie ekspertów, managerów, specjalistów. A więc osoby będące właśnie na wspomnianym prawdziwym rynku pracownika.

Skrócenie czasu pracy jest też po prostu dobre dla samych pracowników. Poza wspomnianym już obniżonym poziomem stresu (czego dowiódł eksperyment z Islandii) krótsza praca poprawia również sen. Wynika to z badań przeprowadzonych przez grupę naukowców pod kierownictwem Heleny Schiller z Uniwersytetu Sztokholmskiego.

Badacze udowodnili, że skrócenie czasu pracy o 25 proc. przy zachowaniu pensji poprawia jakość snu i wydłuża jego trwanie, zmniejsza poziom senności w dzień i zmniejsza odczucie stresu przed snem.

Inne badania ze Szwecji dodają do tego katalogu mniejsze problemy z pamięcią wśród pracowników, mniej odczuwanych negatywnych emocji, mniej wyczerpania, zarówno w dni robocze jak i w weekendy.

Powyżej mówiłem o perspektywie dobrostanu pracownika. To teraz zerknijmy na pragmatykę działania samych organizacji. Okazuje się, że duża część z nas wcale nie musi spędzać w pracy tyle czasu, ile spędza. Dlaczego? Ponieważ wielu z nas w czasie pracy nie pracuje, a jedynie pozoruje pracę. Dowodem tego mitrężonego czasu w pracy jest brak spadku jakości świadczonych usług przez ogromną większość firm, które biorą udział w podobnych pilotażach. Spędzając mniej czasu w biurach, pracownicy byli w stanie utrzymać jakość usług. To znaczy, że w pracy skupiali się głównie na wykonaniu zadania.

Badania przeprowadzone w 2015 roku przez badaczy z University of Wisconsin-Madison dowodziły, że już wtedy czas spędzany na tzw. cyberobijaniu się (z języka ang. cyberloafing) wynosił od 3 godzin tygodniowo do nawet 2,5 godziny dziennie. To czas poświęcony na przeglądanie mediów społecznościowych i wertowanie stron zakupowych. Długość czasu poświęconego na te czynności była uzależniona od cech osobowości danego badanego, ale również od tego, czy pracownicy mieli wrażenie, że są traktowani w pracy uczciwie i sprawiedliwie.

Tego, że spora część godzin pracy przepływa nam między palcami, może dowodzić wspomniany już przykład eksperymentu z Microsoftu. Po skróceniu czasu pracy pracownicy byli bardziej wydajni, bo nie przeprowadzali bezsensownych spotkań i nie zadrukowywali bez sensu kilogramów papieru tylko po to, żeby ich szefowie widzieli, że ci są zajęci pracą.

Część wykonywanej przez nas pracy to - jakby powiedział zmarły niedawno antropolog David Greaber - bullshit jobs, czyli zajęcia, które nie mają żadnego sensu lub zajęcia, które wykonujemy, bo się przyjęło, że powinniśmy je wykonywać. A te wcale nie wpływają na jakość ostatecznego produktu lub usługi.

Czy więc pracę można skrócić w każdej branży od zaraz? Nie jest to takie proste. A to dlatego, że próbując zwiększyć wydajność (przypomnijmy, że jest to wynik skracania pracy przy próbie dostarczenia tego samego produktu bądź usługi), w niektórych branżach pogarszamy jakość pracy.

Wyobraźmy sobie skrócenie pracy pielęgniarek czy nauczycielek. W przypadku tych pierwszych oznaczałoby to, że musiałyby one zaopiekować się większą liczbą pacjentów w jednostce czasu. Co oczywiście prowadziłoby do pogorszenia się jakości usługi. Nie da się też znacząco "przyspieszyć" nauki dzieci. W tych sektorach potrzebne byłoby więc zwiększenie zatrudnienia - a przy braku specjalistów z tych dziedzin skrócenie ich czasu pracy staje to się niezwykle trudne.

Pewnym ostrzeżeniem przed skracaniem czasu pracy niepopartym odpowiednim namysłem jest przykład Francji, w której po ograniczeniu liczby tygodniowych roboczogodzin do 35 godzin nie wszyscy pracownicy byli zadowoleni.

Owszem, klasa średnia, która często wcześniej wysiadywała bezsensowne godziny w biurze, cieszyła się na tę zmianę. Natomiast pracownicy fizyczni, osoby gorzej wykształcone i te zatrudnione w przemyśle narzekały na zwiększenie norm. Kiedy więc klasa średnia rezygnowała z rytualnych (i często bezsensownych) spotkań, niebieskim kołnierzykom przykręcano śrubę - bo ci nie mają spotkań, połączeń i narad, z których można rezygnować.

Skrócenie czasu pracy nie musi się tym skończyć. Możliwe jest stworzenie przez część pracodawców zatrudniających niebieskie kołnierzyki nowych modeli biznesowych i zwiększenie inwestycji w bardziej innowacyjną produkcję. Przy tworzeniu nowych prawnych rozwiązań należy jednak pamiętać o tych najbardziej wrażliwych pracownikach: gorzej wykształconych, gorzej zarabiających i prawie nieistniejących w obiegu medialnym.

Są również branże, które nie mogą po prostu sobie pozwolić na trzydniowe weekendy. Poza wspomnianym już sektorem ochrony zdrowia zaliczają się do nich choćby logistyka, transport czy ochrona. Przynajmniej dla części pracowników nie może być więc tu być mowy o "czwarteczku" jako o nowym "piąteczku". Istnieje za to możliwość tasowania etatów, tak, aby część załóg miała trzydniowy weekend zaczynający się np. w środę, kiedy innych zaczynaliby weekend w poniedziałek.

Czy więc krótszy tydzień pracy jest nieunikniony. Od kilkunastu dekad czas pracy i tak się skraca. Według platformy agregującej dane ekonomiczne i megatrendy OurWorldinData w 1870 roku przeciętny niemiecki pracownik spędzał w zakładzie pracy ponad 3 tys. godzin rocznie. W roku 2017 było to już około 1400 godzin rocznie.

Trend ten wynika z mechanizacji, wzrostu wydajności, a w ostatnim czasie również z robotyzacji. Problemem jest to, że ów mechanizm kilka dekad temu się nieco "zapiaszczył". I czas pracy - choć spada - to dzieje się to znacznie wolniej niż w latach 60-tych, czy 70-tych ubiegłego wieku.

New York Times przypomina, że w 1977 roku ówczesny prezydent Jimmy Carter mówił, iż będzie nakłaniał firmy do wprowadzenia 4-dniowego tygodnia pracy (wtedy miało to swoje uzasadnienie w wyniku kryzysu energetycznego). Rok później The Washington Post twierdził, że w latach 70. 4-dniowy tydzień pracy wydaje się "rzeczywistą perspektywą".

Z jednej strony mogłoby się wydawać, że jesteśmy w pewnym impasie. Z drugiej w Polsce w ostatnim 30-leciu ustawowo skracano czas pracy dwukrotnie. W 1994 roku skrócono go z 46 godzin na 42 godziny tygodniowo, a w 2000 roku do obecnych 40 godzin.

Ostatecznie więc, jeżeli nie chcemy czekać dekad, aż w długiej perspektywie (jak mawiał jeden z największych ekonomistów w historii, John Maynard Keynes "w długiej perspektywie wszyscy będziemy martwi") postęp technologiczny sam z siebie skróci nam czas pracy, to musi to się odbyć decyzją polityczną.

A na tę chwilę w polskiej polityce wygląda to tak:

Donald Tusk w sobotę - 9 lipca - zapowiedział, że Platforma Obywatelska do wyborów będzie miała precyzyjny projekt pilotażu czterodniowego tygodnia pracy. I co warto podkreślić - projekt tylko "pilotażu", który sprawdzi, czy krótki tydzień pracy nie jest przypadkiem tylko marzeniem dla Polaków.

"Uważam, że w Polsce powinniśmy, i to będzie moja propozycja (…) rozpocząć jak najszybciej program, musi być najpierw pilotaż, skróconego tygodnia pracy" - mówił przewodniczący PO. Wolta w poglądach na skrócenie czasu pracy nie pozostała niezauważona przez polityków partii Razem, którzy już w 2018 roku zbierali podpisy pod podobnym projektem.

Wtedy na Twitterze Borys Budka komentował pomysł lewicowej partii w sposób następujący: "Ja proponuję #7godzin pracy w tygodniu! Albo nie - w miesiącu. Będzie więcej czasu na rozwój osobisty i odpoczynek. Kto za?! #EkonomiaGłupcze".

Dzisiaj Adrian Zandberg na Twitterze w ten sposób odnosi się do pomysłu zaprezentowanego przez Tuska: "To miłe, że program Razem zyskuje popularność. Tylko co teraz zrobić z posłami PO, którzy twierdzili, że krótszy czas pracy to KOMUNIS!!!11? Oczywiście nie wątpię w ich przemianę duchową. Z ostrożności sugeruję jednak głos na ludzi, którzy ten program pisali, a nie zwalczali".

A co na to przedstawiciele partii rządzącej? "Rząd prowadzi analizy dotyczące skrócenia tygodnia pracy i nie wyklucza takiego rozwiązania, jednak jest to zawsze pewnego rodzaju obniżanie konkurencyjności gospodarki i trzeba wziąć to pod uwagę" - mówił w Polsat News Waldemar Buda, minister rozwoju i technologii.

"Ważny jest timing, pytanie jest o to, w którym momencie należałoby to zrobić, bo mam wrażenie, że idą bardzo trudne czasy dla gospodarki, dla przedsiębiorców, myślę również, że dla pracowników. W związku z tym pytanie: czy ten moment jest najlepszy, a jeżeli wprowadzać to rozwiązanie, to być może z jakimś okresem przejściowym" - dodał. Wydaje się więc, że krótszy czas pracy będzie jednym z ważnych tematów przyszłej kampanii.

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
WP magazyn
KOMENTARZE
(1659)
Olga
2 lata temu
4-dniowy tydzień pracy to byłoby coś, ale u nas w kraju wątpię, żeby to przeszło. Tak bym miała kolejny dzień na odpoczynek. Bo w sumie w sobotę zawsze dom ogarniam a to uruchomię roombe, zrobię pranie itp i cały dzień jest jakiś rozbity. I koniec końców wychodzi, że nawet nie mam kiedy wtedy odpocząć.
pinokio=
2 lata temu
tylko zapomina dodać " a pinindzy nima i nibedzie"" hhahahhaah
ryży
2 lata temu
zawsze pracował przez trzy dni w tygodniu!
rota
2 lata temu
"Niebezpieczne związki Donalda Tuska" W. Sumlińskiego, polecam !!!
gdak
2 lata temu
A powiedz R..?
...
Następna strona