Niektóre kraje, z Wielką Brytanią na czele, żądały rezygnacji z określenia "minister", gdyż mogłoby ono sugerować, że Unia staje się superpaństwem. Dla Niemiec, Francji, Włoch czy Hiszpanii kluczowe była nie nazwa stanowiska, ale przewidziane kompetencje, więc bez żalu zgodziły się na nowe określenie. Szef unijnej dyplomacji ma się nazywać Wysokim Przedstawicielem Unii Europejskiej.
Jego zadaniem będzie prowadzenie wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa UE z upoważnienia krajów członkowskich. Z urzędu przewodniczyć ma radzie ministrów spraw zagranicznych, którzy co miesiąc zbierają się w Luksemburgu albo Brukseli. Jednocześnie będzie jednym z wiceprzewodniczących Komisji Europejskiej, gdzie odpowiadać ma za koordynację wszelkich działań zewnętrznych UE, w tym zwłaszcza za fundusze pomocowe oraz rozbudowaną sieć unijnych przedstawicielstw na świecie.
W ten sposób połączy on stanowiska piastowane obecnie przez Javiera Solanę, już teraz zwanego trochę na wyrost szefem unijnej dyplomacji, oraz komisarz ds. stosunków zewnętrznych Benitę Ferrero-Waldner. Nowy szef unijnej dyplomacji zastąpi ich oboje w 2009 roku, kiedy skończą się ich kadencje, a nowy unijny traktat wejdzie w życie. Przy optymistycznym założeniu, że nie będzie problemów z ratyfikacją.
Najwięcej sprzeciwu pomysł powołania unijnego ministra spraw zagranicznych wywoływał w Wielkiej Brytanii, gdzie pojawiły się wręcz sugestie, że z czasem będzie to oznaczało utratę przez ten kraj stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Komisja Europejska stanowczo rozwiewała te obawy.
Osłabienie stanowiska ministra było jednym z czterech punktów, w których brytyjski premier Tony Blair żądał odejścia od ambitnych celów eurokonstytucji. W piątek wieczorem przyznał w rozmowie z dziennikarzami, że po dotychczasowych negocjacjach widzi postęp w tej sprawie.
Wysokiego Przedstawiciela będą mianować zebrani na szczycie przywódcy państw UE, podejmując decyzję kwalifikowaną większością głosów.