Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na

Kryzys w Chinach. Jakie konsekwencje dla światowej gospodarki?

0
Podziel się:

Money.pl przepytał sześciu znanych polskich ekonomistów o skutki kryzysu chińskiego dla światowej gospodarki.

Kryzys w Chinach. Jakie konsekwencje dla światowej gospodarki?
(David Dennis/Flickr (CC BY-SA 2.0))

To było największe tąpnięcie od lat. Chińska gospodarka hamuje najmocniej od 1990 roku, a niewykluczone, że władze Państwa Środka zafałszowują statystyki, które mogą być jeszcze gorsze. Część ekonomistów przepytanych przez Money.pl porównuje obecną sytuację z kryzysem sprzed 7 lat. Ostrzegają przed negatywnymi konsekwencjami dla Polski, ale ich zdaniem najwięcej może stracić Rosja. - To może być gwóźdź do trumny Putina - przekonują

Ostatnie dni przyniosły największe tąpnięcie na chińskiej giełdzie od 1996 roku. O tym, jak poważna jest sytuacja, świadczą liczby. Z kont inwestorów wyparowało w poniedziałek 2,7 biliona dolarów. W ciągu tygodnia akcje straciły około 25 procent wartości, co przekłada się mniej więcej na 8 bilionów dolarów straty.

Nawet jeśli uczestników rynku poniosły emocje, nie można ukrywać coraz gorszej sytuacji w chińskiej gospodarce. PKB co prawda wciąż rośnie, ale najwolniej od 24 lat. W perspektywie kolejnych pięciu ma być jeszcze gorzej.

- Wzrost gospodarczy w wysokości 7 procent to wymarzony wynik dla chińskich władz, ale nierealny. W perspektywie najbliższych pięciu lat będziemy obserwować hamowanie do 5-6 procent PKB - prognozuje w rozmowie z *money.pl *Paweł Cymcyk z ING TFI.

Międzynarodowy Fundusz Walutowy szacuje PKB Chin w tym roku na 6,8 proc., ale agencja ratingowa Moody's przestrzega przed spadkiem do poziomu 6 proc.

W chińskich szafach ukrytych jest wiele trupów

- Chiny mają problemy strukturalne i to liczne. Z wielu nawet nie zdajemy sobie sprawy - ostrzega w rozmowie z money.pl ekonomista Janusz Jankowiak. Jak dodaje, w chińskich szafach ukrytych jest wiele trupów. Na przykład według niego zaniżone jest bezrobocie. Oficjalne statystyki mówią o 4 proc., tymczasem de facto może być dwa razy wyższe.

Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP, zwraca uwagę, że chińskie statystyki nie spełniają wszystkich międzynarodowych standardów dotyczących wiarygodności i przejrzystości. Podkreśla bardzo duże zadłużenie sektora prywatnego i samorządowego oraz przeinwestowanie na rynku nieruchomości. Eksperci wskazują na chaos w działaniach władz. Wydano już nawet 400 mld dolarów na ratowanie przed kryzysem, ale te pieniądze w żaden sposób nie pomogły. Niedawno wywołały popłoch na rynku silną dewaluacją juana.

Spór między ekonomistami o ocenę sytuacji

- Rozbuchana chińska gospodarka hamuje, jednak ma to źródła lokalne, chińskie, a nie globalne. Nie sądzę, abyśmy byli świadkami rozpoczęcia nowego światowego kryzysu porównywalnego z tym z 2008 roku - przekonuje money.pl prof. Stanisław Gomułka z Business Center Club. - Światowy kryzys finansowy 2008 roku nie uderzył w chińską gospodarkę. Podobnie dzisiejsze kłopoty Chin nie powinny mieć tak poważnych konsekwencji w skali globalnej.

Również Maciej Bitner z Warszawskiego Instytutu Studiów Ekonomicznych twierdzi, że kryzysu w Chinach nie należy odnosić ani do lat 20 ubiegłego wieku, ani do kryzysu z 2008 roku. - To jest raczej sytuacja podobna do kryzysu azjatyckiego z 1997 roku - uważa ekonomista. - Wtedy, tak jak i dziś, w niektórych państwach azjatyckich doszło do nałożenia błędnych inwestycji. PKB regionu składa się głównie z inwestycji i to trzeba skorygować. I rynek właśnie to koryguje.

Piotr Bielski, ekonomista BZ WBK, uważa, że porównania obecnej sytuacji na rynkach finansowych z tym, co działo się w 2008 roku w USA i potem w Europie Zachodniej, nie są do końca bezpodstawne.

- Chińska gospodarka rozwijała się dzięki kredytom, które zaciągano na finansowanie inwestycji, nie zawsze racjonalnych. Z podobną sytuacją mieliśmy przecież do czynienia w Unii Europejskiej - w Hiszpanii, Portugalii czy Grecji. Różnice polegają na tym, że banki centralne i instytucje międzynarodowe nie przyglądają się biernie temu, co dzieje się na rynku, lecz starają się reagować, nie dopuszczając do eskalacji. Dzięki temu konsekwencje ewentualnego załamania nie powinny być tak dramatyczne jak przed 6-7 laty - komentuje ekspert BZ BWK.

- Obecny kryzys może być zapowiedzią podobnego globalnego załamania gospodarczego jak w 2008 roku, czy też może nawet światowego krachu z lat 20 XX wieku - podkreśla Dariusz Filar, były członek Rady Polityki Pieniężnej. W rozmowie z money.pl przestrzega przed fatalnymi skutkami dla polskiej gospodarki.

Kowalski oberwie po kieszeni?

- Najbardziej martwię się tym, że jesteśmy dużym sprzedawcą miedzi dla Chin. Już teraz widać jak bardzo traci na tym KGHM, a może być jeszcze dużo gorzej. Tym bardziej to przykre, bo to świetna spółka, która znakomicie się rozwija i ma świetną strategię - ostrzega Dariusz Filar.

Ekspert ocenia, że kryzys w Chinach uderzy w cenę węgla. Podkreśla, że już do tej pory mieliśmy poważny problem ze sprzedażą za cenę, która nie oznaczałaby olbrzymiej straty, a teraz będzie jeszcze gorzej.

- Dla polskiej gospodarki ogółem może nie oznaczać to spowolnienia, ale zabiera nam to możliwość przyspieszenia. Nadal mamy do czynienia z deflacją. Wydawało się, że powoli będziemy wracać do zera, ale spadek cen towarów chińskich spowoduje importowaną deflację i pozostaniemy w tym trendzie na dłużej. Stabilizujmy sytuację, nie wymyślajmy podatków dla banków, nie szalejmy z pomocą dla frankowiczów, bo to w obecnej sytuacji niepotrzebnie dodatkowo destabilizuje rynek - podkreśla były członek RPP. W jego ocenie krajowa waluta powinna wyjść z zamieszania obronną ręką.

Kto skorzysta na trudnej sytuacji Chin?

- Nie sądzę żeby komuś to wyszło na dobre. W moim przekonaniu wszyscy na tym stracą i nie będzie gospodarki, która zyska na chińskim kryzysie - podkreśla Filar.

Z tą opinią nie zgadza się Maciej Bitner. - Wbrew pozorom pęknięcie chińskiej bańki spekulacyjnej nie jest tak fatalną wiadomością dla świata. To i tak się musiało stać, a niektórzy mogą na tym skorzystać. Polska może zyskać głównie na obniżce cen surowców. Z tego na pewno cieszą się Włosi i ich gospodarka - komentuje ekspert z Warszawskiego Instytutu Studiów Ekonomicznych.

Piotr Bujak z PKO BP zauważa duże oszczędności dla kierowców ze względu na spadek ceny ropy naftowej. - Dzięki niskim cenom surowca kraje Unii Europejskiej podźwignęły się z kryzysu - podkreśla ekonomista.

- Osłabienie Chin to powrót do równowagi, oddech dla naszych rynków i konsumentów, którzy korzystają na spadających cenach. Skoro wzrost znaczenia Chin, ekspansja ich eksportu, wzrosty PKB były odczytywane jako czynniki niekorzystne dla zachodnich gospodarek, to proces odwrotny powinien być dla nas pożądany - dodaje ekspert.

Gwóźdź do trumny Rosji, ale nie tylko

Kryzys chiński jest największym zagrożeniem dla krajów utrzymujących się z wydobycia surowców. Rzadko mówi się o dużej presji na kraje Ameryki Łacińskiej na czele z Wenezuelą. Wśród poszkodowanych jest też Brazylia, Australia, a także północna część Afryki.

- Problemy Chin najbardziej odczuje Rosja, która gospodarczo jest powiązana z państwem Środka i bardzo liczy na ich inwestycje. Spowolnienie i pogłębiające się spadki cen ropy i gazu wpędzą gospodarkę Federacji Rosyjskiej w poważną recesję - zauważa profesor Stanisław Gomułka.

Zbliżenie się obu krajów, planowane wielkie inwestycje i współpraca może okazać się znacznie trudniejsza. Rosja i Chiny zawarły w ostatnim czasie rekordową liczbę umów. W trakcie wizyty premiera Chin Li Keqianga w Moskwie podpisano 40 dokumentów, w tym ponad 30 porozumień gospodarczych. Za cenę wsparcia finansowego, kontraktów energetycznych i wpływów w poradzieckiej Azji Środkowej, Pekin kupił sobie decyzję Dumy o przyznaniu Chinom prawa do udziału w zagospodarowaniu Syberii i Dalekiego Wschodu i wolną rękę w budowie tzw. Nowego Szlaku Jedwabnego.

Rosja może opóźnić realizację gazociągu "Siła Syberii", który miał być przełomowym projektem w dostawach gazu do Chin. Umowę podpisano w ubiegłym roku, a rurą na Daleki Wschód miało w 2019 roku popłynąć 38 mld metrów sześciennych gazu z nowych złóż w Rosji.

Z odsieczą rynkom przyjdzie amerykański bank?

- Jest jeszcze za wcześnie, aby oceniać, czy to załamanie na giełdach przerodzi się w światowy kryzys. Niewątpliwie jednak sytuacja jest dynamiczna i bardzo, bardzo niebezpieczna - ostrzega Janusz Jankowiak.

Według ekonomisty inwestorzy muszą teraz czekać na sygnał ze Stanów Zjednoczonych. Kluczowe będzie najbliższe posiedzenie Fed. Jeśli Rezerwa Federalna zadecyduje o wzroście stóp albo wyraźnie to zasugeruje, to panika na rynkach jeszcze się zwiększy.

- Istotą ostatniego kryzysu było przelanie się go na system finansowy, bankowy. Teraz też możemy się tego spodziewać. Światowa gospodarka to system naczyń połączonych - przypomina Jankowiak.

giełda
wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)