Od kilku dni wszystkie krajowe autorytety z dziedziny ekonomii i finansów wzięły się za uspokajanie Polaków i przekonywanie, że ich oszczędnościom zdeponowanym w bankach nic nie grozi.
Nasza gospodarka ponoć nie jest jeszcze tak organicznie zrośnięta z globalną jak np. holenderska, brytyjska czy irlandzka, żebyśmy musieli obawiać się skutków kryzysu finansowego w USA. Wśród argumentów, które przytaczali na poparcie swych tez cytowani w mediach guru od pieniądza i jego pomnażania, był m.in. taki, iż polskie banki, nawet jeśli należą w większości do kapitału zagranicznego, to mają odrębną osobowość prawną.
Czytelnicy tych objawień zapewne poczuli się pokrzepieni na duchu, zwłaszcza, że czytając polskie gazety mogli łatwo dojść do wniosku, iż do grona apostołów dobrej nowiny dołączyli prezesi banku centralnego, zarówno obecny jak i byli, w tym Leszek Balcerowicz, który w rozmowie z _ Wyborczą _ w przekonujący sposób dowodził, że w naturę działalności bankowców wpisane są błędy i ich korekta.
Obawiam się, że większość internautów po przeczytaniu tych wszystkich mądrości i złotych myśli wróciła do swych powszednich obowiązków ufając, że pieniądze, które powierzyli bankom, są w dobrych rękach. Otóż trudno o bardziej błędny wniosek. Spać spokojnie na razie mogą tylko ci, którzy korzystają wyłącznie z takich instrumentów finansowych jak np. rachunek oszczędnościowo-rozliczeniowy.
Gorzej mają tacy, którzy jak jeden z moich przyjaciół uwierzył reklamie jednego z zagranicznych banków działających w Polsce (tego, który przed laty chełpił się, że nigdy nie śpi) i postanowił skorzystać z usługi wealth management.
Naiwny ów człowiek podpisując dziesiątki papierów podsuniętych mu przez doradcę nieopatrznie postawił swój podpis pod wydrukowaną petitem niewinnie wyglądającą klauzulą, o której bank przypomniał mu w ostatnich dniach, gdy okazało się, że ok. 90 proc. zainwestowanych przez mego przyjaciela środków dosłownie wyparowało, gdyż były one ulokowane w wyrafinowane instrumenty finansowe Lehman Brothers, a ten ostatni - o czym wiadomo od niedawna powszechnie - upadł w skutek nieodpowiedzialnej polityki inwestycyjnej swych menedżerów.
Mój przyjaciel, którego bankowe perypetie powinny być przestrogą dla wszystkich inwestorów w Polsce, stracił na tych ryzykownych operacjach ok. miliona złotych. Bank, z którym podpisał umowę na zarządzanie swym majątkiem, nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności za straty, gdyż ze wspomnianej klauzuli umieszczonej wśród setek innych informacji na umowie dotyczącej Wealth Management wynika, że to klient sam wybrał inwestycje, zaś doradca niczego mu w rzeczywistości nie doradzał, gdyż był jedynie tytułowany doradcą i naprawdę jedynie przedstawił mu ofertę inwestycyjną.
Sprawa pewnie znajdzie swój epilog w sądzie, bo bank swym zachowaniem coraz bardziej przypomina głośny w latach 70. film pt. _ Żądło _ (Sting) z Paulem Newmanem i Robertem Redfordem - w ostatnich dniach np. ze swej polskiej strony internetowej usunął zakładkę Wealth Management. Nam, którzy na swoje szczęście nie skorzystaliśmy z dobrodziejstw tego zarządzania dobrobytem, pozostaje zastanawiać się, czy taka postawa banku jest tylko efektem naiwności polskich klientów czy też jest to przejaw czegoś bardziej niepokojącego, mianowicie braku elementarnej etyki i moralności ze strony firmy, która określana jest mianem instytucji zaufania publicznego.
Autor jest dziennikarzem specjalizującym się
w tematyce bezpieczeństwa narodowego.