Po kilku miesiącach przerwy Andrzej Lepper znowu ma to, co lubi najbardziej. Były wicepremier znalazł się na celowniku telewizyjnych kamer.
Ruszył najbardziej chyba elektryzujący opinię publiczną proces szefa Samoobrony. Chodzi oczywiście o tak zwaną seksaferę.
Lepper, który rozpaczliwie próbuje wrócić do świata wielkiej polityki - ostatnio postanowił sprawdzić się w roli spadochroniarza na Podkarpaciu - tuż po tym jak po raz kolejny zapewnił o swojej niewinności, od razu zawnioskował o prowadzenie procesu przy otwartych drzwiach.
ZOBACZ TAKŻE: href="http://news.money.pl/artykul/ruszyl;proces;w;sprawie;seksafery,84,0,340308.html">
Gdy sąd się na to nie zgodził, były wicepremier głośno wyraził swoje niezadowolenie: _ Chcę, żeby społeczeństwo (...) poprzez media dowiedziało się prawdy na ten temat, że to jest prowokacja _ - podkreślał.
Mam niejasne przeczucie, że niekoniecznie chodziło tu tylko i wyłącznie o prawdę. Być może szef Samoobrony liczył na to, że relacje reporterów z sądowego gmachu - w perspektywie ewentualnego oczyszczenia z zarzutów - pomogą w powrocie na polityczne salony.
I choć nie mam pojęcia, jaki w tej sprawie zapadnie wyrok, to jakoś nie żałuję tego, że sąd pozbawił nas możliwości usłyszenia pikantnych opowieści o domniemanych intymnych relacjach polityków i działaczek Samoobrony.
Wystarczy, że przy okazji medialnych relacji z procesu i tak narażony będę na usłyszenie kolejnych po _ zgwałconej prostytutce , zapylaniu _i _ partii zboczonych kobiet _ wątpliwej jakości bon motów autorstwa Leppera.
Siłą rzeczy narażony będę też na obcowanie z mową ciała szefa Samoobrony. I choć ta - jak twierdzi spec od politycznego PR, Piotr Tymochowicz - akurat podobno świadczy o niewinności byłego wicepremiera, to i tak uważam, że próba reanimacji politycznego trupa przy okazji tego procesu, z góry skazana jest na porażkę.
ZOBACZ TAKŻE:
Autor jest dziennikarzem portalu Money.pl