Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Neighbours, czyli sąsiedzi

0
Podziel się:

Refleksja dotycząca relacji Polaków z sąsiadami, związana z różnymi aspektami życia i różnicami między nami – w biznesie, światopoglądzie, polityce, stylu życia, obyczajach etc. Powstała w nawiązaniu do cyklu spotkań neighbours oraz ze względu na chęć otwierania oczu w duchu Open Eyes Economy i likwidacji granic, które sami sobie wytyczamy w naszych głowach.

Neighbours, czyli sąsiedzi

Refleksja dotycząca relacji Polaków z sąsiadami, związana z różnymi aspektami życia i różnicami między nami – w biznesie, światopoglądzie, polityce, stylu życia, obyczajach etc. Powstała w nawiązaniu do cyklu spotkań neighbours oraz ze względu na chęć otwierania oczu w duchu Open Eyes Economy i likwidacji granic, które sami sobie wytyczamy w naszych głowach.

Dużo podróżuję. Bo lubię. Pasjonują mnie różnice kulturowe, różnorodność. Jestem z założenia pozytywnie nastawiony do „obcych”. Nawiązywanie kontaktów z innymi nie wzbudza we mnie oporów, nawet jeśli nie znam odpowiedniego języka. Bardzo interesują mnie stereotypy.

Patrząc przez niebieskie okulary Open Eyes Economy, z niemałym zdumieniem zdałem sobie sprawę z sytuacji, w której bez wątpienia się znajdujemy, ale chyba nie dostrzegamy jej powagi. Mam tu na myśli relacje Polski i Polaków z krajami i narodami sąsiednimi. A raczej... ich brak.

Oczywiście mam świadomość, że Polacy jeżdżą do pracy w Niemczech, a niektórzy w ramach krótkich wyjazdów spędzają nawet weekendy w Berlinie. Wiem, że do Wilna i Lwowa jeżdżą wycieczki „tropem kresowych sentymentów”. Dostrzegam też tych, którzy robią sobie ze znajomymi wypady na piwo do czeskiej Pragi albo na narty na Słowację. I do Tatralandii, by popluskać się w termach. Ale na tym właściwie koniec.

Polska turystyka do krajów bałtyckich to jakaś ekstrawagancka nisza. Wyjazdy na wakacje na Litwę, Łotwę czy do Estonii to rzadkość, jakiej na Facebooku nie widziałem. Zwiedzanie urokliwej słowackiej lub czeskiej prowincji to wyzwanie dla oryginałów, nie wspominając o spędzaniu letnich wakacji w Niemczech (!!!) czy wypadzie na wycieczkę do Szwecji. A przecież te kierunki są niezwykle atrakcyjne, oryginalne, tuż-tuż. Specjalnie nie wspominam o Białorusi, Ukrainie i obwodzie kaliningradzkim, gdyż w tych przypadkach absencję polskich turystów można tłumaczyć trudnościami przy przekraczaniu granic czy też niechęcią lub obawami związanymi z sytuacją polityczną. Z całą pewnością są to również wspaniałe miejsca na turystyczne wypady – ale w porządku, są pewne przeciwności i powody, by tam nie jechać.

Wymienione wyżej kraje powinny cieszyć się u nas dużą popularnością. Ale – poza nielicznymi wyjątkami – po prostu tam nie jeździmy. Ba, ogólnie rzecz biorąc, po prostu nie interesujemy się tymi państwami. Tak, jakby dawne granice wciąż istniały. Tak, jakby wyjazd tam oznaczał uciążliwe ubieganie się o wizę, godziny stania w kolejkach przed szlabanem, upokarzające kontrole celne. Tymczasem wszyscy jesteśmy w strefie Schengen. Granice, które nas skutecznie dzielą, nie istnieją. Nie widać ich z samolotu, są tylko namalowane na mapach. Oczywiście, w praktyce istnieją przede wszystkim w naszych głowach.

Kto w Polsce wie, jak się nazywa premier Łotwy czy prezydent Estonii? Jakie znamy zespoły muzyczne ze Słowacji albo Czech? Dlaczego stwierdzenie: „W Niemczech jest mnóstwo wspaniałych zabytków, pięknych, historycznych miast, wspaniałych gór i przyrody do podziwiania” brzmi jak odkrywanie Ameryki? Jaki jest wzajemny transfer kultury między naszymi krajami?

Ten dziwaczny brak zainteresowania do pewnego stopnia jest odwzajemniony. Czesi zasadniczo nie lubią Polaków. Niemcy są ostrożni, bo historia wciąż kładzie się cieniem na naszych wzajemnych relacjach. Słowacy i Ukraińcy często czują się przez nas traktowani z wyższością – sam wiele razy podczas wyjazdów w tamte strony słyszałem aroganckie tony pobrzmiewające w polskich głosach.

Dotykamy tu delikatnej materii zaszłości historycznych, które wpływają na współczesność i stosunki między sąsiadującymi ze sobą narodami. A w tych historiach zazwyczaj dominują wojny, wzajemne najazdy i konflikty interesów. W XXI wieku nadszedł już jednak najwyższy czas, żeby poukładać te sprawy. Sądzę, że kluczem może tu być turystyka kulturowa i tzw. _ city break _, czyli weekendowe wypady do konkretnych miast. A potem, krok po kroku, po prostu zacznijmy być siebie nawzajem ciekawi. Dziś nie jesteśmy.

Nie podoba mi się to i chciałbym, żeby było inaczej. Dlatego o tym piszę i zastanawiam się, co można zrobić, by odmienić tę sytuację i wzbudzić między sąsiadami wzajemne zainteresowanie. Mam na myśli rozwój turystyki transgranicznej, co stworzyłoby alternatywę dla Hurghady, pobudzenie do współpracy środowisk kulturalnych i artystycznych. Czuję, że tuż za miedzą czeka ogromny potencjał. Zachęcam wszystkich, którzy czytają ten tekst, by zwrócili uwagę na sąsiedzkie kraje, poczytali na ich temat i zaplanowali do każdego z nich wycieczkę. Zapraszam również do dyskusji pod artykułem, podczas Open Eyes Economy Summit albo na moim facebookowym profilu. Szukam proestońskiego odpowiednika Mariusza Szczygła, znawców kultury łotewskiej, wielbicieli Litwy. Chętnie nawiążę kontakt z amatorami Słowacji. Z czechofilami mam już dość rozległe relacje, ale czeskich klimatów nigdy dość. Potrzebuję też pomocy w znalezieniu klucza do poprawy stosunków polsko-niemieckich.

Najwyższa pora, by zadbać o nasze relacje z sąsiadami.

Mateusz Zmyślony, dyrektor kreatywny Open Eyes Economy Summit.

Informacja prasowa

wiadomości
gospodarka
gospodarka polska
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(0)