Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Agata Kołodziej
Agata Kołodziej
|

PiS jednak szykuje podwyżki podatków. Po cichu uderza w sektor zatrudniający ponad 200 tys. ludzi

350
Podziel się:

PiS wreszcie wymyślił, jak zebrać więcej pieniędzy do budżetu, ale w taki sposób, żeby nikt się nie zorientował. Nie podniesieniem podatków, ani wprowadzeniem nowych, ale uszczelnieniem, które dokonuje się siekierą zamiast skalpelem – twierdzą eksperci podatkowi. Solidnie pokaleczone zostaną centra usług wspólnych. To zagrożenie dla 212 tys. ludzi w nich pracujących.

PiS jednak szykuje podwyżki podatków. Po cichu uderza w sektor zatrudniający ponad 200 tys. ludzi
(Andrzej Hulimka/REPORTER)

PiS wreszcie wymyślił, jak zebrać więcej pieniędzy do budżetu, ale w taki sposób, żeby nikt się nie zorientował. Nie podniesieniem podatków ani wprowadzeniem nowych, ale uszczelnieniem, które dokonuje się siekierą zamiast skalpelem – twierdzą eksperci podatkowi. Solidnie pokaleczone zostaną centra usług wspólnych. To zagrożenie dla 212 tys. ludzi w nich pracujących.

Najpierw PiS zaskoczył Polaków pomysłem wprowadzenia de facto nowego podatku – opłaty paliwowej. Zrobił się wielki raban, więc sam prezes Kaczyński pojawił się w telewizji publicznej i wszystko odwołał.

To znaczy... właściwie nie wszystko. Powiedział jedynie, że wycofuje się z opłaty paliwowej. Ale już wcale nie z poszukiwania dodatkowych pieniędzy.

Zobacz również: * *na co idą twoje podatki?

"Można znaleźć rozwiązanie zręczniejsze i takie, które spowoduje, że żaden z obywateli ani żaden z przedsiębiorców nie będzie uważał, że to jego dotyczy" – powiedział w „Gościu Wiadomości” TVP.

To oznacza, że pieniędzy należy szukać tak, żeby nie rozjuszyć wyborców, żeby nikt się nie zorientował, gdzie zostały znalezione.

Od 12 lipca jasne jest, gdzie Ministerstwo Finansów chce je znaleźć. Wtedy światło dzienne ujrzał projekt zmian w przepisach podatkowych.

Zmian sprytnych – dodajmy – bo na tyle skomplikowanych, że możliwych do przeprowadzenia po cichu, bez konieczności ogłaszania nowej daniny albo podniesienia stawki podatkowej.

Ministerstwo wzięło do ręki siekierę zamiast skalpela

Dokument, o którym mowa, to projekt ustawy o zmianie ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych, ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych oraz ustawy o zryczałtowanym podatku dochodowym od niektórych przychodów osiąganych przez osoby fizyczne. Jego autorem jest Ministerstwo Finansów.

Nowelizacja wprowadza szereg zmian, które mają uszczelnić system podatkowy. Resort finansów chce m.in. ograniczyć limit kosztów, jakie firmy mogą sobie odliczać od podatku. Chodzi o koszty usług niematerialnych, czyli umowy licencyjne, usługi doradcze, księgowe, badania rynku, usługi prawne, itp.

Rzecz w tym, że limity, jakie chce narzucić ministerstwo, są zdecydowanie zbyt niskie. W projekcie zapisano, że koszty te ograniczone są do poziomu 5 proc. zysku EBITDA danej firmy.

A jeśli firma w danym roku nie osiągnęła zysku? Wtedy maksymalny limit kosztów to 100 tys. zł miesięcznie, a więc 1,2 mln zł rocznie. Ta kwota dotyczy też małych i średnich przedsiębiorstw.

- Limit kosztów jest śmiesznie niski. Osobom fizycznym może się wydawać, że to dużo, ale to zdecydowanie za nisko ustawiona poprzeczka. To wylanie dziecka z kąpielą – komentuje Tomasz Rolewicz, doradca podatkowy, dyrektor w firmie doradczej EY.

- To wygląda tak, że dopóki miesięczne koszty są niższe niż 100 tys. zł, to widzimy ich związek z przychodami, ale jak przekroczą tę kwotę, to niezależnie czego dotyczą, nie będą już dla fiskusa związane z prowadzeniem działalności - podkreśla ekspert. To absurd.

- Planowane zmiany nie rozróżniają nawet, czy podmioty, wykonujące zewnętrznie usługi, są powiązane ze zleceniodawcą, czy nie - dodaje Rolewicz.

Te same zarzuty wobec pomysłu ministerstwa ma Magdalena Wolicka, partner w firmie doradztwa podatkowego Taxpoint.

- W naszym regionie Europy Środkowo-Wschodniej, według naszej wiedzy, takich ograniczeń nie ma wcale - mówi Wolicka.

Zmiany spowodują, że nagle usługi IT, reklamowe, podatkowe czy księgowe staną się znacznie droższe. - Cześć firm będzie zmuszona z nich zrezygnować lub znacząco ograniczyć ich zakup, co nie pozostanie bez wpływu na możliwość rozwoju tych firm, ale także całych sektorów gospodarki np. agencji reklamowych, firm ubezpieczeniowych czy centrów usług wspólnych - podkreśla Wolicka.

Ministerstwu właśnie o to chodziło – żeby nie wyprowadzać kosztów na zewnątrz wyłącznie po to, żeby obniżyć podatek. I w takim uszczelnieniu nie ma nic złego, uważa ekspert podatkowy.

– Takie ograniczenia mają sens i trzeba przyznać ministerstwu rację, że uszczelnienie podatków – także dochodowych - jest koniecznie. To zrozumiałe, że Ministerstwo Finansów chce ukrócić wyciąganie pieniędzy przez nieuczciwe wykorzystanie zakupu usługi niematerialnych. Tylko zrobiono to w sposób prymitywny, siekierą zamiast skalpelem - podkreśla Magdalena Wolicka.

"To bzdury"

Resort finansów wyjaśnia, że część firm wykorzystuje usługi niematerialne do agresywnej optymalizacji podatkowej i planowane zmiany temu właśnie mają zapobiec. I słusznie.

Ale ministerstwo broni również poziomu zapisanych limitów. I wskazuje, że jeśli np. firma ma zysk EBITDA na poziomie 100 mln zł, będzie mogła odliczyć koszty do wartości 5 mln zł.

- Przyjęty poziom 5 proc. jest propozycją, która uwzględniać ma realny poziom tego rodzaju wydatków ponoszonych przez "zdrowe przedsiębiorstwa", tj. przedsiębiorstwa niestosujące agresywnej optymalizacji podatkowej – podkreśla resort finansów.

Ale eksperci nie mają wątpliwości, że 5-procentowy limit realny nie jest.

– To bzdury, w ministerstwie nie mają pojęcia, jakie firmy mają koszty. Jeden z moich klientów, który prowadzi działalność produkcyjną, ma przychody na poziomie 1 mld zł i limit kosztów w jego przypadku wyniósłby tylko 8 mln zł. Tymczasem za same licencje technologiczne płaci 10 mln zł. A gdzie koszty usług księgowych, prawnych czy ubezpieczeniowych? – pyta właścicieli biura doradztwa podatkowego, który chce pozostać anonimowy.

- Licencje na nowoczesne technologie wyceniane są zwykle jako równowartość co najmniej kilku procent kwoty przychodów, nie dochodu. To oznacza, że firma wykorzystująca nowoczesne technologie wyczerpie limit nie pokrywając nawet w pełni kosztu licencji, nie mówiąc o wrzuceniu w koszty podatkowe usług doradczych, ubezpieczeniowych, reklamowych czy innych kosztów nabycia praw autorskich – wyjaśnia Magdalena Wolicka.

Zapłaci ok. 900 dużych firm

MF twierdzi również, że "projektowane przepisy powinny być zupełnie neutralne dla przedsiębiorstw, osiągających zyski na poziomie 24 mln zł lub mniejsze".

Ile jest takich firm w Polsce, które osiągają zysk EBITDA powyżej 24 mln zł?

Poprosiliśmy o takie szacunki firmę audytorsko-doradczą Grant Thornton. Wynika z nich, że reforma odbije się na ok. 900 największych firmach w Polsce.

- Według danych GUS, wskaźnik rentowności obrotu brutto (zysk brutto w relacji do wszystkich przychodów) wśród dużych firm w Polsce wyniósł w 2016 r. średnio 5,1 proc. Można zatem na tej podstawie założyć, że firmy osiągające zysk brutto (w przybliżeniu: wskaźnik EBITDA) na poziomie przynajmniej 24 mln zł notują statystycznie przynajmniej 470-500 mln zł przychodu – wyjaśnia GT.

- Tymczasem według innych danych GUS, firm, które w 2016 r. osiągnęły przynajmniej 500 mln zł przychodu, było w Polsce 865 – dodają eksperci.

To te największe firmy w Polsce. Te same, które najczęściej korzystają z tzw. centrów usług wspólnych. Po zmianach mogą przestać.

A centra usług wspólnych mogą stać się pierwszą ofiarą zmian podatkowych.

Uderzenie w ponad 200 tys. pracowników

Jeśli zapisy w nowelizacji ustawy o CIT się nie zmienią, to będzie kolosalne uderzenie w branżę, która jest chlubą Polski. Światowi inwestorzy uznają Polskę za jedno z najciekawszych miejsc na świecie do lokowania tego typu centrów. To ściąga do naszego kraju bezpośrednie inwestycje zagraniczne i daje dziesiątki tysięcy miejsc pracy. Kiedyś takim rajem dla usług wspólnych była Irlandia, dziś jest Polska.

Jak ważni jesteśmy na mapie, pokazuje choćby raport firmy Tholons "Top 100 Outsourcing Destinations na 2015". Numerem jeden na tej liście jest Kraków.

Ale tego typu centra usług wspólnych znajdują się nie tylko w największych miastach Polski jak Kraków czy Warszawa, ale też w Katowicach, Wrocławiu i wielu mniejszych miastach, jak Łódź, Rzeszów czy Olsztyn.

- Pięć lat temu na branżowej konferencji jeden z prelegentów mówił, że już wtedy w centrach usług wspólnych w Krakowie pracuje więcej ludzi niż kiedykolwiek w Nowej Hucie. Wtedy to było 27 tys. ludzi. Dziś z całą pewnością jest to już ponad 30 tys. – mówi Magdalena Wolicka, która nie tylko jest ekspertem od podatków. Jest ekspertem od podatków z Krakowa.

Według raportu firmy ABSL w 2016 r. w centrach usług w całej Polsce pracowało 212 tys. osób. Według prognoz do 2020 roku zatrudnienie wzrośnie do 300 tys., a jeszcze rok wcześniej prognozy mówiły o 250 tys.

To pokazuje, jak dynamicznie ten sektor się rozrasta. Być może niestety tylko do czasu.

Trzeba jednak uczciwie zaznaczyć, że zmiany przepisów podatkowych nie są zagrożeniem dla wszystkich, ale tylko dla tych centrów usług wspólnych, które wykonują zlecenia dla polskich firm.

- Te centra, które wykonują zlecenia wyłącznie dla zagranicznych firm zmian boleśnie nie odczują, bo limit kosztów dotyczy tylko odliczeń kosztów zakupu usług w polskich firmach. Ale wiele z nich pracuje zarówno dla zagranicznych, jak i polskich podmiotów – wyjaśnia Magdalena Wolicka.

Centra uciekną za granicę?

- Wyniesienie się z Polski to jest najbardziej daleko idąca konsekwencja. Stworzenie tych centrów wymagało dużo czasu, pieniędzy i zaangażowania – podkreśla Tomasz Rolewicz z EY.

Ale czy będzie inne wyjście? – Na razie nie ma pomysłu, jak sobie z tym poradzić. Wszyscy zastanawiają się, czy są możliwe jakieś pośrednie rozwiązania zamiast wyprowadzki z Polski – mówi Rolewicz. I dodaje, że minęło dopiero kilka dni, odkąd projekt zmian podatkowych został opublikowany, dlatego pozostaje jeszcze nadzieja, że zapisy te zostaną zmodyfikowane podczas prac parlamentarnych.

- Uszczelnianie systemu podatkowego - tak, ale nie w taki sposób - konkluduje Magdalena Wolicka.

Wygląda na to, że zmiany podatkowe prawdopodobnie są właśnie tym, co miał na myśli kilka dni temu prezes Kaczyński - znalezieniem pieniędzy tak, żeby się nikt nie zorientował.

Tu nikt nie podnosi stawek podatkowych, nie ma nowych podatków. Te zmiany są tak sprytnie zrobione, że przeciętny wyborca się nie zorientuje, co się dzieje.

A jak już okaże się, jak mocno odbija się to na firmach, to i tak wyborców to nie ruszy zgodnie z retoryką, że "wielkie korporacje i tak nas okradają".

wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(350)
Antypis
6 lat temu
To bardzo dobry pomysł. Im więcej PIS psuje tym większy dołek kopie. Przyjdzie dzień gdy ludzie zakopią tę bandę i udepczą glebę by się nigdy nie wydostali.
panda
7 lat temu
ZA 500+ ktoś musi teraz zapłacić czyli cała Polska do koszyka PIS ZŁODZIEJE
hej
7 lat temu
[QUOTE] Ale tego typu centra usług wspólnych znajdują się nie tylko w największych miastach Polski jak Kraków czy Warszawa, ale też w Katowicach, Wrocławiu i wielu mniejszych miastach, jak Łódź, Rzeszów czy Olsztyn. [/QUOTE] Jak się nazywa trzecie co do wielkości miasto w Polsce?
robert
7 lat temu
pis.jsteszie.gupszy
i bardzo dobr...
7 lat temu
PLACIC POWINNO SIE JEDYNIE TYM, KTORZY COS POZYTECZNEGO WYKONUJA, A NIE TYM, KTORZY PROPAGANDE FLANSUJA...
...
Następna strona