Zdaniem Sarysz-Wolskiego, ostatnia propozycja kierującego pracami UE Luksemburga oznacza "skandalicznie mało pieniędzy" i cięcia w stosunku do wyjściowej propozycji Komisji Europejskiej o 151 mld euro.
Największe cięcia obejmują wydatki na politykę wewnętrzną (o 52 proc.) i na gospodarczą Strategię Lizbońską (o 43 proc.) oraz na politykę zewnętrzną (o 29 proc.) - wyliczał Saryusz-Wolski. Według niego cięcia w wydatkach na politykę spójności wynoszą 12 proc.
"To relatywne szczęście w nieszczęściu" - uważa Saryusz-Wolski - że cięcia wydatków na politykę spójności (czyli funduszy na rozwój najbiedniejszych regionów, na które liczy Polska) są najmniejsze. Jednak jego zdaniem Polska powinna odrzucić na szczycie 16 i 17 czerwca kompromis budżetu w wersji zaproponowanej przez Luksemburg.
"Reakcja premiera rządu była chyba oparta na złej informacji" - skomentował Saryusz Wolski wypowiedzi Marka Belki, świadczące o pozytywnej ocenie propozycji Luksemburga po czwartkowym spotkaniu z premierem tego kraju.
Saryusz-Wolski uważa, że polski rząd pomylił tzw. zobowiązania z realnymi płatnościami, w których liczony jest unijny budżet. Te pierwsze są zawsze sporo wyższe. "Myślano, że 1,06 proc zobowiązań to płatności" - powiedział.
Według najnowszych oficjalnych danych PE, przedstawionych we wtorek dziennikarzom, ostatnia kompromisowa wersja budżetu, zaproponowana w czwartek przez Luksemburg, oznacza wydatki UE w latach 2007-13 na poziomie 1,06 proc. dochodu narodowego brutto (DNB), czyli 873 mld euro, liczone w tzw. zobowiązaniach. Ta sama kwota liczona w tzw. płatnościach oznacza niespełna 1 proc. DNB (dokładnie 0,96 proc. DNB), czyli 795 mld euro.
Zobowiązania są wyższe od płatności, bo określają maksymalne sumy, do których wydania "zobowiązuje się" UE, przewidując realizację rozmaitych polityk, programów i projektów. Realizacja dużych projektów, jak np. budowa autostrad, rozkłada się jednak na kilka lat. Ponadto kraje na ogół nie wykorzystują w pełni wszystkich dostępnych dla nich funduszy strukturalnych (bo na przykład brakuje im własnego wkładu). Stąd realne wydatki UE są w danym roku mniejsze od zobowiązań.
Luksemburg szuka za wszelką cenę kompromisu budżetowego z "grupą sześciu", którą tworzą Niemcy, Wielka Brytania, Austria, Szwecja, Holandia i Francja. Kraje te wpłacają do unijnej kasy znacznie więcej, niż z niej otrzymują. Domagają się więc oszczędności i redukcji budżetu do poziomu równo 1 proc. zobowiązań (co daje w realnych płatnościach 750 mld euro).
Jak mówił niedawno premier Marek Belka, dla Polski propozycja Luksemburga oznacza około 60-64 mld euro "na czysto" w ciągu 7 lat. "Co do polskiej pozycji, jestem co najmniej umiarkowanym optymistą" - mówił premier w ubiegłym tygodniu. W opinii Belki, obojętnie, czy budżet będzie na poziomie 1 proc. DNB, czy 1,14 proc. DNB (co zaproponowała Komisja Europejska), to "tak naprawdę nasza pozycja jest już zagwarantowana".
Zdaniem Saryusza-Wolskiego dla Polski bardziej opłaca się odrzucenie kompromisu budżetowego 2007-13 w wersji Luksemburga. Traktat UE przewiduje bowiem, że w przypadku braku kompromisu Unia będzie funkcjonowała z wykorzystaniem rocznych budżetów. Po 2006 roku będą one wynosić co najmniej 848 mld euro (w płatnościach).
"Jeśli chodzi o logikę negocjacji, nie ma powodu, żeby zaakceptować cokolwiek poniżej" - oświadczył Saryusz-Wolski.
Na tydzień przed unijnym szczytem, na którym przywódcy państw członkowskich mają przyjąć budżet na lata 2007- 13, eurodeputowani zaapelowali we wtorek w Strasburgu do przywódców "25" o zwiększenie wydatków Unii przynajmniej do 883 mld euro, grożąc zablokowaniem porozumienia.
Zdaniem Saryusza-Wolskiego, to ryzyko jest realne.