Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Jan Płaskoń
|

Polacy do Londynu, Chińczycy do Wrocławia

0
Podziel się:

Aż 60 procent Polaków nie myśli o emigracji zarobkowej. Taką wiadomość podał jeden z internetowych portali. Aż 37 procent chętnie by stąd wyjechało - doniósł niemal w tym samym czasie inny portal, powołując się na to samo źródło. Najnowszy sondaż opinii publicznej przeprowadzony przez Pentor Research International dobrze obrazuje jak wielka może być przepaść między dwiema konkluzjami, w zależności od punktu widzenia.

Polacy do Londynu, Chińczycy do Wrocławia

Aż 60 procent Polaków nie myśli o emigracji zarobkowej. Taką wiadomość podał jeden z internetowych portali. Aż 37 procent chętnie by stąd wyjechało - doniósł niemal w tym samym czasie inny portal, powołując się na to samo źródło. Najnowszy sondaż opinii publicznej przeprowadzony przez Pentor Research International dobrze obrazuje jak wielka może być przepaść między dwiema konkluzjami, w zależności od punktu widzenia.

Opiniotwórczy tygodnik poinformował, że w czasie, kiedy świętujemy patriotyczne dni majowe, milion Polaków pracuje na Zachodzie. A może i dwa miliony. Przy otwartych granicach ruch pasażerów wymyka się statystycznej kontroli, więc mogą być też trzy. Aż tyle? Nie wpadajmy w przedwczesną depresję. Gdyby nawet wyjechali wszyscy zainteresowani, to i tak na miejscu pozostanie aż 60 procent. Po co jednak było robić badania? 60 proc. narodu to mniej więcej wszyscy emeryci, nieletni, którzy nie mogą jeszcze podjąć pracy oraz inwalidzi, którzy do żadnej pracy się nie nadają.

W pierwsze majowe dni stacje TV słusznie przypominały, żeby powiesić za oknami biało-czerwone flagi, bo jakoś z roku na rok ich ubywa. Można wręcz zauważyć prawidłowość: im dalej od przełomu ustrojowego, tym mniej dokoła narodowych emblematów. Na jednym z kanałów starszy jegomość przekonywał, że rosnąca fala emigracji zarobkowej jest absolutnym dowodem zanikającego patriotyzmu. Redaktor wydania nie zadbał, żeby dla przeciwwagi dołożyć głos tych, którzy zarabiają w euro, ale łatwo przewidzieć co by odpowiedzieli.

Hydraulik z Łomży, pielęgniarka z Łowicza albo cieśla z Podhala nie dlatego śladem swoich dziadów sprzed I wojny ruszają w emigracyjną drogę, że im się Polska nie podoba. Dokonują trudnych wyborów, aby w tej Polsce całkiem nie zdziadzieć za 960 zł brutto miesięcznie. Ryzykują rozbicie rodzin, poniewierkę na obcym bruku, a nieraz wystawienie do wiatru przez cwaniaczków polujących na naiwnych Polaków w Londynie czy Edynburgu. Świat się kurczy. Kiedyś Polak za pracą jechał z Mazur do śląskich kopalń albo do Nowej Huty. Dziś bliżej mu i szybciej na Wyspy Brytyjskie.

Nawet analitycy społeczni zmieniają front i od pewnego czasu wychwalają zaradność młodzieży, która woli rozpoczynać dorosłe życie tysiące kilometrów od domu niż w ogarniętym bezrobociem swojskim miasteczku. Sceptycy co prawda przewidują, że niebawem polski rynek zostanie całkowicie wydrenowany ze specjalistów, ale przecież bez nich da się żyć. Tak samo jak bez polskiego mięsa, mleka i pszenicy. Gdy zajdzie potrzeba, zaimportujemy wytwory rąk i umysłów naszych emigrantów.

Ostatnio „Rzeczpospolita” zaalarmowała, że z powodu emigracji zaczyna brakować fachowców na polskich budowach. Władze Wrocławia z tego samego względu zaczynają kampanię reklamową zachęcającą mieszkańców do powrotu na rodzime rusztowania. Wyjścia są dwa. Można sprowadzać pracowników z państw unijnych, w których zarobki są niższe niż u nas, ale takie państwa właściwie nie istnieją. Można też modlić się, żeby komuna runęła tam gdzie jeszcze trwa, a wtedy zaleje nas fala Białorusinów, Chińczyków czy Koreańczyków. Drugi Wrocław będziemy sobie mogli wybudować w ciągu tygodnia.

wiadomości
felieton
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)