Nazywa siebie artystą biznesu. Deklaruje lewicowe poglądy, choć występuje na scenie z Leszkiem Balcerowiczem. Wypuszcza własną kryptowalutę Rahim Coin, a pytany, czy to zgodne z prawem, odpowiada, że jest gotów iść do więzienia, bo wizjonerzy "nie mogą być konformistami".
- Wiecie, że szkolenie dopiero się zaczyna? – pyta głośno publiczność w warszawskim Multikinie w centrum handlowym Złote Tarasy. Sala reaguje śmiechem. Jest 16:22. Od prawie sześciu godzin trwa wykład Rahima Blaka pt. "Szkolenie Social Media Ninja – Marketing Przyszłości".
To młody biznesmen i coach z Krakowa, którego własna agentka od wizerunku reklamuje jako "przedsiębiorcę z przyszłości". O niej samej można powiedzieć wszystko, ale nie to, że reprezentuje szkołę profesjonalizmu, którą można określić jako "chłodną". Swojego zwierzchnika określa mianem człowieka "bogatego w content" albo "szalonego wizjonera". O jego projekcie wypuszczenia własnego tokena (czyli kryptowaluty sygnowanej jego imieniem i zabezpieczanej przez majątek Blaka) mówi, że to "petarda". Z kolei jego firma Edron, która działa w branży e-commerce, ma być "drugim Microsoftem".
Czytaj też: Facebook jak Tinder
Ale podstawą działania Blaka jest na razie praca w social mediach i promocja w nich. I na nich skupia swój wykład w Złotych Tarasach.
Szkolenie jest niby o mediach społecznościowych i promocji w nich, ale nikt nie ma wątpliwości, że jego głównym bohaterem jest sam wykładowca. Biega od jednego końca sali do drugiego, omawia slajdy, sypie anegdotami. Ma świetny kontakt z publicznością. A każdy jego krok rejestruje ekipa kilku operatorów. Wiadomo – naukę o budowaniu marki w sieci warto wykorzystać do promocji własnej osoby.
Selfie director
Tymczasem Blak opowiada o używaniu Facebooka do rekrutacji pracowników. – Zawsze pokazuj atmosferę, nie ogłoszenie – mówi. I pokazuje na slajdzie zdjęcie z biura, na którym jest otoczony wianuszkiem uśmiechniętych ludzi. – Od kiedy mam prezesów w swoich firmach, jestem selfie directorem – tłumaczy.
Seflie z fanami nie zabrakło też podczas spotkania, w którym uczestniczyliśmy. Fot. WP.PL
A jak sprawić, żeby inni chcieli w naszych firmach pracować? Najlepiej angażować tych, których już jesteśmy przełożonymi. – Przychodzę do pracownika i mówię: daj mi pięć gwiazdek na Fejsie – opowiada Blak.
Tłumaczy też, jakich ludzi dodawać na Facebooku. Opowiada o jakiejś konferencji za oceanem, kiedy to dodał do znajomych jakąś ważna personę, a potem próbował umówić się z nią na drinka. – Piszcie do ludzi na Messengerze, gdzie są na imprezie, bo chcecie dołączyć – radzi.
Finał jego historii i próby wspólnego podboju nocnego życia w Nowym Orleanie: – Nie spotkaliśmy się tej nocy. Ale następnego dnia rozmawialiśmy o tym, że nie udało nam się spotkać.
Będę mówił po polsku, bo będzie intensywniej
Potem Blak opowiada o tym, jak udało mu się założyć firmę w Brazylii. Nie będzie chyba zaskoczeniem, że było to dzięki kontaktom na Facebooku. Pewnego dnia do Rahima zagadał pewien Brazylijczyk. Używał Google Translatora. Nie znał oczywiście polskiego, a Blak na swoim Facebooku posługuje się niemal wyłącznie właśnie tym językiem. Jak więc Brazylijczyk zainteresował się przedsiębiorcą z Krakowa? Zdaniem Blaka zadecydowała intensywność jego działań w social media, która nie byłaby możliwa, gdyby komunikował się w bardziej globalnym języku niż polski.
- Jeśli będę mówił po Polsku, to będę mówił do was intensywnie – tłumaczy, a mi przypominają się kultowe dla mojego pokolenia słowa nieżyjącego już reżysera Andrzeja Wajdy, który odbierając w 2000 r. swojego jedynego Oscara zwrócił się do gwiazd Hollywood słowami: "Ladies and gentlemen, będę mówił po polsku".
- To trochę takie szkolenie akwizycji przez internet – mówi mi w przerwie jedna z uczestniczek. Razem z kolegą jest tutaj, bo wysłała ich firma. Ale podoba im się – zwłaszcza pierwsza część, która według ich relacji zawierała mnóstwo konkretów.
- Wszystko fajnie, ale to świat wielkich marek, bo z nimi współpracuje Rahim. Ja też jestem z branży, ale ze znacznie mniejszej firmy dla mniejszych klientów. Nie przekonam np. sklepu rybnego, żeby na social media wydawał 10 tys. miesięcznie – mówi z kolei inna uczestniczka, która na wykład przyszła z podejściem "a nuż coś mnie zainteresuje". Pytam, czy zastosowałaby porady Blaka w sprawie budowania swojego wizerunku do samej siebie. – Nie – odpowiada krótko. – Nie każdy jest tak odważny. To fajne rozwiązanie, ale nie dla wszystkich – zaznacza. Zresztą, przyznaje to sam Blak.
Rahim udowadnia, jaką moc ma Facebook. fot. WP.PL
Publiczność zdezorientowana i zadowolona
Ale, co trzeba podkreślić, to tyle, jeśli chodzi o negatywne oceny. Większość uczestników szkolenia jest z niego bardzo zadowolona. Blak to jednak autorytet. – Co by nie mówić, ma efekty – mówi mi dwójka przedsiębiorców z bardzo znanej na rynku agencji reklamowej. Jak mówią, przyszli tu szukać inspiracji do rozszerzenia biznesu. – Owszem, robi show, ale to nie przeszkadza. Przynajmniej jest ciekawie.
- Blak ma teraz swoje pięć minut. Dlatego go wybrałyśmy, choć w pracy miałyśmy kilka innych opcji – opowiadają dwie dziewczyny na co dzień pracujące w jednej z państwowych instytucji kultury. – Druga część wykładu to już coaching, ale w pierwszej było dużo konkretów.
- I love my job! – nagły okrzyk przerywa nam rozmowę. To Blak, który już od dobrych dziesięciu minut rozdaje autografy uczestnikom i pozuje z nimi do selfie (jak przystało na selfie directora).
- Ja i mój wspólnik jesteśmy po ASP. Mamy lewicowe przekonania. Brzydzimy się hajsem. Nie lubimy go – twierdzi w rozmowie z money.pl Blak, kiedy pytam o jego działalność. - Trzeba oddawać, pomagać. Jak na końcu będzie zysk, to oddamy go cały potrzebującym, którym mniej się poszczęściło. Ja do bycia szczęśliwym potrzebuję kilkunastu tysięcy złotych miesięcznie. Mógłbym wyciągnąć 100 tys. Pytanie tylko, co ja z tym zrobię? Kupię więcej sushi? – pyta.
Artysta biznesu
Już po wykładzie rozmawiamy z mówcą w kinowej kafejce. Blak ożywia się, kiedy opowiada o swoim tokenie, czyli Rahim Coinie. Widać, że w blockchainie widzi potencjał. - Rahim Coin to pierwsza akcja marki osobistej, za którą idzie realna wartość majątku biznesowego – twierdzi.
Gdy pytamy go, jak zapatrują się na jego plany instytucje państwowe, a zwłaszcza KNF, tylko macha ręką. – Gdybyśmy się ograniczali do obowiązującego prawa, to nie bylibyśmy innowacyjni. Prawo z założenia nie jest innowacyjne. Nie można być konformistą, aby być innowatorem, trzeba być rebeliantem w biznesie – stwierdza. Uważa, że prawo z czasem zawsze dostosowuje się do nowej rzeczywistości. Jak w przypadku mp3, które na początku było zwalczane, a teraz cyfrowa dystrybucja muzyki to codzienność.
Ciężko przychodzi mi zaakceptowanie takiej postawy. Ale Blak się tym zupełnie nie przejmuje. Stawia sprawę jasno. – Jestem w stanie pójść za to siedzieć, wielu sprawiedliwych już siedziało – ucina. To chyba zresztą ważna informacja dla potencjalnych inwestorów w jego kryptowalutę. Zależy tylko, jak ją zinterpretują.
Blak określa siebie jako artystę. Konkretnie – artystę biznesu. Zwracam mu uwagę, że była już w historii dwójka biznesmenów, którzy też się tak określali i nazwa ta nie ma najlepszych konotacji. Chodzi o Bogusława Bagsika i Andrzeja Gąsiorowskiego, założycieli spółki Art-B, która była właśnie skrótem od słów "artyści biznesu". Na początku lat dziewięćdziesiątych, po oskarżeniach o malwersacje finansowe, musieli uciekać z kraju. Blak odpowiada: - Trudno. Młodzi tego nie pamiętają. Było, minęło. Ja tworzę nową historię.
Rahim nie może narzekać na brak popularności. fot. WP.PL
Tłumaczy, że biznes musi mu dawać frajdę, bo dla niego porzucił sztukę. Ma zresztą na nią specyficzny pogląd. - Z pewnością prędzej w historii sztuki zapisze się Facebook czy Google niż to, co teraz za nią uważamy – uważa.
Zauważam jednak, że swego czasu był dość mocno krytykowany w sieci po tym, jak skasował negatywny komentarz jednej z uczestniczek jego szkolenia. - Mój błąd – odpowiada bez wahania. - Jestem tylko człowiekiem. Ale smutne jest, że zrobię 999 świetnych szkoleń, jedno złe i to ostatnie zostaje w pamięci bardziej niż inne.
Pytam więc, na czym tak naprawdę zarabia więcej: na swoich biznesach czy wykładach, podczas których o nich opowiada. – Za dzisiejsze zarobię może 20 tys. zł. A samego czynszu płacę 100 tys. Moje wyjście z firmy jest bardzo drogie – zapewnia.
src="https://money.wpcdn.pl/i/h/180/art424372.jpg"/>
Pamiątka ze szkolenia. fot. WP.PLAle na tym nie poprzestaje. Okazuje się bowiem, że uważa wykłady za rodzaj "artystycznej wypowiedzi". – Zrozumiałem, że muszę zarządzać firmą przez szkolenia – opowiada z błyskiem w oczach. – Szef ma inspirować.
Żeby ocena jego osoby była jeszcze trudniejsza, ni z tego ni z owego w jego opowieściach pojawia się Leszek Balcerowicz, autor polskich przemian, a obecnie synonim neoliberalnej ortodoksji, z którym zdarzyło mu się wystąpić na jednej scenie. – Na jednej scenie z profesorem? – zagaduję. Bo to niespodziewane towarzystwo jak na osobę, która przed chwilą deklarowała lewicową wrażliwość.
Okazuje się, że Blakowi blisko do postawy, którą za swojej prezydentury określił Aleksander Kwaśniewski, kiedy zdeklarował się jako "socjalliberał". Państwo, według Blaka, tylko marnotrawi pieniądze i trawi je korupcja. Tylko biznes jest w stanie działać efektywnie.
Zaraz jednak dodaje: - Nie uważam, żeby nie było w porządku, aby dwa procent najbogatszych ludzi trzymało majątek całego świata. Oni przecież tego nie przejedzą, oni to budują, potem tym administrują, a na koniec oddają innym. Steve Jobs powiedział: nie będziemy najbogatsi na cmentarzu.
Za takie słowa Balcerowicz z pewnością pochwaliłby Blaka.
Żegnam się z Blakiem i jego agentką. Kiedy odwracam się, słyszę głos: – Ja nie wiem w ogóle, o czym była ta rozmowa. Może to był Blak, a może ktoś inny. Naprawdę trudno powiedzieć.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl