Energa powstała z połączenia ośmiu zakładów energetycznych północnej Polski (dawna Grupa G-8). W skład zarządu koncernu weszli szefowie czterech z nich: Waldemar Bartelik (Gdańsk), Piotr Szynalski (Kalisz), Stanisław Kubacki (Słupsk) i Piotr Siennicki (Płock). Obejmując stanowiska w połączonym koncernie, nie zrezygnowali jednak z posad w macierzystych zakładach. Efekt jest taki, że np. Szynalski od tygodnia nie pojawia się w gdańskiej centrali, bo jako członek zarządu Energa przebywa na urlopie. W tym samym czasie pracuje jednak w najlepsze w Energetyce Kaliskiej jako dyrektor generalny.
Tak więc minister skarbu Jacek Socha tylko w połowie miał rację, mówiąc, że umowy społeczne gwarantujące dziesięcioletnie zatrudnienie w energetyce nie obejmują prezesów Energi. Jako prezesi rzeczywiście nie mają prawa do tych profitów, ale jako dyrektorzy generalni w pełni je zachowują. Są pracownikami koncernu, bo te zakłady wchodzą w jego skład.
Małgorzata Niebisz, dyrektor nadzoru właścicielskiego w ministerstwie, powiedziała "Gazecie": - Jeśli Szynalski utrzymuje, że jest dyrektorem generalnym w Kaliszu, to się myli. Nie jest i wszystkie decyzje, jakie podjął, podając się za dyrektora, zostaną unieważnione. Na poniedziałek minister Jacek Socha wzywa do siebie wszystkich prezesów spółek energetycznych z całego kraju, żeby przywołać ich do porządku i wytłumaczyć, że absolutnie nie mają prawa do profitów płynących z umów społecznych.