Już tylko trzy kraje: Polska, Łotwa i Litwa sprzeciwiają się nałożeniu sankcji handlowych na Białoruś. To za mało, by Mińsk uniknął kary za łamanie praw pracowniczych.
W poniedziałek na posiedzeniu ministrów spraw zagranicznych w Brukseli Warszawa, Ryga i Wilno spróbują przekonać pozostałe stolice UE, że sankcje handlowe uderzą nie w reżim, lecz w zwykłych Białorusinów - powiedział PAP unijny dyplomata. Sprawa wydaje się jednak przesądzona, gdyż te trzy kraje straciły sojusznika - Włochy i nie dysponują już wystarczającą liczbą głosów, by zablokować wprowadzenie sankcji.
Chodzi o wykluczenie Białorusi z Powszechnego Systemu Preferencji Handlowych (ang. GSP), co Komisja Europejska proponuje już od ponad roku. System dotyczy przede wszystkim wartego około 400 mln euro rocznie handlu tekstyliami, surowcami i drewnem.
"Nie możemy przymykać oczu na poważne i powtarzające się przypadki łamania praw pracowniczych na Białorusi" - argumentują przedstawiciele KE. Jest wysoce prawdopodobne, że formalna decyzja w sprawie wykluczenia Białorusi z GPS zapadnie 20 grudnia na posiedzeniu ministrów państw UE, a zacznie obowiązywać 6 miesięcy później.
Polska, Litwa i Łotwa argumentują, że sankcje uderzą głównie w społeczeństwo, a nie w reżim Łukaszenki. Zwłaszcza że jego główne zyski podchodzą z handlu bronią i paliwem, nie objętych GSP.
Dotychczas tylko jeden kraj został ukarany wykluczeniem z GSP - w 1997 roku Birma. Białoruś byłaby pierwszym krajem europejskim pozbawionym preferencji w handlu.