Ekonomia jest nauką antyintuicyjną - mówię moim studentom podczas wykładu podstaw ekonomii dla kierunków humanistycznych - także dziennikarstwa. Ale jest też nauką empiryczną, co oznacza, że teoria wzmacniana jest lub odrzucana, gdy nie zgadzają się z nią trendy i powtarzalne zdarzenia w realnej gospodarce. Dlatego pewne zjawiska są - a w każdym razie powinny być - rozpoznawalne.
Humaniści niezbyt chętnie uczą się ekonomii. W końcu poeta pisał: _ młodości, ty nad poziomy wylatuj _, czy coś podobnego, a w ekonomii liczby każą trzymać się blisko ziemi, czyli realiów. Dlatego niektórzy wolą nie obciążać się bagażem trudnej, bo antyintuicyjnej wiedzy, gdyż nieznajomość tematu pozwala na większą swobodę.
Te zarzuty nie dotyczą tylko polskiego pisania o gospodarce. Gdzie nie otworzę gazety, nawet o dobrej renomie międzynarodowej, widzę dramatyzujące nagłówki o rosnącym bezrobociu - i teksty pisane tak, że nie wskazują na znajomość wiedzy o cyklach koniunkturalnych.
[
Eurostat o bezrobociu w Polsce: 8,2 procent ]( http://praca.money.pl/wiadomosci/artykul/eurostat;o;bezrobociu;w;polsce;8;2;procent,57,0,552505.html )
Pisze się za granicą, że bezrobocie jest najwyższe od 5. czy 10. lat, co jest prawdą. Tylko co z tego? Z wiedzy empirycznej o cyklach koniunkturalnych wynika, iż wskaźnik bezrobocia należy do tzw. opóźnionych wskaźników.
To znaczy takich, że gdy wskaźniki towarzyszące cyklowi wskazują już na zmianę, tutaj: poprawę koniunktury, to wskaźniki opóźnione nadal sygnalizują pogarszanie się sytuacji. Więc jedyne sensowne podejście, to porównać poziom bezrobocia w czasie poprzednich recesji i obecnej, a nie z dowolnym rokiem, jak leci.
Taki woluntaryzm w wyborze roku nic nam bowiem nie powie o tym, czy obecne bezrobocie jest wysokie, niskie, czy może takie same. Służy jedynie epatowaniu czytelników alarmistycznymi tekstami. I nawet nie jest pewne, czy zapewnia większą oglądalność, liczbę słuchaczy bądź czytelników.
Ale jak tu wybrzydzać na opornych na ekonomiczną wiedzę, gdy analitycy czy urzędnicy wysokiego nieraz szczebla potrafią robić podobne błędy, nie rozróżniając znaczenia wskaźnika zatrudnienia i wskaźnika bezrobocia. Jeden nie jest bowiem - wbrew opiniom niektórych - lustrzanym odbiciem drugiego: nie jest tak, że jeśli jeden spada, to drugi automatycznie podnosi się.
[
Polacy nie liczą na poprawę na rynku pracy ]( http://praca.money.pl/i/h/148/46484_s.jpg )
Wskaźnik bezrobocia jest, dlatego właśnie, wskaźnikiem opóźnionym, że w realnej gospodarce jest inaczej. Gospodarka, wychodząc z recesji, rośnie powoli, czasem tak powoli, że do wytworzenia, powiedzmy, o 1-2 procent większej produkcji trzeba mniejszego zatrudnienia niż obecne, biorąc pod uwagę niewykorzystane moce produkcyjne i wzrost wydajności pracy.
Czasem dzieje się tak, że zatrudnienie nie spada, albo nawet lekko wzrasta, a bezrobocie rośnie nadal. Paradoks? Bynajmniej! Nawet jeśli firmy nie zwalniają, czy nawet przyjmują pracowników, to przecież co roku na rynek pracy trafiają nowe roczniki, kobiety wracają z urlopów macierzyńskich, wracają ludzie - jak na przykład u nas - którzy pracowali za granicą (niekoniecznie tylko bezrobotni!). Wracają studiujący za granicą. I jeśli liczba przyjmowanych do pracy jest mniejsza niż suma wszystkich wymienionych powyżej (minus liczba tych, którzy odeszli na emeryturę i nie szukają już pracy), to bezrobocie będzie nadal rosnąć.
Dlatego też nasza gospodarka będzie już rosnąć czas jakiś w tempie 3 procent i więcej, aby bezrobocie mogło zacząć spadać. U nas w kraju, będzie to nie wcześniej jak w drugiej połowie 2010 roku. W wielu krajach sporo później...
Autor jest profesorem ekonomii