Strajk lekarzy rodzinnych w Bułgarii rozszerza się, we wtorek objął też stolicę kraju, Sofię. Medycy, którzy domagają się wypłaty zaległych należności, nie przerwali protestu, choć odblokowano część przysługujących im pieniędzy.
W półtoramilionowej stolicy we wtorek działało tylko pięć gabinetów, w których dyżurni lekarze przyjmowali ubezpieczonych pacjentów. Protestują również lekarze w Szumenie, Dobriczu, Tyrgowiszte, Haskowie i Płowdiwie.
W Pazardżyku, oddalonym o 120 km na wschód od Sofii, doszło do konfliktu lekarzy rodzinnych i pogotowia. Dyżurni w pogotowiu odmówili przyjmowania chorych, których lekarze rodzinni strajkują. "Nie będziemy wykonywać za nich pracy" - oznajmiła lekarka z pogotowia w radiu publicznym.
Lekarze domagają się wypłaty należności, z którymi zalega kasa chorych. Chodzi nie tylko o pieniądze za wykonane usługi od początku roku, lecz także o opłaty za emerytów i dzieci, które mają otrzymać z budżetu państwa. Państwo nie przekazuje tych środków od roku. Powoduje to deficyt w kasie chorych, do której napływają środki wyłącznie od osób pracujących.
Ze względu na tę sytuację większość lekarzy rodzinnych sprzeciwia się podniesieniu składki na kasę chorych o 2 proc., nie chcą bowiem, by obarczano ich winą za wprowadzenie dodatkowego obciążenia.
W poniedziałek premier Bojko Borysow oświadczył, że u podłoża decyzji o podniesienie składek o 8-10 proc. leżą protesty lekarzy. We wtorek stało się jasne, że władze zamierzają przyśpieszyć decyzję, tak by podwyżka weszła w życie od 1 kwietnia.
Zamiarowi podniesienia składki sprzeciwili się również przedsiębiorcy. Ciężar podwyżki spadnie praktycznie na biznes i osoby pracujące na własny rachunek - pisze we wtorek dziennik "Sega". Dla nich będzie to już druga podwyżka obowiązkowych składek na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne od początku 2010 r., trudna do udźwignięcia w warunkach kryzysu - przypomina gazeta.
Ewgenia Manołowa(PAP)
man/ kar/