Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Bułgaria: Zaciekła kampania wyborcza i handel głosami

0
Podziel się:

W Bułgarii kończy się najzacieklejsza w ostatnich 20 latach kampania przed
wyborami do parlamentu, których wynik jest najbardziej niejasny od lat. Jeszcze przed głosowaniem
wielu analityków skłania się ku opinii, że na jesieni prawie 7 mln Bułgarów będzie głosować
ponownie.

W Bułgarii kończy się najzacieklejsza w ostatnich 20 latach kampania przed wyborami do parlamentu, których wynik jest najbardziej niejasny od lat. Jeszcze przed głosowaniem wielu analityków skłania się ku opinii, że na jesieni prawie 7 mln Bułgarów będzie głosować ponownie.

Główni oponenci w wyborach wyłonili się jeszcze półtora roku temu, kiedy wpływowy mer Sofii Bojko Borysow, cieszący się wówczas ponad 60-procentowym poparciem, powołał partię Obywatele na rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii (GERB). Partia bez trudu zdobyła pięć mandatów w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2007 roku. Umocniła swe pozycje na wyborach lokalnych jesienią tego samego roku i podjęła nieustające próby doprowadzenia do przedterminowych wyborów parlamentarnych.

Rządząca od 2005 roku w Bułgarii koalicja lewicowej Koalicji na rzecz Bułgarii (KB), liberalnego Narodowego Ruchu Symeona II (NDSW) i partii mniejszości tureckiej Ruch na rzecz Praw i Swobód (DPS) jednak utrzymała się, mimo wewnętrznych rozbieżności. Sprzyjała temu międzynarodowa koniunktura, pozwalająca liderowi lewicy i premierowi Sergejowi Staniszewowi stworzyć 300 tys. nowych miejsc pracy, przyciągnąć 20 mld euro inwestycji zagranicznych i dwukrotnie podnieść emerytury.

Tymczasem szczyt popularności GERB minął i według prognoz partia ta nie zdobędzie absolutnej większości, niezbędnej do stworzenia samodzielnego rządu.

Według ostatnich sondaży GERB jest pierwszą siłą polityczną i otrzyma na wyborach 27-31 proc. głosów. 17-21 proc. wyborców zagłosuje na lewicę. Trzecią siłą jest DPS (12-15 proc.), a czwartą nacjonalistyczna Ataka (9-11 proc.). Do parlamentu według badań wejdą również NDSW, centroprawicowa Niebieska Koalicja, partia biznesu Lider oraz radykalno-nacjonalistyczne ugrupowanie Porządek, Prawo i Sprawiedliwość.

Utworzenie rządzącej koalicji będzie wyjątkowo trudne, zwłaszcza po kategorycznych oświadczeniach Borysowa, że w żadnych okolicznościach nie zgodzi się na współrządzenie z lewicą. Wyjściem - oprócz najprostszego, czyli nowych wyborów - może okazać się wielka koalicja lub rząd ekspertów. Prezydent Georgi Pyrwanow daje do zrozumienia, że mianowałby rząd ekspertów. Na jego czele - według spekulacji miejscowych mediów - mogłaby stanąć bułgarska komisarz UE Meglena Kunewa.

Kampania wyborcza jednak przebiegała tak ostro, skupiając się na wzajemnych atakach i oskarżeniach, że jej uczestnikom trudno będzie przystąpić do negocjacji. Kilka dni temu prezydent Pyrwanow zarzucił partyjnym liderom, że "tylko wykłócają się, tymczasem nikt nie zajmuje się problemem wyprowadzenia kraju z kryzysu".

Podstaw do zarzutów nie brak. W 2007 roku Bułgaria weszła do UE, lecz czteroletnie rządy koalicji KB-NDSW-DPS przeszły pod znakiem braku postępów w walce z przestępczością, dużych malwersacji finansowych i korupcji, co doprowadziło w 2008 roku do zamrożenia kilkuset milionów euro unijnych funduszy. Na razie zapadł tylko jeden wyrok skazujący za wyłudzenie środków unijnych. "Przywróćmy zaufanie Europy" - nawołuje centroprawica.

Udział we władzy tureckiej partii DPS, przedstawianej przez oponentów jako symbol korupcji i klientelizmu, nasilił nastroje nacjonalistyczne. Borysow, centroprawica, nacjonalistyczna Ataka oraz Porządek Prawo i Sprawiedliwość prowadzą kampanię pod hasłem "Odsunąć Turków od władzy". To z kolei radykalizuje dziesięcioprocentową mniejszość turecką, która idzie na wybory zwarta jak nigdy. Wątek antyturecki budzi obawy wśród części obserwatorów, że po raz pierwszy od 20 lat w Bułgarii może dojść do napięć na tle etnicznym.

Tegoroczne wybory w Bułgarii mają kilka elementów lokalnej specyfiki - to kupowanie głosów i kandydaci, wobec których toczy się postępowanie sądowe. W pewnym sensie zjawiska są powiązane.

Wybory odbywają się na nowych zasadach. System czysto proporcjonalny zastąpiono mieszanym. Z ogólnej liczby 240 posłów 209 będzie wybieranych z list partyjnych w systemie proporcjonalnym, a 31 - w systemie większościowym w jednomandatowych okręgach wyborczych. O ile dla zarejestrowania listy partyjnej były dosyć surowe wymogi, to dla zarejestrowania indywidualnych kandydatów wystarczyło 15 tys. podpisów. Nietrudno je kupić - tak, jak później głosy.

Z tej możliwości skorzystało kilka osób, w tym Płamen Galew i jego kompan Angeł Christow - byli policjanci wydziału antyterrorystycznego z miasta Dupnica, znajdujący się od grudnia 2008 roku w areszcie śledczym. Oskarżeni są o utworzenie grupy przestępczej i wymuszanie haraczy. Jako kandydatom na posłów przysługuje im immunitet, więc wyszli na wolność.

Z luki prawnej skorzystał jeden ze współoskarżonych w sprawie o wyłudzenie 7,5 mln euro z programu unijnego SAPARD Iwan Iwanow; sprawę umorzono. Wstrzymano również proces przeciw byłemu szefowi upadłej huty Kremikowci i klubu piłkarskiego CSKA Sofia Aleksandrowi Tomowowi, oskarżonemu o kradzież 36 mln lewów (18 mln euro).

Tymczasem, według niektórych badań aż 17 proc. ankietowanych jest gotowych sprzedać swój głos. Handel głosami został uznany za przestępstwo po odpowiednich zmianach w kodeksie karnym. Kampania wyborcza wystartowała pod hasłem "Kupowaniu głosów - nie!". Wszystkie spoty kończą się słowami: "handel głosami jest przestępstwem".

Tym niemniej, według socjologa Antoniego Gałabowa około 16 proc. (400 tys.) głosów na tegorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego zostało kupionych. Ośrodek socjologiczny Skala przewiduje, że w nowym parlamencie będzie co najmniej 16 posłów, którzy wejdą do niego dzięki kupionym głosom. W ostatnich dniach sektor pozarządowy zaapelował: "Oszukujcie! Bierzcie pieniądze, ale głosujcie na kogo chcecie".

Handlarze głosami jednak nie dają za wygraną, a stosowane przez nich techniki są najróżniejsze. W romskiej dzielnicy miasta Pazardżik, na południu kraju, ktoś zapłacił 20 tys. lewów (10 tys, euro) przedsiębiorstwu wodociągowemu za wznowienie dostaw wody, wstrzymanej za długi mieszkańców. A reporterzy dziennika "24 czasa" uzgodnili w romskiej dzielnicy w Płowdiwie z lokalnym liderem kupno 500 głosów.

"W Bułgarii wybory są handlem. Dajesz 2,5-3 mln lewów (1,25-1,5 mln euro), śmieszna suma, kupujesz dziesięciu posłów i wchodzisz do gry" - pisze dziennik.

Prawie 115 tys. osób, czterokrotnie więcej niż poprzednio, skorzystało z prawa otrzymania zaświadczenia pozwalającego na głosowanie poza stałym miejscem zamieszkania. "Wyborcza turystyka" może okazać się decydująca dla wyników głosowania w systemie większościowym.

Bułgaria jest wśród nielicznych krajów UE, do którego Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie oraz Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy wysyłają na wybory łącznie 40 obserwatorów. Rzecznik Komisji Europejskiej Marc Grey powiedział, że Bruksela pilnie będzie śledzić przebieg wyborów i ewentualny handel głosami.

Ewgenia Manołowa (PAP)

man/ awl/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)