Prawdopodobnie około sześciu metrów dzieli ratowników z kopalni "Pokój" w Rudzie Śląskiej od miejsca, gdzie może znajdować się zaginiony w czwartek pod ziemią górnik. Do piątkowego rana zastępom ratowniczym udało się posunąć o kilka metrów do przodu. Nadal nie wiadomo, czy 45-letni mężczyzna żyje.
Jak powiedział w piątek PAP rzecznik Kompanii Węglowej, do której należy kopalnia, Zbigniew Madej, prawdopodobna odległość od zaginionego górnika szacowana jest na podstawie sygnału emitowanego przez nadajnik umieszczony w lampce na jego kasku.
"Wczoraj późnym popołudniem, gdy po raz pierwszy odebrano sygnał z nadajnika, odległość od niego szacowano na ok. 8-12 metrów. Teraz jest to prawdopodobnie około 6 metrów. Ratownicy posuwają się tak szybko, jak pozwalają na to warunki oraz ich własne bezpieczeństwo" - powiedział rzecznik.
Przedstawiciele kopalni nie podejmują się oszacowania, jak długo jeszcze może potrwać akcja. W zasypanym wyrobisku ratownicy drążą wąskie przejście, pozwalające im iść naprzód. Przeszkadzają im uszkodzone stalowe konstrukcje, a także wysoka temperatura i wilgotność. Akcja prowadzona jest blisko 800 metrów pod ziemią.
Ratownicy przekonują, że dopóki trwa akcja ratownicza, zawsze jest nadzieje na uratowanie poszukiwanego. Liczą, że mógł schronić się np. w niszy transformatorowej i nie został przygnieciony. Jeżeli do miejsca, w którym przebywa, dochodzi powietrze (np. z przerwanego rurociągu), mężczyzna mógłby żyć. Fakt odbierania sygnału z jego lampki świadczy o tym, że nie została ona zniszczona, a to daje nadzieję.
45-letni elektryk górniczy z 24-letnim stażem górniczej pracy w nocy ze środy na czwartek znalazł się w strefie podziemnego zawału, wywołanego silnym wstrząsem górotworu i tąpnięciem. Zasypane zostało ok. 160 metrów chodnika. Na miejscu zginęli trzej ślusarze górniczy, których ciała już w czwartek odnaleziono i wywieziono na powierzchnię. (PAP)
mab/