Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Krzysztof Janoś
Krzysztof Janoś
|

Kryzys w Chinach. Stracić może nie tylko KGHM. Kto jeszcze?

0
Podziel się:

Analitycy prześcigają się w porównaniach do kryzysów z 2008 r. czy nawet lat 20. ubiegłego wieku. KGHM liczy straty, a inne polskie firmy handlujące z Chinami uważnie słuchają doniesień z odległego kraju.

Kryzys w Chinach. Stracić może nie tylko KGHM. Kto jeszcze?
(ChinaFotoPress)

Mimo starań Ludowego Banku Chin nadal odmieniamy słowo "krach" przez wszelkie możliwe przypadki. Analitycy prześcigają się w porównaniach do kryzysów z 2008 r. czy nawet lat 20. ubiegłego wieku. KGHM liczy straty, a inne polskie firmy handlujące z Chinami uważnie słuchają doniesień z odległego kraju, gdzie sprzedają swoje produkty. Kto oprócz miedziowego giganta może jeszcze stracić?

Chiny to największe w Azji miejsce zbytu dla polskich towarów. Widać też wyraźnie, że coraz odważniej próbujemy zaistnieć na tamtym rynku. W zeszłym roku, według danych GUS, eksport wzrósł o 5,6 proc. i wyniósł już 1,7 mld euro. Tyle, że w tym samym czasie o 19 proc. wzrósł import i wyniósł już 17,4 mld zł. Zatem dziesięciokrotnie więcej kupujemy od Chińczyków niż im sprzedajemy, a w ubiegłym roku bilans ten tylko się pogorszył.

- Oczywiście nasz eksport wyrobów przetworzonych nie był duży, ale rysowały się szanse na wzrosty. Teraz będzie o to dużo trudniej. Wielu przedsiębiorców widziało tam perspektywę i przygotowywało się do ekspansji, rozwijali tam swoje interesy szukając odpowiedzi na rosyjskie sankcje, teraz trzeba będzie zmieniać tę strategię - ocenia ekonomista i były członek RPP, profesor Dariusz Filar.

Szanse na większy eksport daje też projekt Nowego Jedwabnego Szlaku, którego przyszłość ze względu na obecną kondycje chińskiej gospodarki nie jest pewna. Gdyby jednak koncepcja polegająca na utworzeniu specjalnych korytarzy transportowych łączących Chiny z UE została zrealizowana oznaczałoby to spore ułatwienia w wymianie handlowej. Obecnie zaledwie 3,5 proc. handlu odbywa się koleją. Tymczasem ta droga jest tańsza od lotniczej i szybsza niż morska. Skrócenie czasu transportu z 60 dni do 12 otworzyłoby ten kraj na zupełnie nowe towary również i z Polski.

- To najbardziej konkurencyjny rynek na świecie. Trzeba tam inwestować przez pięć lat, by w ogóle myśleć o jakimś zaistnieniu. Niewiele firm stać na takie działania, dlatego trudno się dziwić, że bilans handlowy tak wygląda - mówi Radosław Pyffel, ekspert do spraw Azji i szef Centrum Studiów Polska-Azja.

Według obliczeń GUS, głównymi polskimi towarami sprzedawanymi do Chin w zeszłym roku były: miedź i artykuły z tego surowca – 830 mln USD (734,7 w 2013 r.), maszyny i urządzenia mechaniczne – 563 mln USD (439,3 w 2013 r.) , produkty chemii organicznej – 73 mln USD (69,7 w 2013 r.), produkty mleczarskie – 62 mln USD (37,5 w 2013 r.) Liczby nie są imponujące, ale w zestawieniu do 2013 r. widać wzrosty. Szczególnie duże jeżeli chodzi o polskich producentów mleka.

Chińczycy lubią Wypasione

Rosnąca klasa średnia, obecnie szacowana nawet na 300 milionów klientów, nie zadowala się rodzimą produkcją i szuka towarów z importu. Wiele wskazuje na to, że przypadła nam w udziale część rynku związana z nabiałem. - Chińczycy kupią od nas tylko to czego sami nie są w stanie tak dobrze wyprodukować. Stąd sukces polskiego mleka - ocenia Pyffel.

Szansę chce wykorzystać Mlekovita, największy polski eksporter produktów mleczarskich, który ciągle poprawia swoje wyniki w tym zakresie. - W 2014 r. Mlekovita wyeksportowała blisko 25 proc. swojej produkcji na rynki całego świata, docierając do rekordowej liczby krajów: do państw Unii Europejskiej oraz aż 60 spoza UE, w tym do Chin - mówi Anna Dmochowska z Mlekovity. - Dwa lata temu na targach spożywczych w Szanghaju nasze produkty cieszyły się dużym wzięciem. Tamtejsi konsumenci szczególnie polubili nasze Mleko Wypasione - dodaje.

Warto tez pamiętać, że dla całej branży nadszedł bardzo dobry czas. Według danych Krajowego Związku Spółdzielni Mleczarskich, w 2014 r. wyeksportowano o 15 proc. więcej produktów mleczarskich niż w 2013 r., a byłoby jeszcze lepiej gdyby nie sankcje rosyjskie. Zanim je wprowadzono, czyli przez pierwsze siedem miesięcy zeszłego roku, eksport wzrósł nawet o 23 proc., ale potem zaczęły się spadki. Rosja była największym importerem polskich produktów z tego sektora, dlatego tak ważne jest szukanie nowych rynków.

Sankcje sprawiły, że nie tylko dla mleka zamknięto rosyjskie szlabany. Nie udało się w całości wyeksportować serów, którymi wcześniej zajadali się nad Wołgą. Ostatecznie ograniczono produkcję i na polskie półki trafiły produkty po obniżonych o około 30 proc. cenach. Tymczasem właśnie chiński rynek może tu być właściwą alternatywą. Wprawdzie jeszcze niedawno trudno było tam kupić żółty ser, ale teraz staje się coraz popularniejszy i my też mamy w tym swój udział. W zeszłym roku Chińczycy kupili od nas 62 tony. To oczywiście cały czas niewiele, ale też i trzykrotnie więcej niż w 2013 r.

- Tak naprawdę my się jeszcze nie rozpędziliśmy na tym rynku, a teraz kiedy przez media przetoczy się fala kasandrycznych przepowiedni o tym ze w Chinach już jest albo za chwile nastąpi głęboki kryzys, to nastąpi psychologiczny efekt strachu oraz wycofania i nawet dotychczasowe starania mogą zostać zniweczone, a o polskie sukcesy na tym rynku, niemożliwe bez cierpliwych inwestycji, będzie jeszcze trudniej - ocenia Radosław Pyffel.

Czy tak się stanie w przypadku firmy Barlinek polskiego producenta podłóg drewnianych, który przebojem zawalczył o obecność na tym rynku?

Polskie pianki i podłogi w chińskich domach

Swój pierwszy salon spółka otworzyła już w 2009 r. w Szanghaju. Wprawdzie Chińczycy są znaczącym producentem podłóg, to jednak konsumpcja trzykrotnie przewyższa krajową produkcję. Szansę wyczuł zarząd Barlinka i zdecydował się rozwijać struktury sprzedaży w Państwie Środka.

Polskie podłogi sprzedawane są tam w segmencie premium, a ich ceny znacząco przewyższają te za produkty krajowe. Strategia okazała się na tyle trafna, że już po roku firma otworzyła kolejnych 15 sklepów franczyzowych.

Chińczycy nie gardzą również polską chemią budowlaną, o czym przekonał się Krzysztof Domarecki założyciel i przewodniczący Rady Nadzorczej Grupy Selena FM SA. Dokonania tej firmy na tamtym rynku są na naprawdę imponujące. Grupa w Chinach rozwija się od dziewięciu lat i w tym czasie stworzyła w specjalnych strefach ekonomicznych dwa zakłady w Nantongu i Foshan. Mało tego, ma też sieć ponad 130 punktów sprzedaży w 22 prowincjach tego kraju powierzchni Europy i populacji trzy razy większej niż unijna.

- W Polsce zdarza nam się myśleć że jesteśmy pępkiem świata, ale prawda jest taka, że nikt tam na nas nie czeka. Cały świat jest tam już od lat 90. i walczy o portfele Chińczyków. Konkurencja jest bardzo ostra - ocenia Pyffel. Ze względu na te trudności w znalezieniu swojej drogi na tym rynku Selena zaczęła od joint-venture z chińskimi producentami. Firma Selena Chinuri Foshan już od 2006 r. wytwarza uszczelniacze w prowincji Guangdong.

Początkowa współpraca z miejscowym biznesem była jedyną możliwością na tym gorącym terenie, bo to światowe zagłębie produkcji silikonów. Dla potrzeb zarządczych Grupa wyodrębnia trzy segmenty geograficzne działalności: Unię Europejską, Europę Wschodnią i Azję (m.in. Rosja i Chiny) oraz Amerykę Północną i Południową.

Spółka nie podaje wyników tylko dla Chin, ale dwie liczby dają wyobrażenie tego, jak ważny to rynek. W zeszłym roku Selena pochwaliła się 1,1 mld zł przychodu ze sprzedaży z czego 393 miliony przypadły na Europę Wschodnią i Azję. Głębszy kryzys w Chinach mógłby więc oznaczać dla firmy bardzo wymierne straty. Spółka odmówiła jednak komentarza na ten temat.

Producenci części mogą dostać rykoszetem

Stracić na chińskim kryzysie mogą też polscy producenci części do VW, BMW, Mercedesa czy Audi. Marki tych samochodów są niezwykle popularne wśród chińskiej klasy średniej, a eksport naszych zachodnich sąsiadów do azjatyckiego giganta to nieco więcej niż połowa wszystkiego co sprzedaje tam Unia.

Z kolei Niemcy to największy odbiorca dla naszych producentów z branży motoryzacyjnej. Nie wytwarzamy już polskiego samochodu, ale jesteśmy potęga od podzespołów. Ten moto-eksport to blisko 12 proc. całej naszej zagranicznej sprzedaży. W marcu zeszłego roku, według AutomotiveSuppliers.pl, padł rekord eksport części i komponentów osiągając wartość 702,47 mln euro.

- Jeszcze nie znamy skali tego zjawiska. Jeżeli jednak przyjąć, że będzie to przypominało kryzys z 2008 r., to z pewnością może nastąpić globalne ograniczenie sprzedaży samochodów. Załamanie na rynku chińskim byłoby i dla nas dużym problemem, bo ten rynek jest bardzo ważny dla Niemców - mówi Rafał Orłowski z AutomotiveSuppliers.pl.

Z raportu tej firmy monitorującej przemysł motoryzacyjny w Polsce wynika, że mogłoby to osłabić świetnie rozwijającą się branżę. Wprawdzie w każdym miesiącu pierwszego kwartału tego roku eksport rósł, by w kwietniu spaść o blisko 10 proc. i wynieść 1,57 mld euro. To jednak sprzedaż za granicę części i akcesoriów osiągnął wartość 662,39 mln euro i wzrósł o pół procent. To druga najwyższa wartość w tym roku. Na tę grupę przypadło 42,28 proc. eksportu sektora motoryzacyjnego, o 4,18 proc. więcej niż przed rokiem.

- Nadal najważniejszą grupą produktową przemysłu motoryzacyjnego pozostają części i akcesoria. Ich eksport pnie się do góry już od 12 miesięcy. Zwraca uwagę, coraz silniejsze powiązanie producentów komponentów z odbiorcami z za Odrą. W ciągu roku udział Niemiec w eksporcie części i akcesoriów wzrósł z 41,7 do 43,5 proc. - wylicza analityk.

Zatem, jeżeli rzeczywiście kryzys by się pogłębił, to trzeba by się liczyć z tym, że zamówienia które są teraz na wysokim poziomie mogą się zmniejszyć. Poprosiliśmy o komentarz liderów na tym rynku, ale zarówno Sitech produkujący siedzenia dla VW i Faurecia wytwarzająca deski rozdzielcze, kokpity, panele drzwiowe dla Audi nie odpowiedziały na naszą prośbę do czasu publikacji tego tekstu.

Co dalej z cenami miedzi i węgla?

- Najbardziej martwię się tym, że jesteśmy dużym sprzedawcą miedzi dla Chin. Już teraz widać jak bardzo traci na tym KGHM, a może być jeszcze dużo gorzej - mówi profesor Dariusz Filar. - Tym bardziej to przykre, bo to świetna spółka, która znakomicie się rozwija i ma dobrą strategię. Tyle, że rzeczywiście jest tak, że sytuacja na rynku surowcowym jest niezwykle trudna do przewidzenia - dodaje ekonomista.

Rzeczywiście, obawy inwestorów mogą dotyczyć tylko przyszłości, bo pierwsze półrocze pod względem wyników było dobre. KGHM zarobił prawie 1,2 mld zł, czyli 8 proc. więcej niż w tym samym okresie poprzedniego roku.

Notowania akcji KGHM w ostatnich 3 miesiącach

Chiński "czarny poniedziałek" potężnie wstrząsnął notowaniami miedziowego giganta. Akcje KGHM straciły ponad 14 proc. i w ciągu jednego dnia wartość rynkowa spółki zmniejszyła się o niecałe 2,5 mld zł. Wszystko dlatego, że spowolnienie tej drugiej pod względem wielkości gospodarki bardzo mocno wpływa na spadek cen surowców. W ostatnich dniach ceny na surowcowej giełdzie w Londynie wahają się, ale trend jest zdecydowanie spadkowy.

Warto też pamiętać, że z tak dużą wyprzedażą akcji KGHM-u jednego dnia mieliśmy do czynienia podczas ostatniego kryzysu z 2008 r., kiedy spadki przekroczyły 20 proc. - Zastanawiamy się, czy turbulencje na chińskiej giełdzie możemy zasadnie określać mianem krachu. Nie rozstrzygając tego problemu, chcę powiedzieć że z uwagą obserwujemy spowolnienie chińskiej gospodarki. Chiny są jednym z największych konsumentów miedzi na świecie (odpowiadają za 40 proc. popytu na miedź) - mówi Dariusz Wyborski, rzecznik prasowy KGHM.

- Cena akcji KGHM jest skorelowana z ceną miedzi. W związku z tym KGHM jest pod presją zawirowań na chińskim rynku - dodaje. Rzecznik spółki podkreśla również, że firma ponosi koszty w złotówkach, a przychody realizuje w dolarach. Obecnie amerykańska waluta jest stosunkowo mocny, a to oznacza, że słaba złotówka wspiera KGHM.

Na pytanie o ewentualne zmiany w strategii sprzedażowej spółki związane z problemami u chińskiego odbiorcy Wyborski odpowiada, że firma nie widzi obecnie potrzeby reagowania w szczególny sposób. - Czy miedź będzie sprzedawana w Chinach, Niemczech czy w Polsce - wszędzie będzie miała podobną cenę. Z partnerem chińskim łączy nas wieloletnia umowa ramowa, która określa tonaż rocznej sprzedaży, po cenach ustalanych na podstawie obowiązujących kursów - mówi rzecznik spółki.

Kłopoty w chińskiej gospodarce oznaczają też jej mniejszy apetyt na węgiel. Spadający popyt jeszcze bardziej zdołuje niskie ceny, z którymi już teraz nie są w stanie konkurować polskie kopalnie. Ten mechanizm uwidocznił się też w "czarny poniedziałek", kiedy Bogdanka straciła na giełdzie blisko 30 proc., a JSW nieco ponad 10 proc.

Notowania akcji JSW w ostatnim miesiącu

Wydarzenia w Chinach stawiają też pod znakiem zapytania rządowe projekty ratowania branży przez powiązanie kopalń z energetyką. Już teraz śląskie kopalnie wydobywają węgiel drożej niż są w stanie go sprzedać, nie wydaje się więc, by przy jeszcze niższych cenach, zarządzający spółkami energetycznymi chcieli się do tego mało zyskownego przedsięwzięcia dokładać.

Jastrzębska Spółka Węglowa, która w pierwszym kwartale straciła już 196,7 mln zł wobec straty na poziomie 88,5 mln zł w tym samym okresie ubiegłego roku, może znaleźć się w naprawdę trudne sytuacji. Przedstawicielka firmy w rozmowie z Money.pl stara się jednak zachować zimną krew.

- Plany sprzedażowe spółki są realizowane zgodnie z zawartymi umowami, głównie długoterminowymi. Nie widzimy zagrożenia w zakresie ich pełnej realizacji. Oczywiście, monitorujemy na bieżąco nasze bliższe oraz dalsze otoczenie rynkowe i nie lekceważymy sygnałów z Azji, nie wpadamy jednak w panikę - mówi Marta Jarno, kierownik działu analiz Polski Koks S.A, spółki handlowej JSW.

Zobacz także: Zobacz także: Polscy przedsiębiorcy na chińskim rynku
giełda
wiadomości
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)