Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Witold Ziomek
Witold Ziomek
|
aktualizacja

25 lat na karuzeli. "To biznes jak każdy inny"

52
Podziel się:

Pan Sławek prowadzi wesołe miasteczko. W biznesie jest od 25 lat. Karuzelowy biznes odziedziczył po ojcu, który z kolei przejął go od dziadka. - Nie wyobrażam sobie, żebym mógł robić cokolwiek innego - mówi.

Wesołe miasteczko w Jastrzębiej Górze, które prowadzi pan Sławek
Wesołe miasteczko w Jastrzębiej Górze, które prowadzi pan Sławek (WP.PL, Witold Ziomek)

W Jastrzębiej Górze pada. Na wciśniętych pomiędzy namioty z pamiątkami i plażowymi gadżetami karuzelach jest pusto. Obsługa wesołego miasteczka chowa się przed deszczem pod dachami autodromu i strzelnicy.

- Dzisiaj za dużo nie zarobimy. Taki dzień - wzrusza ramionami Sławek, właściciel objazdowego wesołego miasteczka. Mówi z czeskim akcentem, pochodzi spod Brna. Większą część roku spędza w podróży, jeżdżąc po Polsce z karuzelami.

Wcześniej karuzelowym biznesem zajmował się jego ojciec. Jeszcze wcześniej dziadek.

Zobacz także: Oglądaj też: Polska Ibiza walczy o reputację. Wbrew lokalnemu biznesowi

- Dziadek był cyrkowcem - opowiada Sławek. - W 1948 roku komuniści skonfiskowali mu namiot. Dziadek stwierdził, że ma dość cyrku, kupił strzelnicę i pierwszą karuzelę. Tak się zaczęło.

Biznes jak każdy inny

Dwie karuzele łańcuchowe - jedna większa, dla dorosłych, druga miniaturowa, dla dzieci. Do tego obracająca się ławka, dziecinna karuzela ze zwierzątkami, trampoliny i zamek strachów. Jest też strzelnica i autodrom.

Po drugiej stronie dmuchana zjeżdżalnia i poducha do skakania, którą zajmuje się szwagier Sławka.

- To cały nasz dobytek- opowiada Sławek. Nie chce zdradzić, ile kosztują poszczególne atrakcje, ale przyznaje, że w wędrowne wesołe miasteczko trzeba zainwestować przynajmniej milion złotych.

- To biznes jak każdy inny. Żeby zarobić, trzeba zainwestować i dokładnie planować, co się robi - tłumaczy.

Majątek Sławka próbuję oszacować na podstawie internetowych ogłoszeń dotyczących sprzedaży ruchomych atrakcji. Używana karuzela łańcuchowa kosztuje ok. 35 tys. złotych. Kolejne 30 tys. zł to podłogowa karuzela dla dzieci. Cztery trampoliny z linami bungee kosztują ok. 15 tys. złotych.

Najdroższy jest autodrom. Za używany tor z elektrycznymi samochodzikami trzeba zapłacić ponad 600 tys. złotych.

A zyski? Przejazd karuzelą "Ławka" zajmuje 5 minut. Karuzela ma 17 miejsc, jedno kosztuje 12 złotych. Przy pełnym obłożeniu urządzenie zarabia 204 złote na jednym przejeździe.

Nieco niej, bo 160 złotych na jednym przejeździe zarabia duża karuzela łańcuchowa.

- Robię to już 25 lat, więc musi się opłacać - uśmiecha się Sławek. - Ale to nie jest zabawa. Trzeba dokładnie planować gdzie się stanie, kiedy i szacować ile można zarobić. No i trzeba wziąć pod uwagę, że w niektórych miejscach można stracić. A koszty rosną.

Wszystko kosztuje

Zakup urządzeń to nie wszystko. Do tego trzeba doliczyć koszty prądu, wody i wynajmu placu. I oczywiście pracowników obsługujących karuzele.

- Część pracowników jeździ z nami przez cały czas, innych wynajmujemy tylko sezonowo, do pracy w jednym miejscu - mówi Sławek. - Nie pamiętam takiego roku, żeby nie było problemów z pracownikami. Zawsze zdarzają się sytuacje, że coś jest nie tak. Albo nie przyjdą, albo ktoś przyjdzie pijany.

Koszty wynajmu placu wahają się od kilkuset do kilku tys. złotych. Tereny wynajmuje się od prywatnych właścicieli lub samorządów.

- Wolę podpisywać umowę z prywatnymi - mówi Sławek. - Są przewidywalni, wiadomo czego możemy się spodziewać. A z gminami bywa różnie. W zeszłym roku przegrałem jeden przetarg. No trudno, zdarza się. Zaplanowałem sobie sezon i nagle, dwa tygodnie przed imprezą dostaję informację że mam przyjeżdżać. Dostałem placm bo ten co wygrał przetarg, zrezygnował. Wszystko trzeba było planować na nowo.

Kosztują też kontrole techniczne, bo jak mówi Sławek, w tym roku zmieniły się przepisy. Do tej pory każda karuzela była kontrolowana przez Urząd Dozoru Technicznego raz w roku. Teraz urządzenia przechodzą dodatkowe kontrole, za każdym razem, gdy wesołe miasteczko się rozstawia.

- Taka kontrola to dodatkowy 1 tys. złotych od urządzenia. Ja płacę 4 - za obie karuzele łańcuchowe, ławkę i zwierzątka - mówi Sławek. - Trudno, trzeba się do tego przyzwyczaić. Ja rozumiem, że te kontrole są potrzebne. Tak samo jak ubezpieczenie. Ja mam wykupione takie, że obejmuje cały plac. Jak ktoś nogę złamie na dziurze w chodniku, to też wypłacą. Nie muszę, ale wolę dmuchać na zimne.

Wypadki samochodowe, rany postrzałowe

Godz. 15. Pomimo deszczu do strzelnicy podchodzi grupa roześmianych nastolatków. Po kilku strzałach z wiatrówki udaje im się wygrać pomarańczowego misia. Nagrodę podaje im pracownik siedzący w przyczepie. Wygląda na lekko znudzonego. Przez cały czas stał bardzo blisko linii strzału.

- Czy ktoś tu kogoś postrzelił? - pytam Sławka.

- Mnie na szczęście nie - odpowiada. - Ale mój ojciec kilka razy wyjmował sobie śrut z ręki.

Pytam o inne wypadki.

- Na szczęści nic poważnego - odpowiada Sławek. - Ale czasem się zdarzają. W zeszłym roku na autodrom przyszedł pan z dzieckiem. W samochodzikach są pasy. Kilka razy prosiliśmy, żeby zapiął je dziecku. Odmówił. Powiedział, że bierze za nie odpowiedzialność. Przejazd trwał jakieś 20 sekund, dziecko złamało rękę.

Często zdarza się też, że obsługa musi wypraszać z wesołego miasteczka nietrzeźwych. Dla ich własnego dobra.

- Wczoraj, krótko przed zamknięciem przyszła pani, która już ledwie stała na nogach. Chciała się przejechać na ławce - opowiada Sławek. - Grzecznie poprosiłem, żeby oddała żeton do kasy, bo może jej się stać krzywda. Obyło się bez awantury, ale nie zawsze tak jest. Czasami musimy wzywać policję lub ochronę.

Karuzela zysków i strat

W Jastrzębiej Górze wesołe miasteczko zostaje do początku września. Choć pogoda jest raczej barowa i klientów jak na lekarstwo, o zyski Sławek się nie martwi.

- To jest takie miejsce, w którym zazwyczaj wychodzimy na swoje - mówi. - Nie ma jakiegoś wielkiego obłożenia, ale przez te dwa miesiące mamy stabilny, spokojny zysk. To ważne, bo w tym biznesie nie da się przewidzieć zarobków.

Zdarza się, że w ciągu doby wesołe miasteczko zarabia tyle, ile przez miesiąc w innym miejscu. Bywa też tak, że nie zarobi nawet na paliwo.

- Staliśmy kiedyś w Chrzanowie. Pojechaliśmy na tydzień, nie liczyliśmy na jakieś wielkie zyski. Okazało się, że mieliśmy masę klientów. Karuzele chodziły non stop. Szło tak dobrze, że dwa razy przedłużałem najem placu o tydzień. Zarobiliśmy naprawdę dużo - opowiada Sławek. - W następnym roku zarezerwowaliśmy plac od razu na miesiąc. I ledwie zarobiliśmy na paliwo. Dlaczego? Nie mam pojęcia.

Najlepiej wesołe miasteczka zarabiają na krótkich imprezach, jak dożynki, dni miasta czy odpusty. Nieraz w jeden dzień zyski są większe, niż przez cały miesiąc.

- Staliśmy kiedyś w małej miejscowości na Pomorzu. Pogoda była brzydka, nic się nie działo. W piątek przyjechali do nas panowie z sąsiedniej gminy, którzy organizowali dożynki we wsi 40 kilometrów dalej. Poprosili, żebyśmy przyjechali z jakąś jedną karuzelą - opowiada Sławek. - Zgodziliśmy się, bo i tak nam nie szło, a do tego oferowali plac za darmo. W tej miejscowości było może ze 20 domów a ludzi tyle, że następnego dnia przywieźliśmy resztę atrakcji. Bawili się do rana.

Cały czas w drodze

Za rozłożonymi karuzelami stoi kilka przyczep i samochody. To tymczasowy dom Sławka i jego rodziny.

Ze swoim wesołym miasteczkiem Sławek jeździł też na Ukrainę. Przestał odkąd Rosja zajęła Krym. Mówi, że sytuacja polityczna jest niepewna i może być niebezpieczna.

Teraz jeździ głównie po Polsce. Od wczesnej wiosny do późnej jesieni. Na zimę wraca do Czech.

- W Polsce czuję się jak w domu, chociaż non stop jestem w podróży - opowiada. - Mam tu wielu przyjaciół. Tylko dwa razy czułem się zagrożony. Raz, gdy na placu, za który zapłaciłem 10 tys. złotych kaucji ustawiły się dwie grupy kibiców i chciały się bić. Drugi raz, gdy brat mojego pracownika wylądował w szpitalu, ciężko pobity.

Jedynym świętem, jakie obchodzi Sławek i jego rodzina jest Boże Narodzenie. Mają taką zasadę, że 25 grudnia nie pracują, choćby nie wiem co. We wszystkie inne są gotowi do pracy.

- Może to się wydaje takie fajne i beztroskie, ale bywa ciężko. To takie życie na walizkach - mówi Sławek. - Ale ja nie mógłbym robić nic innego. Nie wyobrażam sobie pracować po 8 godzin, w tym samym miejscu, codziennie. Ja muszę być w ruchu. Te karuzele to nie tylko biznes, to pewien styl życia i pasja.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

gospodarka
wiadomości
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(52)
WYRÓŻNIONE
mg
5 lata temu
w jakim języku piszecie ? złamane ręki ?
szpinak
5 lata temu
Najgorsze te złamane ręki Pana redaktora
hkkhoioiu
5 lata temu
respect.
NAJNOWSZE KOMENTARZE (52)
Fela
5 lata temu
Piszecie tak stylistycznie, jak mówi Bolek czyli "dwoma ręcami"
Lewa Renka Ku...
5 lata temu
Mój Boże, czy widzisz poziom współczesnych dziennikarzy? Połam im renki za takie nagłówki!
Rys
5 lata temu
Zlamane reki....
a nazywa się ...
5 lata temu
Wio koniku, wio.... pora już do wesołego miasteczka... wio, chajronie, wio tam zabawa na ciebie czeka. Byle z dala od dusz ludzkich, uciśnionych maluczkich , przestań udawać człowieka, artysto kabaretowy.
Śrut
5 lata temu
Prawdziwa "rozrywka" dla "pińcetplusowców" !
...
Następna strona