W czwartek mBank opublikował zrewidowane prognozy gospodarcze dla Polski na 2020 rok. Według ekspertów PKB zmniejszy się w ciągu roku o 4,2 proc.
Te szacunki przebił jeszcze bank Pekao.
Prognoz, które tak wyraźnie zakładają recesję w Polsce, było zresztą więcej. Wcześniej w podobnym tonie wypowiedziały się Credit Agricole, ING, Citi Handlowy czy Morgan Stanley.
Tylko co ta recesja oznacza? Wielu Polaków wciąż nie do końca ma świadomość, w jaki sposób spadek PKB (w przeciwieństwie do bezrobocia czy inflacji) przekłada się na ich codzienne życie.
Ale technicznie mechanizm jest podobny. Zarówno inflacja, bezrobocie, jak i dynamika PKB są efektem tego, co przez cały rok działo się na poszczególnych polach (odpowiednio: ceny w sklepach, rynek pracy i cała gospodarka). Jeśli w rok stopa bezrobocia wzrosła o 10 pkt. proc., to znaczy, że 10 proc. Polaków straciło pracę. Tu działa to podobnie.
Na początek: co to jest PKB? Gdy zerkniemy do definicji, to dowiemy się, że jest to "zagregowana wartość dóbr i usług finalnych wytworzonych przez narodowe i zagraniczne czynniki produkcji na terenie danego kraju w określonej jednostce czasu".
A po polsku? PKB to w dużym uproszczeniu wspólny worek, do którego zaliczamy wszystko, co w danym roku jakakolwiek firma działająca w Polsce wyprodukowała lub dostarczyła klientowi.
Im więcej jedzenia sprzeda sklep spożywczy albo im więcej klientów obsłuży fryzjerka, tym więcej dorzucą od siebie do PKB. Jeszcze prościej: PKB to po prostu zsumowana wartość gospodarki.
Mniejsze PKB to efekt domina
Jak więc czytać spadek tego wskaźnika? Skoro zakładamy, że PKB zmniejszy się o 4,2 proc., to znaczy, że firmy działające w Polsce wyprodukowały (lub dostarczyły) o 4,2 proc. mniej dóbr (lub usług) na rynek niż rok wcześniej.
- Recesja oznacza, że po prostu wszyscy "mamy mniej" - tłumaczy ekonomista Marek Zuber.
A skoro firmy produkują mniej, to znaczy, że może nie potrzebują aż tylu pracowników. I zwolnią część załogi. Albo po prostu mniej im zapłacą. Albo po prostu w przyszłości podniosą ceny, żeby się odbić.
- To automatycznie oznacza, że nie mają też pieniędzy na inwestycje, otwieranie nowych placówek, podwyżki czy rekrutację nowych pracowników - wyjaśnia ekonomista. I dodaje, że spadek PKB o 4,2 proc. nie znaczy, że zatrudnienie też zmaleje o 4,2 proc. - To nie działa "jeden do jednego".
Co więcej, skoro firmy wyprodukują i sprzedadzą mniej, to zapewne też mniej zarobią. A skoro mniej zarobią, to i podatek zapłacą niższy. Niższy podatek to mniej pieniędzy w budżecie i w efekcie - mniej środków do wydania. Na 500+, na drogi, na emerytury czy na edukację.
- Będzie nas stać na mniej niż do tej pory. A przecież wciąż nie wiadomo, co z cenami żywności - mówi Zuber. Pół biedy, jeśli firmy (dziś wstrzymane) od razu po kryzysie zaczną produkować na pełnych obrotach. Ale to optymistyczny scenariusz.
- Na dodatek znowu słyszymy o suszy. A to oznacza słabsze plony i mniej surowca - tłumaczy ekonomista. Mniej żywności na rynku automatycznie oznacza wyższe ceny. To już czysta ekonomia i prawo popytu i podaży.
W efekcie więc zarabiać będziemy mniej, a w sklepach ceny pójdą w górę. Tak w dużym uproszczeniu może wyglądać spadek PKB w praktyce.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl