Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Katarzyna Bartman
|
aktualizacja

Polacy wracają na Wyspy. Nie wszyscy dostaną tam drugą szansę

993
Podziel się:

Polacy reemigrują na Wyspy. Wolą przetrwać kryzys tam niż w kraju. Nie wszyscy będą jednak mile witani. Z kolei ci, którzy zostali po brexicie w Wielkiej Brytanii, narzekają na rosnące koszty życia i niskie płace, ale o powrocie do ojczyzny również nie myślą. Biedy bowiem nie widać. - Nawet jeśli płyniemy na Titanicu na górę lodową, to niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę – ocenia Polak mieszkający w Bristolu.

Polacy wracają na Wyspy. Nie wszyscy dostaną tam drugą szansę
Coraz więcej Polaków decyduje się na reemigrację do Wielkiej Brytanii. Pytają na forach internetowych, czy posiadany status osiedleńca wystarczy, by brytyjskie władze ich wpuściły ponownie (Flickr, oatsy40)

Oto #TOP2022. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku

Polacy wracają na Wyspy. Po kilku latach, a nawet zaledwie miesiącach pobytu w kraju część Polaków, którzy zdecydowali się na powrót, teraz znowu pakuje walizki. Na internetowych forach dla Polonii pełno jest wpisów z pytaniem, czy mając status osiedleńca, można wrócić bez przeszkód na Wyspy.

"Od mojego wyjazdu z Wielkiej Brytanii upłynęły już dwa lata. Mam status osiedleńca. Czy przy powrocie, który planuję niebawem, muszę starać się o brytyjską wizę powrotną?" – pyta na grupie facebookowej dla reemigrantów pani Bożena.

Tłumaczy, że chce wyjechać, by pomóc finansowo dzieciom w Polsce, które spłacają kredyt za dom. Miesięczna rata przewyższa już ich dochody. Podobnych wpisów jest bardzo wiele.

Z kolei pani Katarzyna napisała tak:

Wróciliśmy do Anglii z całą rodziną po trzech latach pobytu w Polsce. Różowo nie jest, ale z perspektywy tych kilku miesięcy (przyjechali na Wyspy w kwietniu br.) mogę powiedzieć, że to była bardzo dobra decyzja. Odetchnęliśmy z ulgą.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Gigantyczny problem z długiem. Ekonomista nie ma litości dla rządu. "Wina przekonania, że ze wszystkiego da się wyłgać"

Mądry Polak po powrocie?

Jarosław Machowiak, polski dziennikarz, który od kilku lat mieszka w Bristolu, chociaż zastrzega, że nie utrzymuje kontaktów z brytyjską Polonią, również potwierdza, że Polacy, którzy wrócili do ojczyzny, znowu wracają na Wyspy i jest to bardzo zauważalny trend. Jednocześnie mówi, że nie każdy, kto wpadł na taki pomysł, będzie tu przyjęty z otwartymi rękoma. W Wielkiej Brytanii po brexicie wiele się zmieniło.

Jak podkreśla, osoby, które nie mają do kogo i czego wracać na Wyspach, będą miały problemy głównie z powodu braku mieszkania. Ceny za wynajem domów i mieszkań poszły mocno w górę.

– Trzy lata temu za 750 funtów miesięcznie stać mnie było na wynajęcie domu z trzema sypialniami, dziś za tę sumę można znaleźć co najwyżej dwupokojowe mieszkanie na obrzeżach Brystolu – podaje przykład nasz rozmówca.

On sam spłaca kredyt za dom. Zaciągnął go w 2019 r. na jeszcze - jak podkreśla - dobrych warunkach, chociaż i tak rata pochłania mu obecnie 25 proc. jego dochodów.

– W okresie trzech ostatnich lat bank podniósł mi opłaty w sumie o jakieś 15 funtów miesięcznie. Takich kredytów dziś na rynku już nie ma. Prowizje, opłaty i odsetki są dużo wyższe. Mało kogo dziś stać na kredyt hipoteczny, a i banki nie są skłonne ich udzielać. Coraz mniej osób ma zdolność kredytową – opowiada.

Bo o ile od brexitu ceny na rynku nieruchomości poszybowały w górę, to pensje już nie. Przy 10,1 proc. inflacji, jaka jest obecnie odnotowywana na Wyspach, pracodawcy nie są skłonni dawać żadnych podwyżek. Tłumaczą, że muszą dopłacać więcej na ubezpieczenia za pracowników.

– Od kwietnia tego roku dostaję więc tylko niecałego funta za godzinę więcej. To w żadnym wypadku nie rekompensuje mi rosnących kosztów życia – przyznaje mieszkaniec Brystolu.

Bal na Titanicu?

Jak sobie radzi z drożyzną? Musi kontrolować wydatki, oszczędzać i wszystko starannie obliczać, a także więcej pracować, by na wszystko spokojnie mu starczyło. Bierze więc nadgodziny w pracy.

– Jeżdżę do pracy dieslem. Przez ostatnie kilka miesięcy ceny na stacjach benzynowych rosły do poziomów, których dawno nikt na Wyspach nie widział. Teraz się już ustabilizowały, a nawet zaczynają powoli spadać – mówi Jarosław.

Za litr benzyny trzeba zapłacić obecnie ok. 1,66 funta, a oleju napędowego – 1,9 funta. – Musi mi miesięcznie wystarczyć tankowanie 70 litrów – opowiada.

Rzadziej sięga też w tygodniu po luksusowe rzeczy, drogie wina i żywność z importu zastępuje tańszymi zamiennikami. Podwyżki cen żywności na Wyspach są najwyższe od 40 lat.

Oszczędza też energię elektryczną, chociaż zarówno rząd w Londynie, jak i władze lokalne Brystolu oferują dość duże dopłaty do rachunków za energię.

Priorytetem dla Jarosława jest spłata kredytu za dom. Na Wyspach chce zostać do końca swoich dni. O powrocie do kraju nawet nie myśli.

- Ludziom żyje się trochę trudniej niż przed brexitem, ale biedy nie ma. Jest praca, można za nią przeżyć, a nie tylko wegetować. Jeśli jest nawet tak, że płyniemy na Titanicu wprost na lodową górę, to chyba mało kto tutaj zdaje sobie z tego sprawę – mówi otwarcie nasz rozmówca.

Pan Arkadiusz Gręda z Cardiff (stolica Walii) uważa jednak, że pierwsze sygnały tego, że nad Wyspy nadciąga "gospodarcza katastrofa", są już dostrzegalne.

"W środę wyłączyli nam w całym mieście na godzinę prąd, potem znowu na 10 minut, a potem na kolejne 20 minut. Światło było tylko na klatkach schodowych domów i ulicznych latarniach, poza tym wszędzie było zupełnie ciemno. Mieszkam na Wyspach już 17 lat i tylko raz przeżyłem tu coś podobnego" – napisał do nas na Facebooku.

Z kolei pan Arkadiusz z Bridgend (południowa Walia) opisuje, że pracuje w dużych magazynach, gdzie szykują się zwolnienia, bo ludzie przestali kupować "pierdoły" i ograniczają się tylko do tego, co niezbędne, więc zapotrzebowanie na pracowników jest też mniejsze. – Od brexitu ceny towarów w sklepach wzrosły o jakieś 50 proc. Ludzie jeżdżą na zakupy tam, gdzie jest najtaniej. Skończyło się życie ponad stan – kwituje krótko.

Wszyscy boją się budżetu na 2023 r.

Czego najbardziej obawiają się Polacy na Wyspach w nadchodzących miesiącach? Słabnącego funta, pogłębiającej się inflacji, a także… wzrostu obciążeń podatkowych.

– W nowym budżecie na 2023 r. (który ma zostać upubliczniony 17 listopada – przyp. red.) kanclerz skarbu ma podobno poinformować o wzroście podatków i dużej redukcji wydatków o co najmniej 35 mld funtów – mówi Barbara Mirowska, redaktor polonijnego portalu "Polish Express".

Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią nowego ministra finansów Jeremy'ego Hunta - trudne decyzje będą musiały zostać podjęte, gdyż rząd musi zapewnić rynki finansowe o wiarygodności Wielkiej Brytanii. – Niestety wiarygodność ta po ostatnich zawirowaniach, związanych z minibudżetem kanclerza skarbu Kwasiego Kwartenga, mocno osłabła – przyznaje nasza rozmówczyni.

Według Mirowskiej przewiduje się ponadto, że w jesiennym oświadczeniu dotyczącym budżetu na przyszły rok znajdzie się także informacja o zamrożeniu progu podatku dochodowego (do 2028 r.), który zwykle był podwyższany każdego roku.

– Pojawiły się także niepotwierdzone informacje o rzekomym podatku akcyzowym za pojazdy elektryczne, jednak Ministerstwo Skarbu odmówiło komentarza na ten temat przed ogłoszeniem planu fiskalnego – informuje dziennikarka.

Napięcie związane z planowanym przez rząd zaciskaniem pasa i pogarszającymi się warunkami życia, mają już swoje odbicie na ulicach brytyjskich miast.

W Liverpoolu protestują pracownicy portowi, a to dopiero początek. Szykuje się bowiem coś znacznie większego: wielka fala strajków ma się przetoczyć przez cały kraj obejmując zarówno sektor publiczny, jak i prywatny. Ma ona objąć m.in. koleje, usługi pocztowe, sądy czy wywóz śmieci.

Niedawno w Londynie zorganizowano protest pod hasłem "Britain is Broken". Jego uczestnicy domagali się natychmiastowych wyborów powszechnych, podjęcia zdecydowanych działań w kwestii niskich płac oraz uchylenia "antyzwiązkowych" przepisów o zatrudnieniu.

Kiedy zapytaliśmy naszych rodaków żyjących na Wyspach, czy przyjazd na Wyspy to dobry plan na życie, odpowiedzi były bardzo różne. Jednak wszyscy byli zgodni co do jednego: mimo kryzysu, życie tam jest dużo łatwiejsze niż w Polsce.

"W UK życie jest lżejsze i lepsze. Nawet osoba samotna pracująca na cały etat za najniższą stawkę (9,18 funta za godzinę po ukończeniu 21 lat - przyp. red.) żyje skromnie, ale nie chodzi głodna" - napisała pani Beata z Oxfordu.

Katarzyna Bartman, dziennikarz money.pl

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(993)
Ola
3 tyg. temu
W UK jest teraz tragedia. Sporo moich znajomych ja rowniez chce wyjechac ale nie ma z czym. Atmosfera tez jest fatalna. Bedzie coraz gorzej. Taka jest prawda na kwiecien 2024r.
PolandPoverty
rok temu
2x wyjeżdżałem do Północnej Anglii, łącznie 12 lati wystarczy. Język angielski otwiera lepsze drzwi do kariery niż UK.
Mieszkający w...
rok temu
Ciekawe zjawisko , mieszkam w UK 13 lat i jak narazie widzę zwiększająca się liczbę wracających do Pl bo jak twierdzi większość ( jaki jest sens biedowac w Anglii ) powodzenia takim niezweryfikowanymi wiadomością
lutek
rok temu
po 6 latach w belfaście wróciłem do polski w 2010 w międzyczasie była beznadziejna holandia dzisdostwo jakich mało, niemcy przereklamowane , ale poważnie myślę o powrocie do belfastu nie wiem jak tam teraz ale na pewno nie gorzej niż tu .
general
rok temu
Wytrzymalem tu rok i jeden miesiac. W styczniu wracam do Anglii do mojej starej pracy.
...
Następna strona