Zwolennicy i przeciwnicy Traktatu Lizbońskiego w Irlandii mobilizują siły przed jutrzejszym referendum.
To jedyny kraj Unii, który zdecydował się na ratyfikację dokumentu w powszechnym głosowaniu, bo wymaga tego konstytucja. W pozostałych państwach Traktat jest przyjmowany przez parlamenty.
Ostatni dzień przed głosowaniem dwa obozy próbują przekonać sporą grupę niezdecydowanych - niektóre sondaże mówią nawet o jednej trzeciej społeczeństwa. - _ Wciąż się waham, muszę jeszcze parę rzeczy posprawdzać _ - mówi jeden z mieszkańców Dublina.
Takie osoby będzie chciał przyciągnąć irlandzki premier, który dziś wyrusza w kolejną podróż po kraju, by osobiście zachęcać do głosowania na TAK. Ma zapewniać, że traktat usprawni działanie Unii i nie jest zagrożeniem dla neutralności Irlandii, co sugerują jego przeciwnicy, nie zmusi kraju do złagodzenia przepisów antyaborcyjnych i nie zalegalizuje małżeństw homoseksualnych. Niektórzy uważają jednak, że ta kampania jest już trochę spóźniona. - _ Można to było lepiej zrobić _ - przyznaje jeden z Irlandczyków.
Tymczasem obóz przeciwników Traktatu prowadził kampanię dłużej i był bardziej widoczny. Przestrzegał między innymi przed ujednoliceniem stawki podatku od przedsiębiorstw, która w Irlandii jest jedną z najniższych, czy przed tanim importem wołowiny z Ameryki Łacińskiej. W ostatnim czasie obóz ten zyskiwał coraz większe poparcie.
Niedawne sondaże mówią, że walka przeciwników i zwolenników jest bardzo wyrównana. Pod koniec ubiegłego tygodnia przewagę mieli ci, którzy zagłosują przeciwko, kolejne sondaże wskazywały jednak na nieznaczną przewagę zwolenników.