Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

W Sejmie jak na jarmarku?

0
Podziel się:

To co widzimy w telewizji to tylko namiastka tego co dzieje się w Sejmie. To i tak wystarczy by dojść do wniosku, że sceny z parlamentu przypominają czasem te z kiepskich seriali. Jak to wcześniej bywało? O tym poniżej w reportażu Joanny Tańskiej.

To co widzimy w telewizji to tylko namiastka tego co dzieje się w Sejmie. To i tak wystarczy by dojść do wniosku, że sceny z parlamentu przypominają czasem te z kiepskich seriali. Dlaczego? O tym poniżej w reportażu Joanny Tańskiej.

Poseł Andrzej Sielańczyk z UPR stwierdził kiedyś, że tylko 120 posłów wie, po co dostali mandat. Janusz Piechociński z PSL podzielił kolegów na trzy kategorie: liderów robiących politykę i pokazujących się w mediach (tzw. fighterów), za nimi drepczą cicho tzw. konie pociągowe legislacji, resztę stanowią wypełniacze.

Od IV kadencji zaczęto powszechnie przenosić do parlamentu techniki ulicznych protestów, blokując np. trybuny sejmowe. 11 października 2000 r. po raz pierwszy z mównicy nie chciał zejść Gabriel Janowski. Poseł domagał się wprowadzenia do porządku obrad debaty o polskim cukrownictwie. Nie pomogła groźba wyłączenia mikrofonu. W końcu zdenerwowany marszałek Płażyński ogłosił przerwę. Wychodząc dodał: – Pan poseł, jeśli chce, niech mówi dalej.

Kiedy w 1990 r. posłanka Grażyna Staniszewska powiedziała w sali plenarnej, że w Ministerstwie Finansów jest bajzel, jej zdegustowana koleżanka klubowa Maria Stolzman zaprotestowała przeciwko publicznemu używaniu nieparlamentarnych słów, zaś wiceminister finansów zaperzył się, że nie potrafi odpowiadać komuś, kto używa rynsztokowego języka. Już wkrótce obserwatorzy sceny politycznej alarmowali, że wypowiedzi wielu posłów w Wysokiej Izbie i poza nią sprawiają wrażenie, iż korzystają oni „pełną gębą z błazeńskiego przywileju bezkarności”. Leszek Moczulski rzucał z trybuny kalamburem: „PZPR to Płatni Zdrajcy, Pachołki Rosji”, a poseł Artur Zawisza zwracał się do lewej strony sali: „Mołczat sabaki!”. Tadeusz Iwiński z SLD odgryzał się Janowi Łopuszańskiemu z ZChN: „Polska miała tyle wspólnego z komunizmem, co inkwizycja z chrześcijaństwem”.

Alkoholowe biesiady właściwie od zawsze były wpisane w polskie życie polityczne. Wielu prominentów z rozrzewnieniem wspomina imprezy ze wschodnimi sojusznikami, gdzie najcenniejszym walorem była „twarda” głowa. Zakrapiane spotkania odbywały się jednak z dala od drętwego Sejmu, raczej w leśnej głuszy przy okazji polowania lub na daczy zasłużonego działacza. W Sejmie PRL, jeśli nawet dochodziło do alkoholowych ekscesów, to opinia publiczna nie miała szans się o nich dowiedzieć.

Bujne życie towarzyskie przy Wiejskiej rozkwitło w I kadencji. Sejmowy hotel – zwłaszcza w pierwszych kadencjach III RP – bardziej przypominał internat dla niegrzecznej młodzieży niż miejsce odpoczynku polityków. Posłowie uwolnieni spod kurateli żon nie marnowali okazji i hucznie imprezowali. Słynęli z tego zwłaszcza ci z PSL. Sprowadzane kapele ludowe potrafiły przygrywać do białego rana.

Do kuluarowej historii parlamentaryzmu przeszła impreza zorganizowana przez liderów Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Okazja była ważna, bo właśnie prezydent Lech Wałęsa zdecydował o skróceniu kadencji, co dla wielu mogło się stać ostatecznym pożegnaniem z immunitetem i kolegami z poselskich ław. Świadkowie wspominali później z nostalgią: „Wicemarszałek Jacek Karczewski stał na czworakach, a na jego plecach, niczym jeździec na koniu, siedział okrakiem były premier Jan Krzysztof Bielecki i śpiewał: szable do boju, lance w dłoń, bolszewika goń, goń, goń”.

wiadomości
polityka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(0)