Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Węgry: Zamieszki wywołali chuligani?

0
Podziel się:

Węgrzy będą jeszcze demonstrować, ale pokojowo - uważa historyk Janos Tishler. W starciach w Budapeszcie rannych zostało ponad 150 osób.

Węgry: Zamieszki wywołali chuligani?
(PAP/TAMAS KOVACS)

Węgrzy będą jeszcze demonstrować, ale pokojowo - uważa historyk Janos Tishler. Sugeruje on, że starcia z policją wywołali stadiownowi chuligani. W Budapeszcie rannych zostało ponad 150 osób.

Manifestanci, którzy domagali się dymisji premiera, zajęli na chwilę budynek węgierskiej telewizji publicznej. Były dyrektor Instytutu Węgierskiego w Warszawie powiedział, że Węgrzy będą jeszcze demonstrować, ale pokojowo.

Janos Tishler podkreślił, że Węgrzy są zszokowani tym, co działo się w nocy. Podkreślił, że bójki wywołali nie przeciwnicy węgierskiego premiera, ale stadionowi chuligani.

Janos Tishler podkreślił, że zgodnie z tym, co zapowiedział premier Węgier Ferenc
Tishler:Do kolejnych starć nie dojdzieGyurcsany na konferencji prasowej, najważniejszym zadaniem rządu jest obecnie przywrócenie porządku publicznego. Według historyka w obecnej sytuacji premier nie może podać się do dymisji.

Premier Węgier Ferenc Gyurcsany zarzucił policji, że dopuściła do zamieszek. Według szefa rządu zamiast od razu zareagować, policjanci stali i przyglądali się rozwojowi sytuacji.

Do ulicznych protestów doprowadziła wypowiedź premiera Gyurcsany'ego, którą ujawniło
Tishler: Chuligani wykorzystali okazję by wywołać awanturę publiczne radio. Padła ona podczas majowej dyskusji za zamkniętymi drzwiami, w której uczestniczyli szef rządu i deputowani z jego partii. Powiedział on wówczas, że przez ostatnie półtora roku-dwa lata wyłącznie kłamał na temat osiągnięć rządu.

Z kolei Mariusz Bocian z Ośrodka Studiów Wschodnich uważa, że upubliczniona wypowiedź premiera Węgier spowoduje klęskę socjalistów w wyborach samorządowych w tym kraju. Odbędą się one za dwa tygodnie. Ekspert zauważył , że jednak pozycja premiera Ferenca Gyurcsany'ego jest na Węgrzech bardzo silna, a reakcja opozycji na wypowiedź premiera była zbyt późna.

Sytuacja polityczna na Węgrzech jest pochodną polityki gospodarczej, którą socjaldemokraci prowadzili w tym kraju od 4 lat - uważa główny ekonomista PKO BP Łukasz Tarnawa. Ekonomista podkreślił, że Węgrzy po prostu żyli ponad stan. Obecnie rządzący zbierają owoce nieodpowiedzialnej polityki gospodarczej.

Stolica Węgier była już kilkakrotnie sceną demonstracji, których uczestnicy kontestowali gospodarcze plany centrolewicowego rządu Ferenca Gyurcsanya. Frekwencja na tych imprezach nie przekraczała jednak kilku tysięcy ludzi, powstrzymywali się oni również od jakichkolwiek aktów przemocy.

W ostatnich miesiącach społeczne nastroje na Węgrzech wyraźnie pogorszyły się w obliczu nieuchronnych wyrzeczeń, z jakimi łączy się polityka gospodarcza obecnego rządu. Podwyżce podatków ma towarzyszyć cofnięcie dotacji, co zaowocuje przede wszystkim znacznym wzrostem cen gazu i innych nośników energii. Zamiast zapowiadanego wcześniej kredytowania studentom opłat za naukę, zdecydowano się ściągać je od przyszłego roku bez żadnych rekompensat. Zaś opłaty za wizyty u lekarza pomóc mają w przezwyciężeniu krytycznej sytuacji materialnej służby zdrowia. Mimo deklarowanych obietnic i aplikowanych społeczeństwu surowych przedsięwzięć oszczędnościowych, osiągnięcia Gyurcsanya w uzdrawianiu finansów państwa są nikłe.

Jeszcze na początku lipca rząd deklarował, iż deficyt tegorocznego budżetu zamknie się w granicach 8 procent produktu krajowego brutto, tymczasem obecnie mówi się, że będzie to 10,1 procent - co oznacza niechlubny rekord w skali całej Unii Europejskiej. Jak wiadomo, obowiązujący państwa strefy euro pakt stabilizacyjny wyznacza 3 procent PKB jako maksymalny poziom rocznego deficytu finansów publicznych.

Tegoroczne prognozy budżetowe są tym bardziej niepokojące, że skumulowana wartość węgierskiego długu publicznego osiągnęła w ubiegłym roku niemal 59 procent rocznego PKB. Jest to co prawda wyraźnie mniej niż u unijnych rekordzistów Włoch (blisko 109 procent) i Belgii (ponad 94 proc.), ale znacznie więcej niż w Polsce (niecałe 48 proc.).

ZOBACZ TAKŻE

wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(0)