Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Agata Kołodziej
Agata Kołodziej
|

Twórca Yanosika broni kierowców. Nie tylko oni ponoszą winę za wypadki

151
Podziel się:

Kto jest winny wypadków na polskich drogach? Zdaniem Adama Tychmanowicza, twórcy Yanosika, pastwienie się wyłącznie nad kierowcami jest błędem. Dowodem mają być statystyki z jego aplikacji, które pokazują fatalne w skutkach remonty dróg.

Twórca Yanosika broni kierowców. Nie tylko oni ponoszą winę za wypadki
(East News/Andrzej Hulimka/REPORTER)

Agata Kołodziej, money.pl: Polskie drogi to sielanka, nie ma wypadków, wszyscy jeżdżą odpowiedzialnie, a do tego nie ma ograniczeń prędkości, bo wszędzie mamy autostrady – ma Pan czasem takie koszmary?

Adam Tychmanowicz, prezes Neptis S.A., twórca Yanosika: Dlaczego koszmary? Bardziej tutaj pasuje określenie bujania w obłokach. Wszyscy podróżujemy po polskich drogach i wiemy, jak niestety wygląda rzeczywistość.

I nie wierzy Pan, że któryś rząd w końcu te sny zrealizuje? Bo jak będą autostrady, Yanosik nie będzie już potrzebny. Informacje, gdzie są utrudnienia w ruchu to jedno, ale nie oszukujmy się, kierowcy używający Yanosika korzystają z niego, żeby wiedzieć, gdzie zwolnić i nie dać złapać się policji.

Aby ukształtować taką rzeczywistość potrzeba bardzo dużego nakładu pracy i pieniędzy. Idea Yanosika od samego początku opiera się na bezpiecznym podróżowaniu. Jeśli kierowca wie, co może czekać go na trasie, to jest w stanie przygotować się do manewru z odpowiednim wyprzedzeniem. Sam bardzo dużo jeździłem po Polsce i miałem już dość CB-Radia. I nie chodziło tylko o kontrole prędkości, ale o to co się dzieje na drodze. Realizowałem swoją potrzebę wygodnego wzajemnego informowania się. Pamiętajmy, iż Yanosik to nie tylko komunikator, ale również nawigacja omijająca korki działająca w trybie on-line.

To zresztą ciekawe, bo na początku razem z moim przyjacielem i wspólnikiem nie analizowaliśmy, dlaczego warto zrobić takie rozwiązanie jak Yanosik, ale dlaczego tego nie zrobić. Pomysł wydawał się banalnie prosty – zamienić CB-Radio, które szumi, w radio cyfrowe. Szukaliśmy dziury w całym, ponieważ wydawało nam się, że przecież ktoś już wcześniej powinien na to wpaść. Ostatecznie nie znaleźliśmy powodu, by tego nie robić, więc postanowiliśmy, że zaryzykujemy.

Jak duże było to ryzyko?

Teraz myślimy o Yanosiku jako o aplikacji, ale początkowo to nie była aplikacja tylko urządzenie, które zawierało GPS i musiało zapewnić łączność GSM. W związku z tym wdrożenie takiej innowacji wiązało się z zupełnie innym poziomem ryzyka, gdyż musiałem zainwestować spore środki nie tylko w opracowanie, ale i w produkcję seryjną.

Dziś użytkownik myśli: ściągnę aplikację i najwyżej ją wyrzucę ze swojego telefonu, jak mi się nie spodoba. To jest i plus i minus, bo jest niska bariera wejścia, ale również niska bariera wyjścia. Wprowadzając Yanosik na rynek musieliśmy pokonać barierę wejścia, która wynosiła kilkaset złotych za urządzenie, które klient musiał kupić. Ale udało się i dziś społeczność Yanosika wynosi ok. 1,5 mln unikalnych użytkowników miesięcznie, a w ciągu dnia w godzinach szczytu na polskich drogach jest jednocześnie nawet ponad 160 tys. użytkowników online.

Tą liczbą - 1,5 mln użytkowników – chwaliliście się już prawie trzy kwartały temu. To znaczy, że ta liczba przestała rosnąć i Yanosik doszedł właśnie do sufitu?

Na pewno nie, bo widzimy, że użytkowników chwilowych zdecydowanie przybywa. Liczba użytkowników związana jest z cyklem rocznym, bo w długie weekendy czy w wakacje jest ich znacznie więcej. Wystarczą 2-3 długie weekendy wypadające blisko siebie, żebyśmy skoczyli z 1,5 mln do 1,7 mln unikalnych użytkowników. Jednocześnie cały czas wzrasta liczba pobrań, a więc i popularność aplikacji.

A gdzie dla Was jest ten sufit?

Tego jeszcze nie wiemy. Mamy w Polsce kilkanaście milionów aktywnych kierowców i tej liczby możemy nie przekroczyć. Jednak _ sky is the limit _ i tego się trzymamy.

Wróćmy do CB-Radia. Dlaczego miał go pan dość?

Nie chciałbym krytykować CB-Radia, po prostu irytował mnie ciągły szum. Oczywiście są takie powiedzenia, jak np. „mobilki”, które jednych mogą bawić, a innych drażnić. Nie ukrywajmy również, iż język CR-radia czasami odbiega od czystej, pięknej polszczyzny, co przy podróżowaniu np. z dziećmi nieco przeszkadzało.

W początkowym okresie równoległe korzystałem z Yanosika i CB-Radia, jednak pewnej zimy nastąpił przełom. Utknąłem na drodze zasypanej śniegiem i przez ponad godzinę próbowałem się dowiedzieć, co się dokładnie stało – niestety bez rezultatu. Zdjąłem więc antenę z dachu, wrzuciłem do bagażnika i już więcej jej nie wyciągnąłem.

Uważam jednak, że CB-Radio nadal jest potrzebne kierowcom zawodowym, np. TIR-ów. To ich środowisko życia, wymiana informacji drogowych, ale też praktyczne wsparcie np. przy rozładunku pod rampą. CB-Radio po prostu pełni trochę inną funkcję niż Yanosik.

Yanosik (mat. prasowe)

Zostawmy zawodowych kierowców, wróćmy do zwykłych Polaków, którzy właśnie przejeżdżają Polskę wzdłuż i wszerz, jadąc na wakacje. Jest pan człowiekiem, który najwięcej wie o tym, jak jeżdżą Polacy. Zatem, jak jeżdżą? Czy w wakacje prowadzą inaczej niż w pozostałe części roku?

Rzeczywiście to jest trochę inny typ kierowcy, inaczej podróżujemy, bo na drogi wyjeżdżają ludzie, którzy podczas roku jeżdżą niewiele. Ale co do zasady nie jest tak, jak wszyscy myślą. Panuje opinia, że Polacy jeżdżą jak wariaci, że są szaleńcami na drogach, że trzeba ich jako kierowców temperować. A kiedy patrzę na tę szeroką grupę użytkowników Yanosika, widzę, że są to normalni ludzie, którzy chcą przejechać z punktu A do punktu B w optymalnym czasie – wcale nie najkrótszym. No, może i najkrótszym, ale przy zachowaniu rozsądku. To nie są ludzie, którzy chcą bić rekordy prędkości. To ludzie, którzy szanują nie tylko czas, ale i swoje życie, więc myślą o bezpieczeństwie i komforcie podróżowania.

Jako rozsądny kierowca nie jest pan w stanie przestrzegać ograniczeń prędkości.

Zawsze jeżdżę rozważnie i od dawna nie otrzymałem żadnego mandatu. Jednak jest niewielu kierowców, którzy prowadzą auto cały czas zgodnie z przepisami. Dlaczego? Bo nie jesteśmy w stanie. Proszę zrobić prosty eksperyment: przejechać przez dowolną miejscowość, licząc znaki drogowe. Kiedyś zrobiłem takie ćwiczenie: jechałem zgodnie z przepisami i próbowałem liczyć znaki informacyjne, zakazujące czy nakazujące. I nie byłem w stanie. To nie kwestia braku umiejętności liczenia, zapewniam, ale percepcja nie pozwala zauważyć wszystkich tych znaków. Pytanie, czy w takim razie jesteśmy w stanie się do nich stosować? Niestety często nie ma takiej możliwości – w natłoku informacji część z nich nam po prostu umyka.

Ilość nakazów i zakazów to jedno. Ale nieracjonalne ograniczanie prędkości tam, gdzie wcale nie ma takiej potrzeby, to zupełnie inna historia.

Tak. Nie chodzi jednak o to, żeby iść w ślepe podwyższanie ograniczeń prędkości, ale urealniajmy je. Swego czasu mieliśmy nawet taki pomysł z przedstawicielami policji. To był jeszcze okres, kiedy władzę nad fotoradarami miała straż miejska. Wiadomo jak to działało. Często był to sposób na zarabianie pieniędzy przez niektóre gminy, które zapominały o roli prewencyjnej. Nie mówię, że tak robiły wszystkie gminy, ale były miejsca, gdzie właśnie tak to niestety działało.

I kiedyś z kręgów policyjnych wypłynęła inicjatywa, żeby prędkości urealnić. Sami policjanci na nieformalnym spotkaniu powiedzieli mi: „Panie Adamie, my w swojej miejscowości mamy ograniczenie prędkości do 50 km/h na drodze, która jest dwupasmowa, nic tam się nie dzieje, nie ma tam żadnych wypadków.” Mieliśmy więc pomysł, żeby na podstawie danych z Yanosika określić, jak realnie ludzie jeżdżą na tej drodze, powiedzmy 70 km/h zamiast 50 km/h zgodnie z ograniczeniem. Skoro mimo to nic się tam złego nie dzieje, nie ma wypadków, kolizji, potrąceń pieszych, to jakie jest uzasadnienie, żeby kazać kierowcom jeździć 50 km/h?

I co, udało Wam się zmienić to ograniczenie?

Był pomysł, żeby z takim wnioskiem wystąpić do zarządcy drogi. Potem jednak temat ten, mówiąc kolokwialnie, trochę rozszedł się po kościach, bo to ograniczenie i tak z czyjejś innej inicjatywy zostało podniesione. Ale chodzi o podejście. Skoro realnie jeździmy szybciej, droga jest dostosowana do takiej prędkości i nie dzieje się na niej nic złego, to nie ograniczajmy kierowców bez potrzeby.

Wiadomo, że jak zmniejszymy dozwoloną prędkość do 30 km/h to będzie w Polsce jeszcze mniej wypadków. Ale przecież nie o to chodzi. Równie dobrze można postawić zakaz ruchu – wypadków nie będzie wcale. Nie w tym rzecz, chodzi o płynność ruchu. W Niemczech na niektórych odcinkach autostrady nie ma żadnych ograniczeń i to działa. Nie jestem też zwolennikiem ślepego kopiowania wzorców z innych krajów. Popatrzmy jakie mamy u siebie warunki, jakich mamy użytkowników, sprawdźmy, czy rzeczywiście mamy aż taki problem z alkoholem, z prędkością czy wypadkami. I na podstawie tych danych ustalajmy ograniczenia.

Wy te dane macie. Dlaczego nie są wykorzystywane?

Bardzo ubolewam nad tym, że nie mamy jeszcze podjętej szerszej współpracy z zarządcami dróg. Dlaczego w Polsce często dochodzi do wypadków? Odpowiedź „dlatego, że jeździmy jak wariaci” moim zdaniem w większości przypadków mija się z prawdą. Nasze dane nie jeden raz pokazują, że pewna droga jest w złym stanie, dziurawa, niebezpieczna, ale nie ma na niej wypadków, bo jeździmy po niej rozsądnie. Aż nagle pewnego dnia co chwilę jest na niej stłuczka lub niebezpieczne zdarzenie drogowe. Sprawdzamy i co się okazuje? Że została w międzyczasie wyremontowana. I można się domyślać, że została np. źle wyprofilowana czy oznaczona. Albo może wylano inną masę bitumiczną. Albo wykonano nieprawidłowe odprowadzenie wody i w czasie deszczu jest na niej ślisko. Może więc to wcale nie jest wina kierowców?

Mamy dużo takich danych. W zespole Big Data pracuje wielu specjalistów, którzy codziennie analizują i zbierają informacje, określając realną sytuację na drodze. Zwracaliśmy się wielokrotnie z różnymi danymi do zarządców dróg, bo przecież moglibyśmy razem dzięki takiej wiedzy poprawić bezpieczeństwo na drogach. Na tę chwilę jednak nie udało nam się zrealizować wspólnego większego projektu. Mogę zapewnić, że będziemy nadal próbować nawiązać szerszą współpracę z takimi podmiotami.

Adam Tychmanowicz (East News/Andrzej Hulimka/REPORTER)

A na razie Yanosik jest postrzegany głównie jako narzędzie, które ostrzega kierowców przed kontrolami policyjnymi, a nie jako źródło wiedzy dla decydentów.

Popatrzmy na to z innej strony. Gdzie powinna być policja i fotoradary? Tam, gdzie jest niebezpiecznie. Czy to źle, że kierowca będzie o tym wiedział i zwolni w danym miejscu? Nie. To dobrze, niech zwolni i zachowa się właściwie, niech przyzwyczai się do tego, że zwalnia tam, gdzie jest np. szkoła.

A pańskim zdaniem dziś te fotoradary nie są tam, gdzie jest niebezpiecznie tylko tam, gdzie łatwo wlepić kierowcy mandat?

Pewnie są takie przypadki, ale moim zdaniem to margines. Yanosik wcale nie jest narzędziem przeciwko policji. Powiem więcej, współpracujemy z policją w zakresie bezpieczeństwa na drogach. Nie tylko zresztą z policją. Z Orlenem w ramach programu VITAY nagradzamy bezpiecznych kierowców. Jako Neptis przygotowujemy aplikacje telemetryczne do mierzenia zachowań kierowców i ich sposobu jazdy dla Volkswagen Financial Services. Nagradzamy kierowców, którzy jeżdżą bezpiecznie. To samo zresztą wykorzystujemy w projekcie ubezpieczeniowym YU!, który Yanosik prowadzi wspólnie z Ergo Hestią, oferując bezpiecznie jeżdżącym kierowcom ubezpieczenia w atrakcyjnych cenach. Jako pierwsi na polskim rynku zaoferowaliśmy masowo ubezpieczenia „Pay how YU! drive”, a więc zależne od stylu jazdy.

Co znaczy być bezpiecznym, rozsądnym kierowcą? To nie może oznaczać przykładnego przestrzegania przepisów drogowych, bo ustaliliśmy już, że to niemożliwe.

Nie jesteśmy ślepo zapatrzeni w przepisy. Nie uznajemy, że jeśli ktoś np. przekroczy prędkość o 10 km/h, to jest automatycznie złym kierowcą.

A więc? Według jakich kryteriów oceniacie kierowcę zanim zaproponujecie mu ubezpieczenie?

Oczywiście przy szacowaniu ceny polisy bierzemy pod uwagę przestrzeganie przepisów, ale jest to tylko jeden z kilku parametrów. Można jeździć po mieście zgodnie z przepisami, ale zmieniać często i dynamicznie pas ruchu, a wtedy ryzyko zdarzenia drogowego będzie radykalnie większe niż u osoby nawet nieco przekraczającej dozwoloną prędkość, ale jadącej płynnie.

Co znaczy, że ktoś „nieco” przekracza prędkość? Jaki dajecie kierowcom margines, żeby nadal nie uważać ich za piratów drogowych, szacując ryzyko ubezpieczeniowe?

Proszę wybaczyć, ale wchodząc głębiej w ten temat naraziłbym się na ujawnienie tajemnicy firmy. Sposób kalkulacji ryzyka ubezpieczeniowego to też łakomy kąsek dla konkurencji. To nasze _ know-how _, którego zbudowanie wymagało dużo pracy i analizy terabajtów danych, żeby móc stwierdzić, w jaki sposób jeździ kierowca mniej szkodowy, a jak ten, który niesie większe ryzyko ubezpieczeniowe.

Sektor ubezpieczeń, w przeciwieństwie do zarządców dróg, szybciej docenił wartość danych, jakie zbieracie.

Mam wrażenie, że Neptis staje się hubem, platformą w zakresie ubezpieczeń, bo wiemy już jak takie dane wykorzystać. Z drugiej strony dostarczamy kierowcom realną wartość – indywidulanie skalkulowaną polisę dopasowaną do ich stylu jazdy.

A jaka dla Was to jest wartość? Projekt YU! działa już 1,5 roku, czy z biznesowego punktu widzenia się sprawdził?

Skala tego biznesu jest już zauważalna przez Ergo Hestia. Wielkość naszej sprzedaży odpowiada dużej wielooddziałowej agencji. Widzimy bardzo dobre przyrosty sprzedaży i mogę śmiało powiedzieć, że jest to słuszny kierunek.

Skoro o kierunkach mowa, Yanosik jest na Litwie, Słowacji, w Czechach. Jakie dalsze kierunki ekspansji w planach?

Ponieważ jesteśmy spółką giełdową, nie mogę za dużo mówić. Te trzy kraje to rzeczywiście nasze pierwsze kierunki ekspansji, ale mamy też aplikację w języku ukraińskim, więc wnioski same się nasuwają.

_ Zobacz też: Ten błąd na drodze popełnia mnóstwo Polaków. Niebawem dostaniesz za niego wysoki mandat _

A Europa Zachodnia?

Również i tutaj dbamy o naszych użytkowników – między innymi wprowadziliśmy do Yanosika bazę fotoradarów stacjonarnych w niemal całej Europie, więc ktoś, kto wyjeżdża na Zachód, znajdzie takie ostrzeżenia. Ale wciąż naszym naturalnym obszarem działania jest Europa Środkowo-Wschodnia.

Yanosik doskonale się przyjął w Polsce, kierowcy go kochają. Miał pan kiedyś takie marzenie, żeby podbić świat? USA? Yanosik mógłby się nieźle zaprezentować jako startup w Dolinie Krzemowej. Może by tak pozyskać kapitał od jakiegoś funduszu i wejść do Ameryki, Azji...

A ilu startupom się udaje?

Kilku procentom. Ale Wam już się udało, więc pozyskanie inwestora na globalny rozwój firmy byłoby o niebo łatwiejsze.

Powiem tak: my nigdy nie byliśmy startupem. Działaliśmy na trochę innej zasadzie niż typowe startupy.

Dlaczego?

W moim rozumieniu startup to ludzie, którzy na etapie pomysłu pozyskują pieniądze od inwestora, jednocześnie swoje ryzyko ograniczając do minimum. Nie mówię, że taka metoda jest zła, gdyż istnieją przypadki osób, które nie mają pieniędzy na start, ale są zdeterminowani i dążą do określonego celu. Często jednak jest inaczej. Kiedy tworzyłem Yanosika, czy inne moje firmy, zawsze wychodziłem z prostego założenia – jeśli sam sobie nie założę pętli na szyję i nie powiem, że muszę to zrobić, to mam mniejszą determinację.

Z Yanosikiem było tak, że najpierw zainwestowałem kilkaset tysięcy złotych z własnych środków, zbudowałem prototyp urządzenia i dopiero kiedy musiałem go multiplikować, skontaktowałem się z podmiotem, który już na wczesnym etapie chciał wesprzeć nas finansowo kwotą kilku milionów złotych. Może dzięki takiemu podejściu praktycznie w ciągu 15 minut otrzymałem pozytywną decyzje. Ale podkreślam: najpierw zaryzykowałem swoje pieniądze.

Ale w przypadku startupów często też tak to wygląda – mają już prototypy, w które same zainwestowały i dopiero wtedy szukają pieniędzy na zewnątrz.

Oczywiście, często też i tak to wygląda. Jednak mam też nieco inne doświadczenia. Zdarzają się osoby myślące w następujący sposób: „jest fundusz, który daje pieniądze, więc wymyślmy coś, żeby w tym funduszu zaistnieć”. Kilka razy rozmawiałem ze startupami jako potencjalny inwestor, ale jak się pojawiał element przejęcia części ryzyka, to się okazywało, że twórca jednak tak do końca nie wierzy w swój pomysł.

Wyczuwam wrogość...

Chciałbym, aby moja wypowiedź nie została odebrana jako negowanie idei startupów, ponieważ zdarzają się takie z bardzo ciekawymi pomysłami, które przy znalezieniu odpowiedniego wsparcia finansowego odnoszą sukces rynkowy.

Ostatecznie i ja poczyniłem pewne inwestycje w tzw. startupy, a czy będą one trafione, czas pokaże.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

wiadomości
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(151)
l by
3 lata temu
Wypadki były, są i będą Wojna wydana kierowcom na całym świecie przez bandyckie rządy, parlamenty i bezmozgowych gliniarzy nie ma niczego wspólnego z bezpieczeństwem na drogach a nabija jedynie kabzy Politykom oraz oficjelom bandyckich obecnie państw meofaszystowski h bo innych na razie na Ziemi nie ma
Obiektywny
4 lata temu
Świadome przekraczanie prędkości to zaplanowana próba morderstwa. Wszyscy, którzy mają inne zdanie niech spróbują to wytłumaczyć rodzinom, którzy w wyniku takiego cwaniactwa stracili bliską osobę lub chociaż ukochanego zwierzaka. Twórca tego badziewia jest współodpowiedzialny za to, że policja (utrzymywana z naszych podatków) w porę nie wychwyciła takiego idioty który jest ponad przepisami...
Marek
5 lata temu
Sens tego badziewia spada proporcjonalnie do odległości od woj. wielkopolskiego...porażka.
pawlak
6 lat temu
Panie Adamie, dziękować za Yanosika
KK
6 lat temu
Yanosik to byl strzal w dyche w tamtym czasie nie bylo podobnego urzadzenia do teraz z nim jezdze
...
Następna strona