Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Krzysztof Janoś
Krzysztof Janoś
|

Caracale jeszcze długo będą odbijać się czkawką? Polski negocjator komentuje zerwanie umowy z Airbusem

899
Podziel się:

- Jeżeli obecnie zapadają decyzje na szybko, żeby pokazać, że nie będzie źle, to dzieje się coś co nie powinno mieć miejsca, bo to będzie miało jednoznacznie negatywne skutki, zarówno gospodarcze jak i polityczne - mówi Jerzy Aleksandrowicz, który uczestniczył w negocjacjach offsetowych przy zakupie Caracali. Ekspert w rozmowie z money.pl komentuje zapowiedź ministra Macierewicz o zakupie jeszcze do końca tego roku śmigłowców Black Hawk i wyjaśnia dlaczego Turcy lepiej potrafią wykorzystać offset niż Polacy.

Caracale jeszcze długo będą odbijać się czkawką? Polski negocjator komentuje zerwanie umowy z Airbusem
(Lukasz Szelag/REPORTER)

- Jeżeli obecnie zapadają decyzje na szybko, żeby pokazać, że nie będzie źle, to dzieje się coś, co nie powinno mieć miejsca. Bo to będzie miało jednoznacznie negatywne skutki, zarówno gospodarcze jak i polityczne - tak działania polskiego rządu ocenia Jerzy Aleksandrowicz, który uczestniczył w negocjacjach offsetowych przy zakupie Caracali. - Czy Polskę stać na taką rozrzutność? - tak ekspert podsumowuje nagłą zapowiedź ministra Macierewicza, by jeszcze w tym roku kupić w Mielcu śmigłowce Black Hawk.

Jerzy Aleksandrowicz jest radcą prawnym kancelarii Kochański Zięba i Partnerzy, specjalizuje się w prawie przemysłu obronnego oraz doradztwie dla sektora publicznego. Uczestniczył w międzynarodowych negocjacjach offsetowych z największymi reprezentantami sektora zbrojeniowego oraz reprezentował stanowisko RP w czasie spotkań z Komisją Europejską. Prowadzi negocjacje offsetowe oraz sprawy związane badaniami i rozwojem w dziedzinie obronności. Pracował też dla Departamentu Prawnego Inspektoratu Uzbrojenia MON.

Krzysztof Janoś: Zrywając rozmowy z Airbusem wysyłamy w świat sygnał, że nie jesteśmy godnym zaufania partnerem? Czy może takie rzeczy jednak się w handlu bronią zdarzają?

Jerzy Aleksandrowicz: Polska, jako liczący się kraj, powinna i musi bronić swoich interesów, zarówno wojskowych jak i gospodarczo-przemysłowych. Zrywanie rozmów negocjacyjnych zdarzało się w przeszłości na arenie międzynarodowej, ale w tym przypadku przerwanie negocjacji przez polski rząd na samym finiszu stawia nasz kraj w nie najlepszej pozycji. W mojej ocenie w przyszłości, przy kolejnych dużych przetargach możemy odczuć to poprzez wzrost ceny uzbrojenia – a to dlatego, że koncerny szacując ryzyko związane z przetargami, w przypadku Polski będą wyliczały większe ryzyko niedojścia przetargu do skutku ze względu na czynniki od nich niezależne.

Rozstaliśmy się z Francuzami na poziomie offsetu. Jak wyglądają takie negocjacje od kuchni? Brał pan przecież udział w rozmowach w sprawie Caracali.

Niestety o kuchni nie mogę zbyt wiele powiedzieć, bo jestem w tym zakresie związany tajemnicą państwową. Mogę jedynie nadmienić, że już na wstępnym etapie przetargu wszyscy oferenci składają swoje propozycje, nie tylko warunków dostawy, ale również offsetu. Zakres francuskich propozycji był znany od początku.

Według polskiego rządu francuskie propozycje były nie do przyjęcia, dziś mówi się o tym, że chodziło o to, by sprzęt dla armii powstawał w Polsce.

W mojej ocenie propozycja Airbus Helicopters była korzystna z wielu względów dla polskiego przemysłu. Pamiętajmy, że producentowi, który ma zainwestować dużą kwotę, też zależy na tym, by w fabrykach w Polsce stworzyć odpowiedni poziom kompetencji, by pozwoliło to na kompleksowe przeniesienie produkcji. Z punktu widzenia Airbusa, Polska wciąż jest krajem taniej produkcji, więc dość perspektywicznym, jeżeli chodzi o lokowanie swoich zakładów.

Tego typu inwestycja w przyszłości mogła przynieść Airbusowi korzyści biznesowe np. związane z serwisowaniem śmigłowców dostarczanych do Kuwejtu czy innego państwa. Pamiętajmy, że na tym automatycznie skorzystałby właśnie polski przemysł w Łodzi, Radomiu czy Dęblinie.

Francuzi oferowali swój offset naprawdę w bardzo szerokim zakresie. Zwłaszcza jeżeli chodzi o silniki, to oferta podwykonawcy Airbusa, przedsiębiorstwa Turboméca – czyli koncern Safran - była wobec Polski bardzo poważna. Chodziło o produkcję silników w Wojskowych Zakładach Lotniczych nr 1 w Łodzi i w Dęblinie. Warto podkreślić, że chodziło nie tylko o montaż, ale również o pełną produkcję, zarówno silników, jak i silników pomocniczych.

To daje duże możliwości na przyszłość. Francuzi oferowali również współpracę z polskimi uczelniami technicznymi i producentami elektronik - już ściągnięto do Polski podmioty, które produkują na potrzeby łańcucha dostaw dla samolotów cywilnych. To podwykonawca Airbusa, firma Azura Polska z grupy Nimrod, która otworzyła fabrykę w Łodzi. To pokazuje, że podobną drogą mogły iść też inne przedsiębiorstwa.

Co teraz? Kolejne przetargi na śmigłowce do różnych zadań są czasochłonne. Coraz głośniej mówi się o niewielkich zakupach z wolnej ręki. Jedno jest pewne: rosyjskie śmigłowce z rodziny MI to zabytki, długo już nie polatają, coś zrobić trzeba i to szybko.

Jestem przeciwnikiem rozbijania zamówienia na 50 śmigłowców zbudowanych na tej samej platformie, na kilka mniejszych. Odnosząc się do czegoś mniej abstrakcyjnego niż śmigłowce, ale gdzie mechanizm jest bardzo podobny, czyli zakupu floty samochodów - większa liczba zakupionych maszyn, to niższe koszty pojedynczego auta, a także w przyszłości tańszy serwis. Ten sam mechanizm ekonomiczny znajduje zastosowanie przy śmigłowcach.

Ale właściwie dlaczego?

Jeśli podzielimy przetarg, to niemal na pewno wzrośnie cena dostarczonych maszyn. Rozbicie przetargu na kilka mniejszych, oznacza że z perspektywy czasu zapłacimy dużo więcej. Warto zatem zadać sobie pytanie, czy stać Polskę na taką rozrzutność?

Powinniśmy dążyć do tego, żeby pieniądze wydawać racjonalnie. Takim rozwiązaniem jest właśnie zakup dużej liczby maszyn tej samej firmy, które - jak w przypadku zamówienia na Caracale - zaspokoić miały potrzeby różnych rodzajów wojska. Po pierwsze, zakup hurtowy jest co do zasady tańszy, znamy to z życia codziennego. Po drugie, co jest bardzo ważne w przypadku sprzętu wojskowego, rozbijanie tego przetargu na małe zamówienia różnych maszyn bardzo podraża koszty związane z ich późniejszą eksploatacją. Pamiętajmy, że wtedy to są już różne części zamienne, różne szkolenia, różna obsługa. To też choćby zakup jednego symulatora a nie dwóch czy trzech, a cena nowoczesnego symulatora pozwalającego realnie szkolić pilotów to cena śmigłowca.

Niestety nie przedstawiono kompleksowego planu, który prezentowałby, jak mają być zrobione nowe zakupy, a to może świadczyć, że obecnie zapadają decyzje na szybko, żeby pokazać, że nie będzie źle. Jeśli tak jest, to dzieje się coś, co nie powinno mieć miejsca, bo to będzie miało jednoznacznie negatywne skutki, zarówno gospodarcze jak i polityczne.

Minister Macierewicz już zapowiedział, że dla sił specjalnych będą Black Hawki i jeszcze w tym roku zamknie rozmowy

Oczywiście, można w Mielcu złożyć zamówienie na śmigłowce Black Hawk, bo są to dobre maszyny, sprawdzone w boju, które jeszcze długo mogą nam posłużyć. Problem w tym, że zakup kilku sztuk jest całkowicie nieracjonalnym ekonomicznie działaniem. Warto byłoby kilkakrotnie rozważyć wszystkie za i przeciw przed podjęciem takiej decyzji.

Jeśli potrzebujemy śmigłowców pilnie, to na pewno nie są to śmigłowce dla wojsk specjalnych ale śmigłowce morskie, zarówno ratownicze jak i zwalczania okrętów podwodnych. Fatalna sytuacja ratownictwa morskiego jest w dużej mierze spowodowana opóźnieniami w remoncie śmigłowców Anakonda, przez konkurenta Airbusa, włosko-brytyjskie zakłady Leonardo, którym sprzedano zakłady w Świdniku.

Reasumując, trzeba dokonać bardzo przemyślanego zakupu, bo kupno śmigłowców to nie jest to samo co nabycie samochodu, który posłużyć ma kilka lat. Taka maszyna ma być sprawna przez kilkadziesiąt lat. Tak jak bardzo wysłużone już MI-2 , których mamy w Polsce nadal około 60, a one wciąż latają, choć ich konstrukcja pochodzi z początku lat 60, je także będzie trzeba czymś zastąpić.

Ustawa offsetowa, uzależniająca zakup uzbrojenia w zamian za inwestycje w polskiej gospodarce, istnieje od 1999 r. Za wiele sobie po tej ustawie obiecywaliśmy?

Offset z czasów F-16 to było narzędzie, które miało zrównoważyć inwestycjami w przemysł, wydatki na zakup samolotów od zagranicznego producenta. Po wejściu Polski do UE, prawo unijne nie pozwala na tego typu rozwiązania kontraktowe, dlatego obecny offset ma przede wszystkim za zadanie tworzyć zdolności produkcyjne w krajowym przemyśle obronnym.

Czyli?

W wielkim skrócie: ma po prostu umożliwić wraz z pozyskiwaną technologią wojskową nabycie zdolności serwisowych i unowocześnienia tego sprzętu. W przypadku Caracali tak właśnie planowano zrobić. Mieliśmy osiągnąć pełne zdolności ich obsługi dzięki zakładom w Łodzi, które mogłyby nawet te śmigłowce samodzielnie modernizować.

Podsumowując: offset F-16 niewątpliwie mógł przynieść coś, co było nam potrzebne na tamtym etapie rozwoju. Czyli nowoczesność technologiczną i zupełnie nowe rozwiązania produkcyjne, których byśmy w inny sposób nie otrzymali. To, co z tym udało się zrobić, to już zupełnie inna kwestia. Nowy model offsetu może być potencjalnie jeszcze bardziej korzystny.

Co konkretnie ma pan na myśli?

Spójrzmy na Turcję. Pod koniec lat 80. byliśmy w Polsce na poziomie zbliżonym technologicznie, jeżeli chodzi o przemysł zbrojeniowy. Tylko oni już wtedy zaczęli wymagać od oferentów rozwijania swojego przemysłu, tak by sami mogli produkować zaawansowane uzbrojenie. Kupowali więcej, płacąc często dużo więcej niż inni, ale wiele na tym zyskali już po latach. Nie dzieląc przetargów, kupili np. 120 myśliwców F-16 i teraz są drugim krajem na świecie, który zajmuje się produkcją i - uwaga - serwisowaniem tych samolotów. Przy takim zakupie Amerykanom opłacało się gospodarczo uruchomić produkcje u nich.

W mojej ocenie w Polsce wciąż borykamy się z problemem zatrzymywania się w połowie drogi np. poprzez zmniejszanie skali zamówienia. A prawda jest taka, że jeżeli chcemy osiągnąć naprawdę dobry rezultat gospodarczy i skorzystać na offsecie, to trzeba po prostu ponieść większe nakłady finansowe. W zamian za to dostaniemy technologię, know-how, których w inny sposób nie zdobylibyśmy niemal na pewno w tak krótkim czasie. Badania zajmują dużo czasu i kosztują jeszcze więcej, a rezultat jest niepewny i nie możemy wykluczyć niepowodzenia.

Tylko politycy boją się dużo wydawać. Wyborcy tego nie lubią.

Warto jednak pamiętać, że bezpieczeństwo kosztuje. Dlatego w mojej ocenie politycy odpowiedzialni za bezpieczeństwo naszego kraju nie mogą pozwolić sobie na oszczędność. Muszą zdawać sobie sprawę z tego, jaka odpowiedzialność na nich spoczywa, bo sytuacja geopolityczna w jakiej się obecnie znajdujemy wymaga decyzji mniej popularnych, ale jednak takich, które przyniosą korzyści zarówno dla wojska jak i gospodarki w perspektywie 20-30 lat.

Pełna zgoda. Tyle, że opisał pan właśnie męża stanu. A nie jest tajemnicą, że w naszym kraju politykę uprawia się na dystansie kilku lat, które dzielą nas od kolejnych wyborów.

Pamiętajmy, że poza poparciem elektoratu, to też odpowiedzialność za Polskę. Dlatego potrzebujemy apolitycznej instytucji, takiej np. Agencji Uzbrojenia, która mogłaby się zająć potrzebami naszego wojska. Widać, że polscy politycy taką świadomość mają, z taką właśnie propozycją wystąpił ostatnio poseł Michał Jach z PiS, przewodniczący Sejmowej Komisji Obrony Narodowej.

W podobnym duchu i tonie wypowiadał się w tych sprawach wicepremier Gowin, który ciągle zwraca uwagę na potrzeby związane z obronnością, dodając do tego, że bezpieczeństwo kosztuje, a Polska jest bezcenna.

Ale czy coś za tym idzie?

Myślę, że w końcu tak może się stać. Dla przykładu, to wicepremier Gowin przekonuje o potrzebie zmian w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju. Mówi wyraźnie, że trzeba znaleźć nowe platformy dla prac badawczo rozwojowych. Niestety dotychczas prace nad projektami bardzo często kończyły się na etapie tzw. tekturowej makiety. A taka praca powinna kończyć się na etapie kilku prototypów, które przynajmniej będziemy mogli przetestować, a najlepiej serii próbnej. Premier Gowin zwrócił uwagę na to, na co od wielu lat zwracało uwagę polskie wojsko.

Historycznie taką drogą poszły Niemcy przed drugą wojną światową. Testowali model i produkowali partię próbną. Niestety dla nas, okazało się, że w czasie wojny, Niemcy mieli ten sprzęt już w jednostkach, a nasz przemysł miał bardzo dobre i nowoczesne, jednak tylko modele po testach. We wrześniu 1939 r. nasi żołnierze nadal nie mieli czołgów, a przyszło im walczyć z Niemcami, którzy dysponowali sprzętem pochodzącym z serii próbnych (dawno po przeprowadzeniu testów). Obecnie w polskiej branży zbrojeniowej jest jeszcze gorzej, większość prac kończy się na etapie zanim dojdzie do testów. Amerykanie, którzy wyciągnęli z tej przykrej lekcji historii właściwe wnioski, testują małe partie produktów w praktyce. To podnosi koszty, ale pozwala dobrać korzystniejsze rozwiązania i od razu po praktycznym teście proponować ulepszenia.

Tylko jak to zrobić? Ktoś jednak będzie wybierał szefa, a nawet szefów w takiej agencji, zgłaszał do niej ekspertów. Powstaną mechanizmy, które w odpowiednim momencie będzie można wykorzystywać do wywierania nacisków.

W mojej ocenie, w tym konkretnym przypadku nie trzeba wymyślać prochu, można skorzystać z gotowych rozwiązań. Takie agencje uzbrojenia działają z sukcesami w USA, Niemczech, Francji, Turcji czy Hiszpanii. Są one dowodem na to, że w oderwaniu od bieżącej polityki mogą realizować nadrzędny cel, jakim jest zabezpieczenie potrzeb wojska, a tym samym bezpieczeństwa państwa i jego obywateli. Trzeba tylko odważyć się i to zrobić. To właśnie Francja posiada jedną z najlepszych tego typu instytucji na świecie, powołaną przez prezydenta Charlesa de Gaulla w latach 60. Powołana została po to, aby francuski przemysł mógł konkurować z przemysłem amerykańskim. Inni później już tylko kopiowali ten model instytucji.

wiadomości
gospodarka
najważniejsze
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(899)
dsads
8 lat temu
chcą nas zastraszyć jak trybunałem. z unii też twierdzili, że nie można wyjść...
Kris
8 lat temu
I sprawa się rypła, bo chodziło o uratowanie koncernu i miejsc pracy we Francji.
Grzegorz B.
8 lat temu
A ja mówię - do cholery z takimi nego-ekspertami. Kiedy przestaniecie publikować wypowiedzi podobnych sprzedawczyków, albo lepiej zmieńcie sobie końcówkę portalu np. na .de lub podobną. Od Polski wara.
em944
8 lat temu
Każdego dnia jak się budzę boję się co znowu się stanie złego w naszym kraju za przyczyną rządu lub prezydenta czy PiS-u!!!!! Zaczynam mieć tego dość!!!!!!!
polak zwykły
8 lat temu
sprzedał PiS amerykanom fabrykę, to i zbyt muszą jej zapewnić- ciekawe czy przy sprzedaży już nie było takiego "układu"?
...
Następna strona