- To nie wycena, a raczej spekulacja - komentuje bliski rekordów kurs akcji LPP Marek Piechocki. Prezes odzieżowej firmy zdradza, że zamierza założyć fundację, która będzie zarządzać spółką. - Dzięki temu zbudujemy polską, wielopokoleniową firmę, z której będziemy w przyszłości dumni - dodaje.
Sebastian Ogórek, wicenaczelny money.pl: Kurs akcji LPP to już blisko 10 tys. zł. Otworzy pan szampana, jak przebije rekord?
Marek Piechocki, założyciel i prezes LPP (marki Reserved, Cropp, Mohito): Szczerze? Nie wiem co na niego tak wpływa. Nie zajmuję się tym. Nie analizuję rynków giełdowych. Ważniejsze od tego, ile wynosi kurs dzisiaj, jest to, co budujemy długofalowo.
Czyli co na przykład?
Czyli to, że klienci są zadowoleni i kupują nasze produkty, a pracownicy wierzą w firmę. To jest ważniejsze. Patrząc na sam kurs, mam wrażenie, że akcje są w stosunku do naszych konkurentów chyba za wysoko wyceniane. Wydaje mi się, że to nie wycena, a raczej spekulacja. Z tego też względu na kursie giełdowym i jego krótkookresowych skokach według mnie nie warto się w ogóle skupiać. Ważniejsi są klienci i pracownicy.
Ale przecież jak pan ma zarząd, to nie pyta pan, jak obsłużono Jana Kowalskiego, tylko czy słupki się zgadzają. Czy excel na koniec daje kwotę x, czy 10x.
Nie.
Nie?
Nie pracujemy na tabelkach w Excelu. Jestem w nich sprawny, ale walczę z nimi, jak tylko mogę.
Mówię tutaj oczywiście obrazowo.
Jestem z wykształcenia inżynierem, czyli człowiekiem, który był bardzo mocno ćwiczony w liczbach. Jako firma oczywiście umiemy zarządzać liczbami, ale bardziej interesuje nas to, jak mamy pozyskać dobrych pracowników do sklepów, jak sprzedawcom pomóc w produktywności, żeby była większa. Jeżeli ludzie są zadowoleni, to na koniec te liczby też się zgadzają. To jest szokujące, ale z mojego doświadczenia tak właśnie jest.
Tak samo jak mówimy o zysku. Dla nas zysk jest wynikiem tych działań, które pozwalają nam inwestować w przyszłość. To nie jest cel nadrzędny, lecz tylko produkt uboczny. To coś takiego jak tlen. Oczywiście potrzebujemy go, żeby oddychać, żeby żyć, żeby się rozwijać, ale sam w sobie nie jest celem nadrzędnym.
To co jest najważniejsze?
Naszym celem jest zbudowanie fajnej, polskiej firmy, która pokaże światu, że my Polacy potrafimy być przedsiębiorczy i mamy coś ciekawego do zaproponowania. Przecież przez 123 lata byliśmy pod zaborami. Od 1918 roku mieliśmy raptem 20 lat wolności gospodarczej, a później przyszedł czas komuny. Trudno mówić, że było to efektywne zarządzanie gospodarką.
My Polacy właściwie dopiero uczymy się. Chcemy więc światu pokazać, że jesteśmy firmą, która dba o ludzi, klientów, środowisko, stwarza fajne warunki pracy. Gdy wszystko to robi się dobrze, a przy tym da się ludziom możliwość wykazania się i zrealizowania, to na koniec te przysłowiowe tabele w Excelu również będą się zgadzać. Jestem o tym przekonany.
Ostatnio jak jeden walor był wart 10 tys. zł, to chwilę później straciliście w krótkim czasie około 50 proc. wartości. Boi się pan podobnego scenariusza?
Nie boję się tego. Patrzę na to w inny sposób. Jesteśmy firmą rodzinną i na tym chcemy się koncentrować. Nie możemy baczyć na krótkoterminowe zyski, tylko na długofalowy rozwój. Dlatego chwilowe momenty, w których ktoś się bardziej emocjonuje czy kurs akcji wynosi 8 czy 10 tys. zł, nie mają większego znaczenia.
Nawet największy inwestor giełdowy Warren Buffet podchodzi do swoich inwestycji spokojnie, nie krótkoterminowo. Dlatego uważam, że to nie są moje sprawy. Ja i tak w najbliższym okresie nie mam zamiaru akcji sprzedawać, ani kupować.
Ale inwestorzy chyba też powinni być zadowoleni?
Czy inwestor będący w posiadaniu akcji firmy, która buduje wartość i zadowolenie klientów, a w perspektywie długofalowej systematycznie wykazuje rosnące zyski, może być niezadowolony? To jest prawdziwy powód do radości.
Zależy co to za inwestor. Czy gra długoterminowo, czy krótkoterminowo. A dzisiaj mam wrażenie, że raczej ta spekulacyjna część przeważa na rynku.
Nie możemy nikomu zabronić takiej spekulacji. Osobiście nie zajmuję się teraz kursem, tylko tym, jak budować wielopokoleniową firmę rodzinną. Chcę założyć fundację, która zapewni, aby moje dzieci miały akcje firmy, ale nie mogły ich sprzedać. Zależy mi na tym, by stworzyć coś, co będzie trwało, a nie było tylko spekulacją.
Chcę doprowadzić do sytuacji, w której pracownicy będą pracować w firmie o solidnej podstawie. Z drugiej strony ma to zapewnić też stabilizację mojej rodzinie. Ona jest dla mnie najważniejszym z zasobów.
Spekulantów pan nie chce?
Nie potrzebuję ich.
Podobne do was firmy mają wyceny dużo niższe w porównaniu do przychodów czy zysku.
Zgadzam się z panem. Ostrzegałbym więc człowieka, który teraz chciałby kupować nasze akcje.
To jednak nietypowe zachowanie. Prezes giełdowej spółki mówi: „jesteśmy za drodzy, nie kupujcie naszych akcji”.
Może i nie jest to norma na rynku, ale wolę mieć długofalowych akcjonariuszy, którzy wierzą w nas, a nie w naszą dzisiejszą wycenę.
Udaje się takich zdobyć?
Mamy wielu takich. Zostali z nami kiedy akcje spadały z 10 na 4 tysiące złotych. Są też tacy, którzy z nami zasiedli do stołu w 2001 roku, kiedy wchodziliśmy na giełdę i są akcjonariuszami po dziś dzień. Cieszą się z zysków, nie sprzedają akcji. Potrzebujemy takich akcjonariuszy. Oni wierzą, że nie jesteśmy korporacją nastawioną na krótkoterminowy zysk, ale rodzinną firmą.
Stąd pomysł na fundację, która pomoże przekazać akcje?
Chcę by fundacja była gwarantem wartości LPP. Wierzę, że dzięki temu zbudujemy polską, wielopokoleniową firmę, z której będziemy w przyszłości dumni. Nam może udać się to jako pierwszym w Polsce. Dlatego nie interesuje mnie wartość naszych akcji.
Statut fundacji wyznaczy też któreś z pana dzieci na prezesa LPP?
Nie jestem przywiązany do myśli, że prezesem musi być ktoś z rodziny. Moje dzieci powinny chcieć to robić. Ja ich do tego nie przymuszę. To byłoby najgorsze z rozwiązań i dla nich samych, i dla firmy. Mam czwórkę dzieci, więc teoretycznie pole wyboru jest spore.
I widzi pan w nich potencjał na szefów?
Jeden z moich synów chce podjąć się tego wyzwania, ale czy temu sprosta, to jest zupełnie inna kwestia. Nie wykluczam, że mimo bycia firmą rodzinną, stery kiedyś oddamy menadżerowi z zewnątrz. Będzie on jednak zobowiązany utrzymywać wartości firmy.
Priorytetem jest więc utrzymanie akcji w jednym miejscu, a nie oddanie fotela prezesa dziecku?
Nie pozwolę na rozdrobnienie akcji i dopuszczenie, by na koniec je jeszcze sprzedano. Do tego potrzebna jest fundacja podobna do tej, która pilnuje interesów w Grupie Schwarz czy BMW.
Kiedy może pan oddać władzę w firmie?
To perspektywa wielu lat. Na razie nigdzie się nie wybieram.
To dlaczego już teraz pan o tym mówi?
Bo to jest droga, którą właśnie rozpoczęliśmy. Jak zaczynałem ten interes ze wspólnikami, to chcieliśmy coś stworzyć. Ot tak po prostu. Dziś jest podobnie. Nie robię tego, żeby mieć więcej pieniędzy, bo ich więcej nie potrzebuję. Chcę natomiast zbudować coś, co będzie trwałe. Coś co będzie trwało nie tylko tak długo jak ja żyję, ale będzie istniało dużo dłużej.
Fundacja i firma ma być swego rodzaju pomnikiem?
Mamy w Polsce problemy z przekazywanie majątków. Często są one rozczłonkowywane, sprzedawane. Przychodzi obcy kapitał, zagraniczne korporacje. Zaczyna się wyścig za krótkoterminowymi zyskami. To nie jest mój styl.
Fundacja to jest proces długofalowy. To nie jest coś co będziemy w stanie zbudować zaraz, ale jak mówię, wszelkie swoje aktywa powoli przenoszę do fundacji, szykuję sukcesorów. Może to potrwać nawet 10-15 lat, ale warto o tym myśleć już teraz.
Wróćmy jednak do spraw bieżących. Zakaz handlu w niedzielę będzie przeszkadzał LPP?
Trzeba mieć świadomość, że jesteśmy też eksporterem i już w tej chwili mniej więcej połowa przychodów LPP pochodzi spoza Polski, z naszej działalności na rynkach zagranicznych. Jeżeli coś złego zdarzy się w polskiej gospodarce, to w naszym kontekście trzeba podzielić to przez dwa.
Jeśli się coś złego dzieje u nas, to i na świecie najczęściej też. Mówię o ryzyku legislacyjnym.
Zakaz handlu w niedzielę dotyczy sieci stacjonarnych, natomiast nie zapominajmy, że mamy jeszcze sklepy internetowe. Nowe przepisy mogą sprawić, że sprzedamy więcej w e-commerce, w który mocno inwestujemy. W zeszłym roku podwoiliśmy przychody z tego kanału, które wyniosły 365 mln zł. W przyszłym roku planujemy, że będzie to 700 mln zł. W związku z tym wpływ tej regulacji, w mojej ocenie, będzie minimalny, albo prawie żaden.
Czyli jest pan zwolennikiem tego zakazu? Z jednej strony dla biznesu to nie problem, z drugiej strony to lepsze warunki pracy dla pana pracowników, o których chce pan dbać.
Nie jestem zwolennikiem tego, by narzucać ludziom siłowo takie, czy inne rozwiązania. Przynajmniej dopóki nie dotyczy to ich bezpieczeństwa. Owszem, pasy w samochodach należy narzucić jako formę prawa. Ale jeśli chodzi o konsumpcję, to nie powinniśmy tego regulować.
Przez lata sieci handlowe jednak ze swoimi pracownikami nie rozmawiały na ten temat. Nie dały żadnej kontrpropozycji, np. wyższych wynagrodzeń. Nie dziwię się, że pracownicy wzięli sprawy w swoje ręce i złożyli projekt obywatelski.
Wchodzimy w obszar, który dotyczy polityki. W LPP mamy takie dwa główne założenia w temacie wiary i polityki. Jeśli chodzi o wiarę, to codziennie modlimy się, by mieć sprzedaż wyższą niż rok temu. To jest nasza wiara. A nasza polityka ogranicza się do tego czy lepiej jest inwestować w Rosji, Polsce, Czechach, a może w Niemczech.
Ja nie pytam o politykę, tylko o opinię. Czy Pana zdaniem pracownicy nie mają prawa do dnia wolnego?
Ależ mają. Pracownicy mają prawo do dnia wolnego. Wszyscy mamy prawo. Każdy ma. Tylko, że w krajach rozwiniętych od takich regulacji się odchodzi. W Niemczech kiedyś we wszystkie soboty sklepy były zamknięte. W tej chwili soboty są handlowe. Sklepy otwarte są do godziny 20. To samo dzieje się z niedzielami. W Stanach pracują na okrągło. Ma pan świadomość, ile dni w roku nie pracuje ulica Oxford Street w Londynie? No niech Pan zgadnie.
Zapewne ma wolne w Nowy Rok i Boże Narodzenie.
Tak, ma wolne dwa dni w roku. Boże Narodzenie i jakiś dzień na wiosnę. Ulica pracuje na okrągło przez 365 czy 366 dni, w zależności ile trwa rok. Trend na rynkach światowych jest niestety odwrotny od naszego. To my idziemy znowu w przeciwnym kierunku. Czy to jest dobre rozwiązanie? Musimy sami to ocenić.
Pana pracownicy cieszą się z zakazu handlu?
Dla mojej firmy nie jest to takie ważne. Powinniśmy raczej zastanowić się, co to oznacza dla polskiej gospodarki. Bo sama firma, to niewiele. Natomiast mam obawy, że to trochę spowolni rozwój kraju.
Dużo?
Tego nie potrafię wyliczyć. Na pewno zyska na zakazie handel w Internecie. Będziemy tam kupować jak szaleni. Przychody z e-commerce mogą u nas wzrosnąć szybciej niż prognozowaliśmy. Zakaz natomiast będzie kłopotliwy zwłaszcza dla małych firm. W galeriach handlowych są niewielkie restauracje czy sklepiki, które nie są w stanie zainwestować tak intensywnie w e-commerce. Dlatego moim zdaniem, to one głównie ucierpią. To przykre, ale tak to się według mnie skończy.
LPP szykuje się specjalnie na ten zakaz handlu? Jeszcze mocniej chcecie zainwestować w Internet? Może przez akwizycje?
Nie, nie będziemy kupować żadnych firm. Natomiast rozwój e-handlu jest tak mocny, że wstydziłbym się mówić swoim pracownikom, żeby rozwijali go jeszcze szybciej. Jeżeli w tej chwili pracuje u nas około 500 ludzi w obszarach big data, czy e-commerce, a kolejne 500 chcemy przyjąć, to szybciej się nie da rosnąć.
Spytam o inny trend. Liczy pan na wprowadzenie euro w Polsce?
To ode mnie nie zależy.
Ale czy kibicowałby pan takiemu pomysłowi? U was występuje silne ryzyko kursowe głównie związane z dolarem, ale wiadomo że przejście na euro mogłoby spowodować, że te ruchy walutowe byłyby na eurodolarze dużo mniejsze niż na dolarze i złotówce.
Mamy już narzędzia, które minimalizują ryzyko kursowe. A czy to by było dobre dla polskiej gospodarki? Nie jestem ekonomistą. Jestem małym przedsiębiorcą, który zajmuje się produkcją odzieży.
Proszę nie żartować, że jest pan małym przedsiębiorcą.
To jest właśnie kolejna rzecz, którą muszę tłumaczyć. W obecnej edycji konkursu czterech skoczni wygrał Kamil Stoch, prawda?
Nie jestem jakimś fanem skoków, ale to akurat wiem.
A kto zajął 30. miejsce lub 35. pewnie mało kto wie. My w swojej branży w Europie jesteśmy właśnie numerem 35. LPP nie jest wielką firmą. Mamy wiele do zrobienia, aby być numerem jeden.
Ale w Polsce jesteście numerem jeden.
Ale mówienie o nas, że jesteśmy gigantem to karykatura. Faktycznie, w tej chwili jesteśmy już średnią firmą. Natomiast na rynku europejskim jesteśmy numerem 35. Ostatnio sprawdziłem przedsiębiorstwa w rankingu 500 największych i okazało się, że nawet w Polsce nie mieścimy się w pierwszej 30.
Dlatego jesteśmy średnim przedsiębiorstwem z tendencją do dużego. Mówienie o nas gigant z Gdańska albo koncern to przesada. To tak jak ja - pochodzę z małej Kościerzyny. Tam mamy piekarza, którego uważamy za „lokalnego giganta”, bo ma cztery sklepy z pieczywem.
Chyba każdy ma w Polsce takie marzenie, żeby być takim „lokalnym gigantem” jak pana firma.
Skupmy się na tym, że to, co zrobiliśmy, jest rzeczywiście fajne. Gdybyśmy jednak w Europie byli w pierwszej piątce, wtedy mógłbym powiedzieć, że udało nam się osiągnąć coś szczególnego. Zrobiliśmy rzeczywiście bardzo dużo, z czego jesteśmy dumni, ale wciąż jesteśmy na etapie rozwoju.
A po co to panu? Pracuje się po to, żeby zarobić. Zarabia się po to, żeby wydawać. A Pan mówi o jakichś rzeczach, które się wydarzą za szmat czasu?
Wszelkie moje potrzeby materialne są zaspokojone z bardzo dużym naddatkiem. Nie potrzebuję samolotów, czy Bentleyów. Dzisiaj mam na sobie piękny sweter Reserved, jeansy również Reserved. Przy tym mam wokół siebie masę młodych, szczęśliwych ludzi i to wystarczy.
To jest cecha firm rodzinnych - nas bardziej pociąga tworzenie i pokazywanie, że możemy coś zrobić. Pieniądze są jedynie narzędziem. Ja o tym wiem i wiedzą o tym moje dzieci, które wychowywane są skromnie i to jest nasze powołanie. Dla mnie pieniądze w ogóle nie mają znaczenia.
Większość przedsiębiorców to na początku lat dziewięćdziesiątych marzyła o tym, żeby mieć pieniądze, a potem się cieszyć z ich wydawania.
Przez dwadzieścia lat nie wypłacaliśmy sobie dywidendy. W ogóle nie wypłacaliśmy pieniędzy. Ciągle budowaliśmy, inwestowaliśmy. Chcieliśmy, żeby firma rosła. Wynagrodzenie wystarcza mi z dużym naddatkiem, by zaspokoić moje potrzeby.
To co pan dzisiaj robi z dywidendą?
Inwestuję. Kiedyś wyłożyłem pieniądze na akcje LPP. Za 100 milionów złotych kupiłem ok. 40 tys. akcji. Żeby zdywersyfikować portfel, trochę inwestuję też w nieruchomości. Jest to najmniej czasochłonne. Jeden z moich synów będzie się zajmował tymi inwestycjami.
Podobno Polacy wierzą w inwestycje tylko w nieruchomości. Pan jest idealnym przykładem.
Chcemy nie tylko te nieruchomości posiadać, ale także coś na nich tworzyć. Syna pociąga hotelarstwo, więc planuje wykorzystać kupione nieruchomości pod rozwój właśnie w tej branży.
Teraz modne są startupy. Nie myślał Pan, żeby w jakichś młodych przedsiębiorców zainwestować? To jest coś, co powinno pana kręcić: tam jest właśnie budowanie, kreacja, droga.
Dywidendy przeznaczamy na cele, które są w miarę bezpieczne. Teraz to ok. 10 proc. zysków, zatem niewiele. Chcę pozostawić te środki w firmie, aby budować coraz większą siłę finansową LPP. Zależy mi na tym, by móc regulować zobowiązania z naszych zasobów gotówkowych, a nie z kredytów. LPP musi być przygotowane na każdą ewentualność, również na warunki kryzysowe.
Całkowicie pan z kredytów zrezygnuje?
Na takie duże przedsięwzięcia, jak budowa centrum dystrybucyjnego, to pewnie nie. Natomiast fundamentalnie będziemy chcieli z tych bieżących linii kredytowych wyjść.
Nie ufa pan bankom?
Miałem złe doświadczenia kiedyś, kiedy zbyt dużo ryzykowałem tuż po kryzysie w 2009 roku. Musieliśmy wtedy część akcji sprzedać. Nie chcę drugi raz przeżyć takiej sytuacji. Czułem się wtedy jakbym stracił coś ważnego. To w końcu moja firma, moje dziecko.
Natomiast nie chodzi tu o zaufanie lub jego brak względem banków. Wręcz przeciwnie. Bardzo wiele im zawdzięczam. Dzięki nim udało nam się w ciągu minionych lat sfinansować mnóstwo przedsięwzięć, które pozwoliły nam dotrzeć do miejsca, w którym jesteśmy dziś. Zwyczajnie chcę, by moja firma była bezpieczna i przygotowana na każdą ewentualność, którą przyniesie rynek.