W ośrodkach pomocy społecznej brakuje pracowników socjalnych. Doświadczeni odchodzą na emeryturę. Młodzi wolą pracować w Biedronce niż wykonywać wyjątkowo obciążającą pracę za śmieszne pieniądze.
O problemach kadrowych w MOPS-ach pisze we wtorek "Dziennik Gazeta Prawna". W ośrodkach w różnych miejscach w całej Polsce są wakaty, a ich zapełnienie trwa miesiącami. Braki w zatrudnieniu są i w Polsce powiatowej, i w stolicy.
Według danych ministerstwa rodziny, pracy i polityki społecznej w ubiegłym roku na 2,5 tysiąca ośrodków pomocy społecznej w Polsce tylko dwa tysiące spełniało wskaźnik zatrudnienia wynikający z ustawy o pomocy społecznej.
Dlatego MOPS-y robią, co mogą, by jakoś zasypać tę dziurę. Informują o rekrutacji na plakatach w autobusach i zatrudniają ludzi bez doświadczenia, dopiero po studiach. Placówki narzekają, że absolwenci nie nabyli w czasie studiów praktyki, a ta jest niezbędna właściwie od razu po podjęciu pracy w placówce.
Zobacz też: "Białorusini coraz chętniej przyjeżdżają szukać pracy w Polsce"
Z powodu dużych obciążeń psychicznych młodzi nie kwapią się do podjęcia pracy w tym zawodzie. Nie zachęca ich też do tego niska pensja. W OPS na warszawskiej Woli można dostać 3,3 tys. zł brutto, w GOPS w Stoczku - 2,3 tys. zł brutto plus samochód do dojeżdżania do mieszkańców. Młodym już bardziej opłaca się pójść do mniej wyczerpującej psychicznie pracy w Biedronce. Albo wyjechać za granicę, mówi "DGP" pracownik jednej z placówek OPS w Warszawie.
W 2017 roku w Polsce było 19,6 tys. pracowników socjalnych. W 2013 roku - 19,8 tysiąca.