W ciągu 40 dni pięciokrotnie płonęły w Polsce składowiska z odpadami. We wszystkich pożarach z dymem poszły odpady trudne lub niemożliwe do przetworzenia i drogie w składowaniu. Branża mówi o celowych podpaleniach. Tę wersje uwiarygadniają zyski. 50 tys. ton spalonych w Zgierzu to 11 mln zł na czysto. Dlatego będą następne.
Mamy pełne prawo tak sądzić, bo jeszcze nie dogasł popiół w Zgierzu, a już strażacy walczyć muszą z pożarem w firmie recyklingowej w Jeleniej Górze - informuje RMF FM.
Jak już pisaliśmy w WP, firma zajmująca się magazynowaniem śmieci w Zgierzu, gdzie doszło do ostatniego z serii pożarów, prowadzi wysypisko nielegalnie. W stosunku do niej prowadzona jest już kontrola. Wicemarszałek województwa wprost sugeruje, że pożar nie jest przypadkiem.
- Dziwne, że w ostatnim okresie mamy do czynienia z prawdziwą plagą pożarów wysypisk śmieci. Ktoś powinien to dokładnie zbadać - mówił Dariusz Klimczak, wicemarszałek województwa łódzkiego. Rzeczywiście sprawa nadaje się do dokładniejszej analizy tym bardziej, że odpady płonęły w: Siemianowicach Śląskich 18 kwietnia, Łabiszynie 13 maja, Warszawie 23 maja, Zgierzu 25 maja, Trzebini 26 maja.
Śmieci z bogatszej części Europy
Niestety wnioski z tej analizy, którą sugeruje samorządowiec, prowadzą do mało radosnego dla polityków wniosku. Pisane na kolanie prawo zawsze da możliwość do nadużyć.
Dość powiedzieć, że w przypadku Zgierza śmieci, które poszły z dymem, przyjechały do Polski z Niemiec, Włoch i Szwajcarii. Import problemu naszych zachodnich sąsiadów trwał mimo faktu, że przedsiębiorca zarządzający składowiskiem od 28 kwietnia nie miał prawa ich tam magazynować.
Mało tego, już w grudniu o niewłaściwym funkcjonowaniu tego śmieciowego biznesu informował wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska. Zlecona na tej podstawie kontrola jednak do tej pory się nie zakończyła. Ograniczono się jedynie do cofnięcia zezwolenia, a dalszy problem dla firmy ze Zgierza w postaci konieczności zagospodarowania odpadów od czterech dni idzie z dymem, trując pobliskich mieszkańców.
Rzecz jednak w tym, że na toksycznym pożarze gaszonym wysiłkiem 250 strażaków opłacanych z naszych podatków, można świetnie zarobić. Jak się dowiedzieliśmy za tonę przywiezionych z zachodu śmieci dostać można nawet 50 euro (215 zł). Biorąc pod uwagę, że według ostrożnych szacunków spłonęło tam około 50 tys. ton, daje to blisko 11 mln zysku.
Zysku z ekonomicznego punktu widzenia czystego, bo przecież już dalej nie trzeba przetwarzać popiołu. Trzeba byłoby przetworzyć odpady, ale „szczęśliwie” tak się jakoś złożyło, że już nie ma tego zmartwienia.
Celowe podpalenie?
Prokuratura ze Zgierza wyjaśnia teraz okoliczności pożaru. Śledztwo uwzględnia trzy możliwe hipotezy: samozapłon, zaprószenie ognia i celowe podpalenie.
- Jestem daleka od tworzenia teorii spiskowych, ale fakty jasno pokazują, dlaczego polskie składowiska zapłonęły. Po pierwsze Chińczycy w zeszłym roku zamknęli swój rynek dla odpadów, które są trudne do przetworzenia. Stąd zachód Europy zaczął szukać nowego odbiorcy i w tej roli niestety często występuje Polska - mówi money.pl Hanna Marliere z Green Management Group, która zajmuje się strategicznym doradztwem w gospodarce komunalnej.
Trudnym do przetworzenia odpadem jest folia prasowana na składowiskach w duże kostki, plastik z opakowań po jogurtach, maśle, margarynach i butelkach po płynach do prania i płukania tkanin. Plastik ten jest bardzo drogi, a często ze względu na jakość odpadu, niemożliwy do recyklingu.
- Jeśli ktoś mówi, że poszedł z dymem cenny surowiec wtórny, to ewentualnie może być to prawda jeżeli ogień strawił posegregowane butelki PET. Jeśli jednak spaliły się kostki folii, czy plastik po opakowaniach od jogurtów, to oznacza to tylko ulgę dla właściciela składu, bo nie musi tego dalej magazynować, ani utylizować za duże pieniądze – mówi ekspertka.
Ponadto, jak zauważa, w 2015 r. wprowadzono rozporządzenie zabraniające składowania odpadów o wysokim potencjale energetycznym. W tej roli występują te same plastiki trudne do przerobienia (folie i plastik z opakowań po jogurtach i butelkach chemii gospodarstwa domowego).
1,5 mln ton plastikowego kłopotu
- Ten rodzaj odpadów można tylko legalnie spalić w spalarniach albo cementowniach. Problem w tym, że nasze moce w tym zakresie to 2,5 mln ton rocznie. Jednak już teraz mamy 4 mln ton tych odpadów na składowiskach - mówi Marliere.
Oznacza to, że już teraz mamy nadwyżkę w postaci 1,5 mln ton, a kolejne tony przyjeżdżają do Polski. Jeśli dodać do tego to, że ustawa dopuszcza magazynowanie takiego plastiku jedynie przez 3 lata, jasnym staje się, że na spalenie go pozostało zaledwie kilka miesięcy. Dlatego kolejne pożary mogą być tylko kwestią czasu.
- Branża dokładnie wie, co się paliło ostatnio i niestety był to najczęściej wspomniany plastik trudny do przetwarzania i opony, których nie chcą ostatnio spalać cementownie, bo pojawiła się alternatywa w postaci innego paliwa - mówi ekspertka z Green Management Group.
A jak można systemowo rozwiązać ten problem, by nieopłacalnym stało się podpalanie? Niestety, jak oceniają eksperci nawet najbardziej głębokimi zmianami w prawie, nie da się go powstrzymać. Jest jedno rozwiązanie, ale to akurat jedno z tych niezwykle rzadko stosowanych przez naszych przedstawicieli w parlamencie.
Proste i powstające w przejrzysty sposób przepisy prawa, trzeba po prostu napisać na nowo. Podobnie jak nic już nie da się zrobić z hałdami popiołu po tonach odpadów, które seriami płoną jak Polska długa i szeroka.
Trzeba zacząć od podstaw
- Trzeba zacząć od podstaw czyli Kowalskiego, którego prawem zniechęci się do kupowania produktów trudnych do recyklingu. To samo trzeba zrobić z producentami, przecież nie ma żadnego uzasadnienia dla pakowania pasty do zębów w papierowe pudełko. Trzeba też wreszcie egzekwować i dopracować zapisy dotyczące obowiązku selektywnej zbiórki – mówi money.pl Hanna Marliere z Green Management Group, która zajmuje się strategicznym doradztwem w gospodarce komunalnej.
Jak przekonuje, obecne pożary są też efektem tego, że nie zrobiono w Polsce do tej pory absolutnie niczego, żeby promować zakłady tzw. ostatecznego recyklingu, czyli te, które z odpadów robią gotowe produkty. Pamiętać bowiem należy, że płonące na składowiskach odpady to również nasze polskie śmieci.
- Nie ma dla tych firm niższych stawek podatkowych, ani kampanii promujących takie produkty. Z drugiej strony ciągle wspiera się również dotacjami instalacje, które pozwalają zakładom z jednych śmieci robić inne śmieci, nieco przetworzone. Problem w tym, że nadal trzeba je składować i to nie rozwiązuje problemu - mówi Hanna Marliere.
Pytaliśmy w Ministerstwie Środowiska o pomysł resortu na poradzenie sobie z tym problemem, ale do czasu opublikowania tego artykułu nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Podczas zorganizowanego dziś w Zgierzu briefingu prasowego usłyszeliśmy tylko o konieczności wprowadzenia obowiązkowego monitoringu na wysypiskach.
Kontrolować i monitorować można oczywiście absolutnie wszystko, ale może lepiej byłoby prostym, czytelnym prawem zlikwidować pokusę podpalania odpadów?
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl