Szpitale wolą położyć do łóżka tzw. łatwego pacjenta, czyli niewymagającego kosztownych badań i mniej absorbującego personel. W ten sposób łóżko jest zajęte na dłużej i nie pojawi się w nim trudny, czyli kosztowny pacjent. NFZ przecież i tak zapłaci.
Problem jest stary jak Narodowy Fundusz Zdrowia i kontraktowanie leczenia. Niestety, jak się okazuje, reforma służby zdrowia przeprowadzona przez obecnie rządzących, niewiele tu zmieniła. Niewiele też dały liczne kontrole samego funduszu, które miały wykazywać nieprawidłowości.
Mechanizm jest jednak wszystkim, związanym ze służbą zdrowia, bardzo dobrze znany. Rzecz w tym, że po prostu pokusa jest zbyt silna, by dzięki dłuższej o jeden dzień hospitalizacji, wykazać większe koszty.
Przykłady nie pozostawiają tu żadnych złudzeń. Za chorego na dychawicę oskrzelową poniżej 66. roku życia, który jest hospitalizowany 5 dni, szpital dostaje 19 pkt (średnio 969 zł). W przypadku dwóch dni punktów jest 15 (średnio 765 zł).
Sumy podajemy w uśrednieniu, bowiem w zależności od szpitala i województwa inaczej się je przelicza. Jeden punkt może mieć wartość od np. 53 do 48 zł. Jednak dla potrzeb analiz przyjęło się tę wartość uśredniać do 51 zł.
3 dni za 1173 zł, a dwa już tylko za 714 zł
W ten sposób liczony obrzęk płuc leczony przez 3 dni daje 1173 zł, a dzień mniej w łóżku oznacza dla szpitala już tylko 714 zł. Zaburzenie rytmu serca bez powikłań, pomiędzy 17. a 70. rokiem życia: powyżej 3 dni 765 zł, do dwóch dni - 408 zł.
- Nikt się jednak do tego nie przyzna. Szpitale z umowami z NFZ z oczywistych powodów nie chcą rozmawiać na ten temat. Choć powszechnie znaną praktyką jest sztuczne wrzucanie pacjentów do trybu szpitalnego na dłużej - mówi money.pl Dobrawa Biadun, ekspertka Konfederacji Lewiatan ds. ochrony zdrowia.
Jak przekonuje, można w tej materii mówić tylko o sygnałach i możliwościach wykorzystywania tej luki, która mimo reformy systemu nadal zaprasza do nadużyć. - Sieć szpitali nie wpłynęła na zasady wykonanych procedur. Wprowadzono ryczałt, ale sposób sprawozdawania jest taki sam. Zatem nie płaci się już za konkretne procedury, ale szpitale i tak muszą się z pieniędzy rozliczać, udowadniając, na co poszły - wyjaśnia Biadun.
Również doktor Piotr Karniej, prodziekan wydziału nauk o zdrowiu UM we Wrocławiu, mimo dużej wiedzy na temat funkcjonowania służby zdrowia, nie zna przypadku, by NFZ kiedykolwiek i komukolwiek to udowodnił.
To nielegalne, ale nieudowadnialne
- Oczywiście Fundusz uznaje sztuczne wydłużanie hospitalizacji za nielegalną praktykę, ale nikt tego nigdy nie wykazał. Ponadto to łatwo ukryć, bo zawsze znajdą się argumenty medyczne na dłuższy pobyt w szpitalu - mówi Karniej.
Jednak, jak przyznaje nasz rozmówca, z jego obserwacji i praktyki działania szpitali prywatnych wynika wyraźnie, że tam większość procedur medycznych wykonuje się jednak dużo szybciej niż w szpitalach publicznej służby zdrowia.
- Od wielu lat mówimy, że potrzeba tu zmian, by skończyć wreszcie z problemem związanym z naliczaniem liczby dni hospitalizacji. Tymczasem NFZ nadal wskazuje, ile pacjent powinien przebywać w szpitalu w ramach jakiejś procedury, żeby można go było odpowiednio rozliczyć - mówi Biadun.
Z kolei jak zaznacza Karniej, są też oczywiście przypadki, gdzie NFZ premiuje krótszy pobyt w szpitalu. Tak się dzieje np. w odniesieniu do padaczki. Za hospitalizację do 2 dni szpital dostaje 18 pkt., a powyżej 3 dni - 12 pkt. Podobnie jest w chorobach endokrynologicznych u dzieci. Tu też jest premiowane leczeni w szybszym czasie.
Czas zbyt istotny
- Pokazuje to, że NFZ widzi potrzebę dochodzenia do racjonalnego wydawania pieniędzy. Generalnie jednak warto też zauważyć, że pojawiający tu się czynnik czasu, który wydaje się być mniej ważny niż czynnik medyczny, nie jest dobrym rozwiązaniem. Dzieje się tak zarówno w przypadku celowego wydłużania, czy też skracania hospitalizacji - wyjaśnia ekspert.
Ekspertka Lewiatana zwraca również uwagę na wyjątkowo nieprzyjazne dla kobiet zmagających się rakiem piersi, procedury dotyczące zabiegów plastycznych. Wprawdzie polskie pacjentki mogą liczyć przy mastektomii na wszczepienie protezy podczas jednego zabiegu, ale potem już niepotrzebnie mnoży się dni spędzone w szpitalu.
Informacje te potwierdza Krystyna Wechmann, prezes Federacji Amazonki. - Przy późniejszej rekonstrukcji piersi, jeśli oczywiście taka jest wymagana, nawet drobna korekta drugiej piersi nie jest możliwa do wykonania przy tym samym zabiegu. Kobieta musi drugi raz trafić pod nóż, ponownie pod narkozą i późniejszym pobytem pooperacyjnym. Automatycznie liczba dni się podwaja - mówi Wechmann.
Jak podkreśla prezeska Federacji Amazonek, jej organizacja wielokrotnie zgłaszała ten problem i choć nie ma medycznego uzasadnienia dla rozdzielania tych zabiegów na dwie oddzielne hospitalizacje, tak dzieje się od lat. - Również reforma nic tu nie zmieniła - dodaje Wechmann.
Według Dobrawy Biadun niestety podczas reformy zupełnie pominięto ten aspekt. Nadal zatem z jednej strony zmusza się szpitale, by w celu rozliczenia w sprawozdaniu pacjenta, potrzymały go np. co najmniej 3 dni. Z drugiej zaś na poziomie deklaracji, zachęca szpitale do realizowanie większej liczby procedur w krótszym czasie, bez potrzeby długiego przetrzymywania pacjenta w szpitalnym łóżku.
Sala operacyjna w przychodni
- Niestety jednak nie ma żadnych mechanizmów realnie zachęcających szpitale do obsługi np. w ambulatorium. Mówi się tylko o wypychaniu ludzi ze szpitali, czyli podążaniu w kierunku, w którym idzie cały świat - mówi Biadun.
W najbardziej efektywnie skonstruowanej służbie zdrowia stawia się bowiem na przesunięcie maksymalnej liczby procedur jak najdalej od kosztownej opieki szpitalnej. Dlatego najpierw w takich systemach jest lekarz rodzinny, który może przeprowadzić znacznie więcej badań niż w naszym systemie.
Potem jest doinwestowana sprzętowo i kompetencyjnie opieka ambulatoryjna, w której przeprowadza się nawet bardzo skomplikowane zabiegi, a dopiero na samym końcu szpital. - Tymczasem w naszych warunkach szpitalowi sieciowemu bardziej opłaca się położyć pacjenta do łóżka. Szczególnie jeśli nie wymaga on dużego zaangażowania personelu i sprzętu. Placówka ma zajęte łóżko, na którym nie położy się pacjent, mówiąc kolokwialnie, bardziej kosztowny, a rozliczamy się przecież ryczałtem - mówi ekspertka Lewiatana
Dzieje się tak również dlatego, że jak zaznacza Karniej, w systemie nie ma tych samych procedur w trybie ambulatoryjnym i szpitalnym. Tak dzieje się na świecie, ale u nas się tego nie przewiduje. - Kilka dni temu oglądaliśmy w Hiszpanii salę operacyjną w przychodni, gdzie robi się drobne zabiegi, żeby tylko nie wysyłać pacjentów do szpitala. Niestety u nas tego jeszcze nie ma – mówi doktor.
Z problemu zdaje sobie sprawę również Federacja Pacjentów Polskich. Choć i ona zastrzega, że zjawiska nie przebadała dokładnie i nie wie, jak duża jest jego skala. - Sieć szpitali i ryczałty powinny ten problem rozwiązywać, ale jak się okazuje, ciągle jednak zbyt wiele zależy od kalkulacji szpitali. Tymczasem jak rozumiemy intencje ustawodawcy wreszcie ten przymus wydłużania hospitalizacji miał przejść do historii - mówi Witold Michałek, dyrektor Federacja Pacjentów Polskich.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl