Ten dzień wicepremier Gowin zapamięta na długo. Po tym, gdy publicznie stwierdził, że kiedy był ministrem sprawiedliwości "nie starczało mu do pierwszego", spadła na niego fala krytyki. Polityka broni wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej Bartosz Marczuk.
Jarosław Gowin był w środę gościem porannej audycji w Radiu Zet. W sieci zawrzało po jego stwierdzeniu, że "kiedy był ministrem sprawiedliwości, nie starczało mu do pierwszego".
- Odwołam się do konkretnej swojej sytuacji, kiedy byłem ministrem sprawiedliwości. Miałem wtedy trójkę dzieci na utrzymaniu, studiowały. I słowo honoru - czasami nie starczało do pierwszego. I teraz sytuacja, w której minister sprawiedliwości odpowiada za budżet dziesięciomiliardowy, minister nauki za budżet dwudziestomiliardowy - zamiast skupiać się na sprawach państwa, zastanawia się, jak dożyć do pierwszego, to nie jest sytuacja zdrowa z punktu widzenia państwa - mówił Jarosław Gowin w "Gościu Radia ZET".Wszystko to ze względu na pytanie o premie, jakie otrzymali członkowie rządu premier Beaty Szydło.
Internauci szybko podchwycili wypowiedź, a na Twitterze pojawiły się setki wpisów opatrzone hasztagiem „biednyjakGowin”. Kpili z sytuacji materialnej obecnego wicepremiera, którzy narzekał na brak pieniędzy, kiedy zarabiał ok. 17 tys. złotych miesięcznie. Według większości to co najmniej nie na miejscu, gdy najczęściej wypłacana pensja w Polsce to nieco ponad 1500 złotych.
Zobacz: * *Gowin o swoich przeprosinach: głupio chlapnąłem
Kilka godzin później polityk przeprosił, pisząc: "Przepraszam tych, którzy poczuli się dotknięci moją niefortunną wypowiedzią - zwłaszcza tych, którzy zmagają się z prawdziwym niedostatkiem. Moim zamiarem nie było uskarżanie się na własną sytuację, która bez wątpienia jest o wiele lepsza niż milionów Polaków.”
W obronie Gowina stanął wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej Bartosz Marczuk. Ujawnił, że nim objął stanowisko, zarabiał ok. 16,5 tys. miesięcznie. Obecnie, jego wynagrodzenie to ok. 8,7 tys. zł "na rękę", wliczając nagrody.
Wysokość pensji ministrów i wiceministrów jest przedmiotem dyskusji już od kilku tygodni, kiedy to na jaw wyszła informacja, że wicepremier Beata Szydło - jeszcze jako premier - przyznała swoim ministrom nagrody w wysokości kilkudziesięciu tysięcy złotych. Rekordzistą był Mariusz Błaszczak, który jako szef MSWiA otrzymał 82,1 tys. zł.
Ministrowie zgodnie twierdzili, że na nagrody "zapracowali" – tak uważa m.in. minister środowiska Henryk Kowalczyk. Od tamtej pory, jak bumerang wraca temat wynagrodzeń dla członków rządu. Według opinii przedstawicieli biznesu w prywatnych firmach ministrowie mogliby zarobić o wiele więcej.